- Jesteś –
zauważył rezolutnie, choć niezbyt inteligentnie, niskim, pociągającym głosem -
Zawsze lubiłem uległe kobiety – gregorowe usta rozciągnęły się w diabelskim
półuśmiechu, a piwne tęczówki zalśniły przebiegle, powodując dreszcz
przebiegający przez moje plecy. Kłębek zimnego powietrza rozproszył się tuż na
jego wargami, a on sam pociągnął zaczerwienionym nosem i potarł zamaszyście zmarznięte
dłonie. Jeszcze zaraz po wyjściu spod prysznica, a tuż przed śniadaniem na
wyświetlaczu mojego telefonu pojawiło się powiadomienie o otrzymanej przeze
mnie wiadomości od Schlierenzauera.
Przełknęłam
właśnie ostatni kęs jaglanej owsianki i zapięłam do połowy, narzuconą
nonszalancko i w pośpiechu niemiecką, reprezentacyjną kurtkę na ramiona.
- A mówiłeś, że inteligentne – parsknęłam,
marszcząc brwi, jakby coś mi się nie zgadzało i przystanęłam naprzeciwko jego znieruchomiałej
sylwetki, która niespokojnie drgnęła. Uprzednio oparty o latarnię wyprostował
się nagle zbyt gwałtownie i potrząsnął delikatnie głową, jakby wyrwał się z
macek letargu, wprost z przeciągłej chwili bezwstydnego patrzenia wprost w moje
ciemne tęczówki. Jakby sam zbeształ się w myślach za nieroztropną chwilę
niewybaczalnego zapomnienia.
- To też –
uśmiechnął się wątło pod nosem i skinął głową w bok, zachęcając mnie tym samym
do spaceru, który miał nas bezpiecznie oddalić od potencjalnego miejsca
pojawienia się niepożądanych świadków naszej tajemnej kolaboracji. Kolaboracji zawartej
pozawerbalnie, bez spisanego paktu, żadnych ustępów i zobowiązań. Kolaboracji
zawiązanej późną, cichą i bezwietrzną nocą, za szczelnie zamkniętymi
mahoniowymi drzwiami, w gęstwinie półmroku, który rozświetlała mała, nocna
lampka stojąca w odległym kącie pokoju.
-Pamiętasz
co masz robić, szpiegu? – rozbawiony
ostatnim słowem, wsunął dłonie do kieszeni swojej niebieskiej, puchowej kurtki
i zerknął na mnie badawczo kątem oka. Wraz z niemalże buńczuczną pewnością, że podążyłam
w mig za jego sylwetką i staram się nie gubić narzuconego przez niego tempa.
- Ciebie to
bawi? – wykrzywiłam twarz w kwaśny grymas, zupełnie nie podzielając jego
nagłego przypływu pozbawionego dobrego smaku, dobrego humoru, naigrywającego
się moim kosztem, a tym bardziej nadaremnych prób żartów z mojej beznadziejniej
i gównianej sytuacji.
- Trochę – skinął
głową, wyznając całkiem szczerze – Wiesz, jesteś teraz trochę taką dziewczyną
Bodna – szturchnął mnie łokciem, próbując zetrzeć z mojej twarzy, wyraźnie
rysujący się grymas niezadowolenia.
Tyle
cierpliwości i empatii z samego rana to jak na niego i tak zbyt dużo. Chyba nie
chcę ryzykować poznawania kolejnej wątpliwej granicy wytrzymałości Gregora
Schlierenzauera. Nie wiem czy to zdrowe dla mojego organizmu i bezpieczne dla i
tak przecież niespokojnego życia.
- Brakuje mi
tylko mojego agenta 007 – odparłam z przekąsem, siląc się na wesołe drgnięcie
warg w półuśmiech.
- Ależ jest,
co prawda trochę jeszcze połamany, ale ze wszystkich sił dochodzi do pełnej
sprawności i już niebawem wróci do ciebie, by zapewne chronić cię cała swoją
piersią z wielką emfazą – zakpił, ewidentnie nasączając swój okraszony
ignorancją ton namacalną złośliwością.
