niedziela, 30 grudnia 2018

13. "Gregor ciągle ściga się w trofeach z Thomasem."



Przylegam do jego ciała, układając głowę na klatce piersiowej przesłoniętej bawełnianym materiałem i mocno zaciskam dłońmi skrawek jego bluzy. Ręce szatyna kurczliwie obejmują mnie w tali, a ciepły oddech niosący w sobie dźwięk ulgi, rozprasza pasma moich włosów. Wiem, że lubuje się w ich zapachu piżma i pomarańczy i przez tą jedną, krótką ulotną chwilę szuka w nich ukojenia.
- Czuję, że nie muszę przed tobą udawać, nie boję się pokazać, że sobie z czymś nie radzę – szepnął miękko, a dźwięk jego głosu przyspieszał bicie mojego serca – Może to egoistyczne, ale nie chcę tego stracić – zmusił mnie do spojrzenia na niego, kiedy kącik jego ust zadrżały w nieśmiałym półuśmiechu - Wiem, że ty też tak masz, Jas – jego długa i chuda dłoń dotknęła mojej twarzy, a kciuk gładził aksamitnie mój rozpalony policzek, demaskując swoją pewnością siebie moją słabość do jego dotyku. Piwne tęczówki przenikały przez wszystkie warstwy resztek moich murów, próbując mi uświadomić, że są tym miejscem gdzie mogę zobaczyć najlepszą wersję samej siebie. W połyskującym odbiciu widziałam siebie o krok przed postawieniem stopy w przepaść. Wiedziałam, że albo spadnę w jej głębinę, albo te trzymające mnie wciąż kurczliwie ramiona uratują mnie przed upadkiem. Nie czułam strachu przed kolejną porażką, bólem i zawodem, bo ja cały czas żyłam ze złamanym sercem, potłuczonymi marzeniami i spopielonymi nadziejami. Widziałam w jego twarzy, że ktoś go też wcześniej mocno zranił. I wcale nie chodziło o sklejanie, czy składanie złamanych serc. Może właśnie chodziło o to, żeby spróbować pokochać je takimi jakie one były?
- Ja też ciebie potrzebuje, Greg – wspięłam się na palce i musnęłam jego rozwarte, miękkie wargi, zaskakując go i pozostawiając w bezruchu. W jego ciemniejących tęczówkach widziałam płomienie pożądania, które przepalało moją skórę i przyprawiało o dreszcz biegnący wzdłuż karku.
Moje drżące dłonie wędrowały po jego torsie, subtelnie sunąc obuszkami palców, aż do ramion. Niepozornie wsunęły się pod połać kurtki, aby sprytnie zdjąć ją z jego barków i rzucić ekscentrycznie gdzieś pod same frontowe drzwi. Austriak z buńczucznym na twarzy uśmiechem popchnął mnie w kierunku ściany i łapiąc mocno za uda, podsadził na wysokość swoich bioder, które szczelnie zacisnęłam pomiędzy swoje nogi. Szybko odnalazł moje usta swoimi, które elektryzowały całe moje ciało, a pod ich subtelnym dotykiem czułam jak rozciągają się w nieśmiały półuśmiech. Wplotłam dłonie w jego miedziane pasma włosów, sprawiając że napierał na mnie jeszcze mocniej. Jego sprytny język igrał sobie z moim, doprowadzając do szału moje podniebienie, przez co moje natarczywe dłonie próbowały jak najszybciej pozbyć się kremowej gregorowej bluzy. Odrywa się ode mnie z kleistym oddechem, kiedy pomaga w pozbyciu się jego górnej odzieży i zsunięcia z moich ramion wełnianego swetra. Dotykam subtelnie jego umięśnionego brzucha, obrysowując obuszkami zarysowane krawędzie, po czym sunę ku dołowi, zahaczając o fakturę dżinsu okalającą metalowy guzik od spodni, zręcznie przebierając palcami przy zapięciu. Jego dziarski, pełny uśmiech i roześmiane błyszczące tęczówki, które otaksowały z tętniącym pragnieniem każdy odkryty fragment mojego ciała, nieco mnie zawstydzały, wylewając różową plamę na policzkach, które usilnie zagryzałam wtedy od środka. Obróciłam się na pięcie podążając w stronę schodów, pociągając go jednocześnie za szlufkę opuszczonych nonszalancko na biodrach spodni. Stanęłam na pierwszym stopniu subtelnie zsuwając ramiączko kombinezonu i zerkając przez plecy na zastygłego w bezruchu szatyna, kusząco przygryzając dolną wargą. Uniósł do góry znacząco swoją brew i natychmiast podążył za mną, wpijając się zachłannie w moje usta. Jedynie dzięki jego wrodzonej lub wypracowanej sprawności uniknęliśmy upadku, kiedy w porę złapał mnie w pasie jedną ręką, a drugą przytrzymał za poręcz. Roześmiał się rozwiewając moje włosy, na co zreflektowałam się cichym chichotem.