- Strasznie
cię boli ten Wellinger, jesteś zazdrosny, że zdetronizował cię z pozycji
najlepszego i najprzystojniejszego skoczka w oczach nastoletnich pseudofanek? –
zdusiłam wezbrane parsknięcie, siląc się na kunszt aktorskiego powątpiewania w
moim głosie, który z nieomylną pewnością nie umknął szatynowi, wykrzywiającemu
twarz w kwaśny grymas i puszczającemu mimo uszu moją uwagę. Bynajmniej nie z
powodu prawdziwości mojego przypuszczenia.
- To
pamiętasz w końcu co masz robić, czy nie? – warknął nieco poirytowany,
ściągając brwi i koncentrując się na ostrożnie stawianych krokach po śliskiej,
zlodowaciałej nawierzchni.
- Mam grać
na zwłokę – westchnęłam cicho, nieco znużona i jakby za tym jednym gestem
opadła kurtyna ostatnich porannych złośliwości, rozpadły się od nowa budowane
mury, z których po wczorajszej przepalającej niewymowną ciszą i zatrwożonych
słowach rozmowie pozostały resztki gruzów – Przetrzymam Niemców jak najdłużej
się da, powodzę za nos i podrzucę im cos tuż przed samym konkursem na ostatniej
prostej – w odpowiedzi na moje zawieszone słowa, Austriak kiwnął potakująco
głową i niemal jak egzaminujący profesor na uczelni wyżej czkał na kontynuację
mojej wypowiedzi – A od swoich muszę się na razie całkiem odciąć, żeby nie
narażać ani ich ani siebie.
Przymknęłam
rozedrgane powieki, które obolałe ugięły się pod ciężarem spływających z moich
ust słów. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Gregor ma rację w kwestii rozwiązania
mojej agentury z mojego ojczyźnianego ramienia. Nie zrobiłabym niczego przeciw
Polskiemu Związkowi, ale dla swojego dobra nie mogłam również przynajmniej w
tym czasie spełnić oczekiwać Tajnera i dostarczyć informacji o najnowszych
niemieckich nowinkach, o których notabene tak naprawdę nie miałam przecież
jeszcze żadnego pojęcia. Apoloniusz w przeciwieństwie do tej całej niemieckiej
świty mnie nie szantażuje i na pewno nie posunie się do żadnej brzydkiej
zagrywki w moją stronę, nie, nie mógłby, prawda?
- Tylko co
ja takiego mam im sprzedać, Greg, hmm? – spojrzałam na niego nieco bezsilnie i
z lekkim postępującym w moich oczach przerażeniem.
- Coś wymyślimy,
mamy jeszcze trochę czasu – uspokoił mnie jego ocieplony, wyważony i elokwentny
ton głosu i jasność argumentów - Jestem niemalże pewien, że Schuster o niczym
nie wie. Jemu tylko chodzi o to byś dochowała ich tajemnic. Myślę, że to jakaś
wewnętrzna gra w niemieckim związku. Ktoś inny pociąga za sznurki, albo jego
niespełnione ambicje.
- A co to za
różnica – wzruszyłam bezwiednie ramionami - Jeśli komuś będzie zależało na tym,
żeby mnie udupić to to zrobi i Schuster mi wtedy nie pomoże – skontrowałam rozżalona,
przystając przy metalowych barierkach odgradzających prywatny teren.
- Ja ci
pomogę, Jas – odparł bez zawahania, zatrzymując się w półkroku i chwytając z
niewielką dozą zawahania mój podbródek, podniósł go ku górze, bym mogła
spojrzeć w jego pełne rozkruszonego ciepła i szczere zapewnienia spojrzenie.
- A co jeśli
spreparują podanie dopingu i udostępnią to i ten romans z Thomasem opinii
publicznej? – i nie wiedzieć czemu, kiedy tylko imię byłego austriackiego
skoczka zawisło w powietrzu, przez dosłownie chwilę, ułamek sekundy,
dostrzegłam jak jego oczy pociemniały, źrenice się zwężyły, a na twarzy pojawił
się zbolały wyraz - Będę skończona, zniszczą mnie i zostanę z niczym. Bez
możliwości uprawiania zawodu, bez najlepszego przyjaciela z dzieciństwa,
całkiem sama, z wielką rysą w papierach i bez żadnych perspektyw tutaj. Nie
chcę wracać do Dortmundu, nie chcę być na łasce Ewy i Łukasza, nie chcę być
blisko Erika…
- Nie
pozwolę na to, słyszysz? – przerwał mój rozemocjonowany lament mocnym
szarpnięciem za ramiona, na których wciąż zaciskał swoje ciepłe, duże dłonie -
Choćbym miał stanąć na głowie, wykorzystać haka na Hofera … cokolwiek –
westchnął nieco zmęczony i przetarł dłonią otrzeźwiająco twarz - Po prostu
przetrwaj to jakoś do końca i potem wszystko samo się ułoży, zobaczysz –
zacisnął mocno wargi i choć sam chyba nie do końca wierzył w sens tych słów, to
przynajmniej na tą jedną chwilę sprawił, że mu wierzyłam.
- A ty?
- Ja? –
spytał zupełnie zaskoczony i zbity z pantałyku, szukając odpowiedzi swoimi
rozbieganymi, iskierkami w źrenicach w moich oczach, czerpiących bezwstydnie z
ogrzewającego mnie ich ciepła.
- Jaki jest
plan na zburzenie twojej ściany, Greg? – spytałam ostrożnie, starając się utkać
słowa z najbardziej delikatnego aksamitu, aby nie rozszarpywać zbyt gwałtownie
tych zszytych ran i wrażliwych miejsc. Poruszony moim niespodziewanym pytaniem,
uciekł gdzieś w bok pustym, bezsilnym spojrzeniem.
- Nie wiem –
odparł zrezygnowany i pokręcił niemo głową, przyznając się tym samym do
poniesionej w jakimś wymiarze porażki. Obnażając przede mną jakiś rodzaj swojej
słabości, całkiem bezwstydnie, po raz kolejny. Widok jego, dotąd tak
zapyziałego, twardego, chowającego się za bezczelnością, teraz nieco rozbitego,
rozgniewanego i bezsilnego jednocześnie, ludzkiego, tak bardzo prawdziwego i
nie udającego niczego, całkiem mnie rozstroił. Albo zwolnił z myślenia
wszystkie moje neurony.
- Może nie
jestem najlepszą osobą od tego – nieroztropnie dotknęłam zmarzniętą dłonią jego
policzka na zapadniętej i cholernie pociągłej twarzy, ale kiedy tylko
zreflektowałam się jak bardzo czule głodziłam obuszkiem kciuka jego aksamitną
skórę, odsunęłam dłoń jak poparzona – Ehm, ale gdybyś chciał porozmawiać o tym
co teraz dzieje się w twojej głowie, nie wiem gdybyś potrzebował pomocy, albo
czegoś co mogłabym zrobić – zaczęłam literalnie plątać się w nieskładni swoich
myśli, które kłębiły mi się w głowie wraz z jego otumaniającym zapachem
niesionym przez wiatr - Wiesz, żeby się odwdzięczyć za to, że mi teraz
pomagasz, to …
- Może nie
będziesz musiała nic robić – jego kąciki ust, drgnęły w tajemniczym
półuśmiechu, a dłonie powoli zsunęły się na moje biodra, pewnie przyciskając je
do jego bioder i powodując u mnie bezdech zamarły na rozwartych ustach - Może
wystarczy, że będziesz – jego słodki oddech owinął moją twarz, a serce nieposłusznie
zabiło szybciej, mocniej, żywiej. Łapiąc w uścisku za połacie jego rozpiętej
kurtki, wspięłam się na palce, by móc zbliżyć się do jego pochylonej nad moją
głową i sugestywnie zbliżającej się twarzy, której dotyk już elektryzował moje
zmysły i rozpalał poddające się subtelnemu dotykowi jego dłoni ciało.
Spojrzał
jeszcze raz w moje oczy z nienazwaną pasją i zacięciem, a potem zerknął
przelotnie na niecierpliwe usta, które delikatnie przygryzałam ze zdenerwowania.
Być może
dźwięk mojego telefonu powstrzymał nas przed czymś czego byśmy obydwoje po
fakcie żałowali, a z pewnością byłoby to nieporównywalnie niesprawiedliwie
względem ukochanej blondynki skoczka.
- Odbierz –
wymamrotał z niechęcią tuż nad moim uchem, odsuwając się ode mnie na bezpieczną
odległość.
- To Andreas
– oznajmiłam zaaferowana, wyciągając telefon z kieszeni i starając się, aby w
najmniejszym stopniu nie dać po sobie poznać, że ten gest rezygnacji i
wycofanie ukuło mnie rozczarowaniem w samo serce.