- Jas – jego słodki oddech owionął moją twarz – Jesteś pewna, że wiesz co robisz? – jego przeszywający wzrok przyprawił mnie o dreszcze.
- Nie – wplotłam dłoń i jego brązowe włosy, muskając jednocześnie skórę na jego karku – Nie mam pojęcia, ale chcę tego, chcę ciebie tu i teraz, Schlierenzauer – zahaczam o jego górną wargę, jednak on ostrożnie odsunął swoją twarz na kilka centymetrów.
- A jutro, pojutrze i później? – jego niski, pociągający głos pieścił moje zmysły.
- Przekonaj mnie – wyszeptałam ponętnie wprost w jego lubieżny uśmiech. Gregor obdarzył mnie czułym, żarliwym pocałunkiem, który namiętnie pogłębiał z każdą kolejną chwilą, aż do momentu, w którym zaczęło brakować nam tchu. Zaniósł  mnie na swoich rękach wprost do sypialni, którą wskazuje mu palcem i rzuca z impetem na łóżko, błyskawicznie ściągając swoje spodnie. Przygniata mnie swoim ciężarem i jednym płynnym ruchem pozbawia koszuli nocnej a ja jego majtek. Dotykał mnie wszędzie tam gdzie chciałam czuć jego dłoń i robił to w taki sposób, o jakim już dawno zdążyłam zapomnieć. Kochał się ze mną w taki żarliwy sposób, że nie musiałam prosić o więcej. Zakleszczona pomiędzy jego silnymi udami, a jednocześnie kołysana w czułych ramionach podróżowałam po konstelacji gwiazd, odkrywając kolejne układy. Zaborczy i zachłanny w pocałunkach brutalnie profanował moje ciało, a ja oddawałam się z lubieżną rozkoszą czyniąc tą chwilę sacrum dla wszystkich zmysłów i duszy. Przyciskałam go co raz mocniej do siebie, aby jeszcze intensywniej odczuwać naprzemiennie jego dłonie ściskające moje piersi i usta drażniące sztywniejące sutki. Był perfekcyjny w każdym aspekcie i każdej pozycji, którą przybieraliśmy przez ponad godzinę rozpustnej rozkoszy. Ze ściśniętym mokrym materiałem prześcieradła w dłoni, konwulsyjnym wygięciem ciała i jękami przeplatającymi się z jego imieniem na moich ustach, doszłam chwilę po nim.
- Jas – wymamrotał, sunąc mokrymi ustami w okolicy mojego obojczyku, wzdłuż szyi i żuchwy.
- Zostań we mnie, Greg – wyszeptuje pomiędzy naszymi westchnieniami i niemiarowymi unoszeniami klatek piersiowych, przeczesując jego opadającą na spocone czoło grzywkę.
- W tobie, czy z tobą? – podniósł na mnie swoje zamglone pełne pasji spojrzenie – Pytam serio, bo nie dosłyszałem – uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
- Jedno i drugie – przygryzłam ze zdenerwowaniem dolną wargę, w obawie o zbyt pochopną deklarację, która mogłaby go wystraszyć. Mamy co raz więcej lat, a nie do końca wiemy czego chcemy i potrzebujemy. Mimo to, dzisiaj kiedy myślę o tym jednym, ciepłym miejscu, to te w którym zaczynał się nasz dotyk.
Rozłożył ponad głowę moje ręce i splótł nasze dłonie, a pochylając się nade mną, musnął subtelnie mokrymi wargami moje czoło.
- Pomożesz mi, Jas?
- Z czym?
- Ze wszystkim.