- No to już
wiem, czemu on nigdy nie spóźnia tych swoich skoków, ma wrodzone
nieprawdopodobne wyczucie czasu – zironizował z przekąsem, zniżając głos do
szeptu. Popatrzyłam na niego z politowaniem i przewróciłam jedynie teatralnie
oczami w stronę szatyna, który właśnie przeczesywał dłonią swoje długie pasma
kasztanowych włosów, w które w tamtej chwili miałam ochotę wpleść swoje drobne
palce.
- Cześć,
Andi, jak rehabilitacja? – zwróciłam się do rozmówcy po drugiej stronie, obracając
się na piecie, by ukryć swoje rozedrganie w jakie wprawiła mnie dłuższa
elektryzująca chwila zduszania wolnej przestrzeni pomiędzy mną a
Schlierenzauerem.
- Dobrze –
odparł szybko i nerwowo mój rozmówca – Przyjedź do mnie do domu przed
świąteczną przerwą, to bardzo ważne.
- Co się
stało?
- Po prostu
przyjedź.
Rozłączył
się tajemniczo, a ja wsunęłam telefon w głąb kieszeni, mrugając zaszokowana
kilkukrotnie oczami. Potrząsnęłam otrzeźwiająco głową i spojrzałam na Gregora
kopiącego nogą w zbitą grudę śniegu.
- Powinniśmy
już wrócić i to raczej osobno, żeby nikt nas nie zobaczył, wiesz, tak dla
bezpieczeństwa tego naszego małego sekretu – uśmiechnął się nieprzyzwoicie
buńczucznie, łypiąc na mnie z dozą niepewności, jakby badając moją reakcję na
jego dość dwuznaczne słowa w zaistniałej przed chwilą sytuacji.
- Jasne, ale
na to chyba za późno – skwitowałam widząc stojącego nieopodal Krafta z Poppingerem,
którzy ewidentnie przyglądali nam się z nadmiernym zainteresowaniem.
Zsunął torbę
z ramienia i kurczliwie wciąż trzymając za czarny pas, wrzucił ją do miejsca przeznaczonego
na bagaż do busa. Nie zwróciłby nawet przelotnej uwagi na stojącego
nonszalancko opartego o maskę pojazdu Poppingera, pochłoniętego frapującą
rozmową z Kraftem, gdyby podniesiony o cały ton głos tego pierwszego, nie
przeciął powietrza z unoszącym się po słowach niesmakiem.
- Widzę, że Jas
jest jak grypa, każdy ją ma - dziarski uśmiech podstępnie, wpełzł na jego
rozbawioną twarz, która obróciła się sugestywnie w kierunku Schlierenzauera. W
oczach blondyna zapłonęły iskierki niecierpliwości w oczekiwaniu na reakcję
kolegi.
Smukła
sylwetka szatyna niemal natychmiast się wyprostowała, gdyż jak porażony prądem
zareagował na dźwięk słów Manuela, które odbijały się echem w jego głowie na
tyle długo, że nie miał, żadnych wątpliwości co do tego, czy aby się nie
przesłyszał.
- Co ty
powiedziałeś?! – obruszył się, obracając gwałtownie na piecie z dłońmi
nonszalancko włożonymi w kieszenie sportowych spodni.
-
Zapomniałem, że jesteś przygłuchy na lewe ucho – skwitował niepocieszony,
cmokając z dezaprobatą – Mówiłem, że mamy tutaj nową grypę, Morgi na nią
chorował, pewnie Wellinger, może nawet kiedyś ten polski skoczek Kot, a teraz
prawdopodobnie ty, straszna cholera – wyszczerzył się głupkowato, gdy na
spiętej twarzy Gregora nie drgnęła żadna zmarszczka. Rzucającego się na
Poppingera Schlierenzauera zdołali w ostatniej chwili skutecznie przytrzymać
odpowiednio Kofler i Kraft.
- Co
panowie, za dużo testosteronu? – rzucił kąśliwie Herbert, który nagle pojawił
się w samym oku cyklonu.
- Widać
Schlierie ma aż nad to – parsknął ironicznie niebieskooki, potrząsając głową
przez opadającą na jego oczy grzywkę. Andreas za to mocniej chwycił w kurczliwy
uścisk wyrywającego się z jego uścisku młodszego kolegę.
- Zawsze
mówiłem, że kobieta w sztabie to zły pomysł – austriacki fizjoterapeuta
westchnął teatralnie – My to już raz przerabialiśmy, serio Gregor, chcesz iść w
ślady Morgiego?
- Zamknij
się, Hebert – niemal wysyczał przez zaciśnięte zęby, skutecznie wyrywając się z
uścisku Koflera.
- Chcesz
mieć przez nią kłopoty? – dopytał z niedowierzaniem, na co gwałtownie
zareagował dotąd przyglądający się wszystkiemu z boku Fettner.
- Kłopoty? –
prychnął, ściągając brwi z niezrozumieniem – Staram sobie przypomnieć kto miał
większe kłopoty u nas, Thomas czy Sylvia? Bo chyba Morgen mógł skakać dalej, a
Sylvia skończyła z dyscyplinarką i niepochlebną opinią, tylko tak mnie
zastanawia, chyba raczej nie zmuszała Morgiego, nie? A Jas nie znacie, nic o niej nie wiecie, nie
macie o niczym pojęcia, tylko plotkujecie jak baby, zamiast skupić się porządnie
na treningach. To jest kurwa w końcu profesjonalny związek i sportowcy, czy
banda jątrzących sensacji i skandali amatorów? Ogarnijcie się trochę.
Gorzkie
słowa Manuela trawiła gęsta cisza, utkana z posępnych, ukaranych i wstydliwych
spojrzeń. Jeszcze rok temu był jej przyjacielem, powiernikiem, doradcą i
pokrewną duszą. Czuł, że ją zawiódł, za bardzo uwierzył Thomasowi, dopuścił go
tego, że jego kumpel ją nieumyślnie skrzywdził. Nadszarpnął jej dobrego imienia
i nieskazitelnego dotąd wizerunku. Nie mógł tak po prostu bezczynnie i
bezmyślnie się temu przyglądać ani słuchać. Zdenerwowany wsiadł jako pierwszy
do busa, siadając na samym jego końcu. Tuż zanim podążył Schlierenzauer
zajmując miejsce obok bruneta, a jak cień podążył za nim Kraft, który szarpnął
go za rękaw kurtki.
- Greg, co
jest? Sam mówiłeś, że to tylko flirt, gra i zabawa – Stefan uniósł do góry
enigmatycznie brwi, a w odpowiedzi szatyn spojrzał na niego z nieprzekłamanym
zdegustowaniem.
- Gregor,
nie chce się wtrącać … - zagaił zaniepokojonym głosem Manuel, w reakcji na to
co usłyszał.
- To się nie
wtrącaj – warknął poddenerwowany Schlierenzauer – A ty – zwrócił się do Krafta
– odczep się ode mnie, co?
Założył
słuchawki na uszy i nawet nie spojrzał na rozdziawione przez dłuższą
chwilę z zaszokowania usta Stefana.
Uradowany
Richard oślepiał swoim wątpliwej urody uśmiechem, podążając wzrokiem za
wędrującą wokoło kamerą gloryfikując z przesadną emfazą zwycięstwo. Zeskoczył z
podium pławiąc się w świetle reflektorów i oślepiających flaszy i pomachał ku
uciesze wiwatującej szwajcarskiej publiczności bukietem konkursowych kwiatów.
Wyswobodziłam się w końcu z ciężaru ramienia Christiana spoczywającego na moich
barkach i opuściłam ten żałosny korowód sztabu szkoleniowego, skupionego przy
podium ze wzruszeniem wsłuchanego w państwowy niemiecki hymn. Przemknęłam
niezauważalnie przez strefę pozostawiając w niej tłumnie zgromadzonych skoczków
udzielających wywiadów, dyskutujących ze sobą trenerów i zbierających sprzęt
serwismenów.
- Hej! Jas! –
zawołał swoim naturalnym, przenikającym po całym moim ciele głosie, przekrzykując
panujący wokoło harmider i głos spikera wspomagany dodatkowym nagłośnieniem.
Poczułam jak zbyt wiele sił wkłada, szarpiąc za mój nadgarstek, czym powoduje,
że obracam się gwałtownie w jego kierunku. Aksamitny, aczkolwiek hardy głos,
dotykający gdzieś w sam środek serca, gładka twarz o idealnych rysach, pełne,
duże usta, starannie ułożone włosy i niebieska toń łagodnych tęczówek.
- Co ty
tutaj do diabła robisz, Erik? – syczę nieprzyjemnie, a moje tęczówki świdrują jego
sylwetkę z żywą nutą pretensji i wręcz niemal żałosnego błagania.