Nie obudziły mnie leniwe promienie słoneczne przedzierające się przez szczelinę pomiędzy framugą okna, a zasłoną ani dzwoniący niemiłosiernie budzik, czy też męska dłoń rozchylająca moje uda. Obudził mnie dopiero jego melodyjny głos.
- Gregor, co robisz? – oparłam się na łokciach i podniosłam mozolnie do półleżącej pozycji, pytając ubierającego się w pośpiechu skoczka mało inteligentnie. Obdarzyłam go spojrzeniem, jakie rzuca się wykradającemu się nad ranem namiętnemu kochankowi, który obawia się trzeźwości umysłu i ulatnia się w oparach moralnego kaca.
- Muszę wracać do Austrii, przecież jutro są mistrzostwa i treningi do Turnieju Czterech Skoczni, głuptasku – wyjaśnił naprędce, zapinając swoje spodnie i posyłając mi pobłażliwe spojrzenie. Oblizuje z rozkoszą wargi i przygryzam je całą swoją uwagę skupiając na półnagim Gregorze szukającym swojej bluzy.
- Została na dole – unoszę do góry prawą brew, a szatyn uśmiech się pod nosem.
- Oczywiście – żachnął się z szelmowskim uśmiechem na ustach – Gdybyś tylko mogła zdarłabyś wczoraj ze mnie wszystko już w progu drzwi – usiadł na skraju łóżka i pochylił się nade mną chcąc pocałować, jednak zreflektowałam się odchylając głowę do tyłu.
- Och, nie pochlebiaj sobie zbytnio Schlierenzauer – zmrużyłam oczy i pokiwałam głową z dezaprobatą.
- To przestań udawać, że nie pamiętasz tamtej nocy na Cyprze.
- Przestaje!
- Pojedź ze mną dzisiaj, co?
- Zwariowałeś? Jutro wracam do łask w Niemieckiej Skakajni, jeśli się spóźnię będą mi kazali prać gacie Freitaga do końca sezonu.
Jego wędrująca powoli dłoń wzdłuż wewnętrznej strony mojego uda skutecznie utrudniała mi prawidłowe i poprawne wysławianie się.
- Nie wytrzymam do Obersdorfu – niemalże wysyczał przez zaciśnięte zęby, a kiedy poczułam jak sprytnie wsunął swoje palce w moje wnętrze niemalże krzyknęłam rozkosznie.
- Gregor, ty sukinsynie! – warknęłam, próbując zagłuszać wydobywające się z mojego gardła dźwięki, spowodowane jego rytmicznie poruszającymi się cholernymi paluchami.
- Będziesz tak krzyczała pod skocznią? – spytał rozbawiony, kiedy skradł mi jeden soczysty pocałunek. Odepchnęłam go od siebie, wyswobadzając się spod terroru jego manualnych zdolności i niemal wyskoczyłam z łóżka.
- Na turniejach, treningach, kwalifikacjach, zawodach, na stołówce i siłowni udajesz, że mnie nie znasz!
- Spokojnie, będziemy się zachowywali jak do tej pory, ale znajdę okazję, kiedy będę mógł być mniej ostrożny – ujął w swoje ciepłe dłonie moją twarz i namiętnie rozsunął swoim językiem moje usta.
- Nikt nie może się dowiedzieć, Greg. Oni mnie wtedy już totalnie zniszczą – westchnęłam nerwowo, zdając sobie sprawę, że lada moment powracam w żarłoczną paszczę lwa i jestem tak samo bezbronna, jak ostatnio.
- Hej! – wierzchem dłoni gładzi uspokajająco mój policzek  - Jestem i nie pozwolę na to, z resztą zapomniałem ci powiedzieć, że ten głupi artykuł zapisany w wersji roboczej do Bilda, już nie istnieje, resztą zajmiemy się w później.