- Nie
spodziewałaś się mnie tutaj, co? – jego jasne brwi drgnęły ku górze, a usta
drgnęły w zmiękczającym mnie półuśmiechu – Mogłaś sobie zablokować mój numer i
wiadomości, ale nie będziesz ciągle przede mną uciekać Jas, bo ja nie
odpuszczę.
Wsłuchuję
się w jego słowa popełniając wciąż ten sam błąd, patrząc się wprost w jego
duże, pochłaniające mnie oczy. Oczy przesiąknięte czystością, jasną
niewinnością i szczerością.
- Nie na
bierzesz mnie na te swoje tanie sztuczki – kiwam przecząco głową - Czego tak naprawdę
ode mnie chcesz, co? – brzmię żałośnie, ale już dawno przestałam utrzymywać
swoje emocje na uprzęży.
- Leczę się.
- Gratuluję.
- Bez ciebie
mi się nie uda.
-
Potrzebujesz mojego przebaczenia? To jakiś ostatni etap w jednej z twojej
sesji? – unoszę do góry jedną brew i strofuje jego zbliżającą się sylwetkę - Wybaczam,
a teraz muszę wrócić do pracy.
- Potrzebuję
ciebie, inaczej sobie nie poradzę, Jas proszę porozmawiaj ze mną wieczorem – nie
wiem czy zatrzymuje mnie stanowczym uściskiem za przedramiona, czy swoim błagalnym
wołaniem, nasączonym odrobiną ckliwej bezsilności. Przymykam powieki i wydycham
z trudem powietrze.
- To nie ma
sensu, Erik.
- Czego się
boisz, co? Że nie przestało ci na mnie zależeć, że wciąż coś do mnie czujesz?
Prychnęłam,
kręcąc głową z pogardliwym niedowierzaniem na to jak buńczucznie wypowiedział
to zdanie, a pewność siebie i delikatne rozbawienie nie schodziły z jego
twarzy.
- Nie boję
się – kiwam głową z przekłamaną pewnością i przygryzam ze zdenerwowaniem dolną
wargę.
- Kiedyś
chciałaś, żebym wyzdrowiał, pamiętasz? – spytał z nadzieją, niepewnie podnosząc
na mnie swój roztapiający lód wzrok.
- Erik, to
faktycznie nie jest czas i miejsce na takie rozmowy, daj mi dziesięć minut –
oglądam się za siebie przez plecy, dostrzegając rozchodzących się kibiców.
- Będę
czekał – oświadczył przekonywująco, obdarzając mnie ostatnim przeciągłym spojrzeniem,
po czym delikatnie wycofał się robiąc krok w tył i obrócił się do mnie plecami.
Starałam się
uregulować nierównomierny oddech i uspokoić rozedrgane dłonie, ruszając
zdecydowanym krokiem przed siebie i niemal wpadając bezwładnie w sylwetkę
austriackiego skoczka, zmierzającego w moim kierunku. Jako jeden z nielicznych
dzisiaj został odcięty od medialnego blichtru ze względu na swój słabszy
występ, z którego był rozczarowany i nie próbował tego nawet w jakikolwiek
sposób ukryć. Odbiłam się od jego ciężaru, lecz zdążył pozostawić po sobie w
powietrzu ślad swoich perfum, które muszę przyznać zaczęły należeć do mojego
ulubionego zapachu.
- Cześć –
przywitał się protekcjonalnie, wciąż nieco przez to skonfundowany taka formą
rozpoczynania jakiegokolwiek dialogu ze mną – Chyba mam pomysł! – podniosłam wzrok
na jego tęczówki, które zaiskrzyły – Wiem co mogłabyś zdradzić Niemcom na
Turniej …
- Super
Gregor, ale to naprawdę nie jest najlepsza pora – jęknęłam nieco zmęczona,
wlepiając w niego swoje przepraszające spojrzenie i posyłając ciepły uśmiech.
- Śpieszysz się?
– spytał, unosząc enigmatycznie do góry prawą brew, a ja kiwnęłam
potwierdzająco głową, nerwowo przełykając ślinę – Pakować niemieckie manatki,
czy może czekasz na kogoś, hmm? –
szepnął mi tuż nad uchem, niskim, cierpkim głosem przyprawiającym mnie o dreszcz
biegnący wzdłuż karku.
- Nie twoja
sprawa! – fuknęłam, uderzając pięścią w jego klatkę piersiową i przebijając się
przez jego grubą kurtkę. W ułamku sekundy złapał za mój nadgarstek i
przyciągnął mnie do siebie. Jego druga dłoń spoczywająca na moich plecach
przycisnęła moje ciało jeszcze bliżej, tak że czułam każdą częścią ciała szybsze
bicie serca. Wstrzymując oddech, poczułam jak jego ciepłe i kształtne wargi
napierają na moje, sparaliżowane i nie wykazujące najmniejszego oporu. Pozwolił
sobie sprytnie rozchylić językiem moje delikatnie rozwarte usta jeszcze szerzej
i pogłębić zachłanny pocałunek. Podrażnił moje podniebienie i odsunął swoją
twarz z kleistym mlaśnięciem, podrażając jeszcze kącik moich ust swoim
kilkudniowym zarostem.
- Co ty
robisz? – mój cichy szept wypełnił przestrzeń przesiąkniętą naszymi
przyspieszonymi, niespokojnymi oddechami. Przeszklone oczy Gregora oderwały się
na chwilę od mojej twarzy i ukradkiem zerknęły gdzieś ponad moją głowę.
Podążyłam za jego spojrzeniem, choć zauważyłam, że chciał mnie odwieść od tego
pomysłu. Erik Durm posyłający mi bezprawnie zawiedzione i rozczarowane
spojrzenie, to ostatnie co zapamiętałam przed kolejnym mrugnięciem, po którym
jego sylwetka zniknęła gdzieś w gęstym, rozmywającym się tłumie kilkaset metrów
dalej.
- Co to
miało być? – warknęłam, w stronę Schlierenzauera, który utrzymywał na swojej pociągłej
twarzy satysfakcjonujący uśmiech.
- Nic –
wzruszył bezwiednie ramionami – Ważne, że skuteczne.
- Ile ty
masz lat?! – parsknęłam z niedowierzaniem, rozdziawiając usta i wybałuszając
oczy – Dwanaście?!
- I pół –
wyszczerzył się głupkowato w szerokim, szelmowskim uśmiechu.
- Ktoś to
mógł zobaczyć!
- Kto? –
zmarszczył z niepokojem brwi.
- Na pewno
nie Sandra – wypaliłam, sama nie wiedząc dlaczego, trochę spuszczając z tonu i zakładając
ręce na krzyż - Widziałam, że dodała zdjęcie ze swoim ukochanym Norweskim,
nieco starszym biathlonistą, czy kim on tam jest.
- Yyy wiem –
odpowiedział mało inteligentnie, drapiąc się po głowie.
- Po co
kłamałeś?
- Co? Kiedy?
Wyglądał co
najmniej na szczerze zdziwionego, mrugając kilkukrotnie zupełnie zaskoczony, a
ja jedynie przewróciłam teatralnie oczami.
- Chciałeś,
żeby do ciebie wróciła – przypomniałam mu.
- Chciałem,
żeby mi wybaczyła, a nie do mnie wróciła, to jest taka subtelna różnica –
zaśmiał się lekko pod nosem i wymierzył we mnie swój przeszywający na wskroś
wzrok, łapiąc za suwak od mojej kurtki, zapięty pod samą szyją - Przyznaj, że
byłaś zazdrosna.
- Nie byłam!
– zaparłam się, zaciskając mocno dłonie i szczękę.
- Byłaś,
sprawdzałaś ją – skwitował z oczywistością- A ty co? Zamierzałaś się z nim
spotkać? – burknął, wskazując podbródkiem w pustą przestań po Eriku.
- Nie! –
zaprzeczam gwałtownie kiwnięciem głowy - A nawet jeśli nawet, to …
- To jesteś
jednak głupsza, niż myślałem – wtrącił w półsłowa swoim cierpkim, pozbawionym
melodyjnego brzmienia głosem - I może faktycznie niepotrzebnie tak mi na tym
wszystkim zależy.
I zostawił
mnie z porażającym złością wzrokiem i ciemniejącymi źrenicami, z zalewającą się
falą piętrzących myśli, ulatniającym się zapachem jego perfum i zbliżającym się
do mnie wściekłym niemieckim fizjoterapeutą.
Męczyłam to całe posesyjne wolne.
Jutro wszystkie kciuki za naszych <3