- Ale skąd o tym wiesz, jak…w jaki sposób? – jąkałam się, z wytrzeszczonymi oczami, jednak uciszył mnie pocałunkiem i pozostawił z zagwozdką, komunikując, że naprawdę musi już wyjeżdżać. Zbiegł w pośpiechu ze schodów, przeciągnął przez głowę swoją bluzę i schwytał zamaszyście w dłoń kurtkę. W progu jedynie puścił mi oczko i posłał uspokajający uśmiech, a za nie całą chwilę usłyszałam jak odjeżdża spod mojego domu z piskiem opon. Naciągnęłam na nocną koszulę leżący w przedpokoju sweter, kiedy usłyszałam charakterystyczne pukanie do drzwi. Trzy razy po dwa. Tak puka tylko jedna znana mi osoba na całym świecie. Serce podskoczyło mi do gardła i ze spoconą dłonią nacisnęłam na klamkę, żeby rozwiać swoje wszelkie wątpliwości widokiem Macieja, stojącego w progu moich drzwi. Z posępnym wyrazem twarzy, zblazowanym wzrokiem i dłońmi wsuniętymi w kieszenie czarnych dżinsów niósł ze sobą owiewający chłód grudniowego południa.
- Szybki jest – parsknął wymownie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- O czym ty mówisz?
- Byłem tutaj nad ranem – wyciągnął pęk kompletu moich kluczy, których był pełnoprawnym posiadaczem od lat – ale zobaczyłem niechlujnie porozrzucane ubrania pod schodami i nie chciałem wysłuchiwać jak wykrzykujesz z rozkoszą jego imię.
- Dupek! – popycham gwałtownie mahoniowe drzwi w przypływie nieposkromionej złości,  jednak ręka Kota skutecznie niweluje mój zamiar.
- Mamy do pogadania, nie sądzisz? - żachnął się wymownie i wyminął mnie w przejściu, trącając przy tym ramieniem.
- Księżniczka przestałą się dąsać? – niekontrolowana ironia wdarła się na moje usta.
- Daruj sobie – skarcił mnie wzrokiem - Zrozumiałem, że nazywasz się moim przyjacielem, dlatego, że mówisz prawdę, a nie to co chcę usłyszeć, okej?
- Jestem twoim przyjacielem, a ty niby wciąż nazywasz się moim? – skrzyżowałam ręce i ze zdenerwowaniem podniosłam głos, który kumulował w sobie całą wczorajszą złość, żal i sączącą się w głosie gorycz.
- Tak, dlatego przyszedłem się o coś spytać, czy w końcu przestaniesz pakować się w romanse w pracy? Ty jesteś taka naiwna, czy głupia, bo ja już nie wiem – ściągnął brwi i spojrzał na mnie z pochmurnymi, niemalże czarnymi jak burzowe chmury tęczówkami, którymi cisnął we mnie gromy.
- Zostawiłeś mnie z tym wszystkim całkiem samą, nie wiedziałam co robić, kto może mi pomóc, już nie dawałam sobie rady, a przecież ponoć to ty kiedyś powiedziałeś mi, żebym pamiętała, że kiedy w moim życiu zrobi się za ciasno, to w twoim zawsze będzie sporo miejsca, nie na dzień ani na miesiąc tyko na lata. I co?
Niemalże się zapowietrzyłam, nie ukrywając lekkiego oburzenia jego słowami, które ugodziły mnie w sam środek serca.
- Tak, znowu obwiniaj mnie, że popchnąłem cię w Austrickie ramiona. Tak jest lepiej, prawda?
- A jeśli tym razem to coś na serio?
- Chyba sama w to nie wierzysz – prycha z rozbawieniem pocierając czoło – Gregor ciągle ściga się w trofeach z Thomasem, a ty chyba dawno nie byłaś z nikim w łóżku, że od razu rozłożyłaś przed nim nogi!
- Wynoś się!
- Nie!
- Powiedziałam, won!
- Zostawiłem cię w tym gównie, przyznaje spieprzyłem, ale nie będę patrzył jak w nim toniesz a za chwilę jedynie zaczniesz bulgotać pod powierzchnią! Jaśmina do cholery, komu masz nie zaufać jak nie mi?
- W takim razie powiedz mi, co macie na Turniej.
- Że co, proszę?
- Chcesz mi pomóc, czy nie?


Obersdorf, Niemcy.

- O, Jas! Właśnie zastanawialiśmy się gdzie się podziewasz – zaczepił mnie przyjazny głos Wanka, stojącego na czele reszty turniejowej gromady.
- Ja zastanawiałem się czy w ogóle żyjesz – wtrącił z przekąsem Richard, nie kwapiąc się nawet na udawaną radość, czy grzecznościowy uśmiech.
- Ja miałem nadzieje, że już do nas nie wrócisz – nadąsał się za to Severin – Twój widok ciągle przypomina mi o tej klęsce w październiku …
- Dobra, daruj sobie wszyscy znają tą historię – wywrócił oczami Eisenbichler, trącając w bark swojego rudawego kolegę – Jednym słowem wszyscy się za tobą stęskniliśmy! – wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, ukazując rząd swoich śnieżnobiałych zębów.
- Mów za siebie!
- Przymknij japę durniu.
- A ty się nie podlizuj!
- Przed chwilą miałeś jaja, jak księżyce Jowisza, a teraz strach cię obleciał?
Wyciągnęłam wibrujący w kieszeni telefon, lekceważąc ich słowne utarczki i zerkając na wyświetlacz.

Gregor : Jesteś, już w hotelu? Chyba trochę się za tobą stęskniłem.

Uśmiechnęłam się pod nosem sama do siebie, zagryzając dolną wargę i czerwieniąc się nieco na twarzy, czego nie zdołałam zakryć odpowiednio włosami przed wścibskim i nad wyraz spostrzegawczym Markusem.
- Ja wiedziałem, że coś jest nie tak! – klasnął ekscentrycznie w swoje dłonie, czym skupił na sobie uwagę przekrzykujących się między sobą skoczków – Coś jest na rzeczy, oczy ci się świecą, skóra zdrowsza, włosy lśniące, zakochał…
- A tak w ogóle to jest to bardzo nie kulturalne, że rozmawiając z nami, korzystasz z telefonu – wtrącił obruszony Freund i obracając się na pięcie ruszył w kierunku windy, a za jego przykładem niczym cień powędrował Freitag.
- Do wieczora, Jas, czeka nas ciężki czas, zamawiam sobie masaż po treningu – Wank pomachał oddalając się w kierunku bufetu i ciągnąc za sobą po ramię Markusa, który przyłożył do swoich oczu dwa palce, a następnie skierował je w moją stronę jasno sygnalizując, że będzie miał mnie na oku.
Mrugnęłam kilkukrotnie, zupełnie zdezorientowana i oszołomiona. Chyba zdążyłam już zapomnieć, jak hałaśliwa, natarczywa i roztargniona bywa niemiecka ekipa i zazwyczaj zawsze pozostawia mnie z niemałą migreną i oczopląsem. Tym razem powrót do równowagi przyniosło mi relaksacyjne oddychanie, której to sztuki uczyłam się z książek fińskiego profesora jeszcze na pierwszym roku studiów. Wtedy jeszcze bardzo pilnie się uczyłam. Na całe szczęście.
- Witaj, miło cię widzieć Jasmine po tak długiej przerwie – czekający na mnie w holu niemieckiego hotelu w Oberstdorfie Christian, przywitał mnie z wymuszonym na ustach uśmiechem, który najwyraźniej sprawiał mu niemały ból – Mam nadzieję, że Andreas długo się na mnie nie gniewał – potarł teatralnie z zatroskaniem swoje dłonie, jakby co najmniej marzł na mrozie.
- Spytaj się jego – wzruszyłam bezwiednie ramionami, obdarzając swojego rozmówcę chłodnym spojrzeniem – Mimo, że prosiłeś mnie, jeśli tak można to nazwać – żachnęłam się – o nowinki Austriaków po Turnieju Czterech Skoczni, mam coś od mojej, narodowej drużyny.
Przełykam głośno ślinę, próbując zatuszować swoją nerwowo drżącą dłoń i podaję mu świstek papieru złożony kilkukrotnie dość niechlujnie i przede wszystkim nierówno.  
- Buty karbonowe i nowe kombinezony, materiał, sposób szycia i taśmy masz tam wszystko opisane – mój głos był stanowczy, a jednocześnie odarty z emocji. Drugi trener przyglądał mi się przez chwilę nieufnie i ze ściągniętymi brwiami, jednak po chwili dogłębnie analizował treść zapisanej przeze mnie kartki, drapiąc się przy tym po brodzie.
- To nie zwalnia cię z pogrzebania w szafie twojego Austriackiego przyjaciela, wiesz o tym? – wycelował we mnie swój gruby i krótki wskazujący palec, w geście wątpliwego ostrzeżenia.
- Wiem.
- Powiesz mi teraz, bo jestem ciekaw, jak smakuje zdrada własnego kraju? – jego cwany, podstępny uśmiech ulokował się na krzywej, parchatej twarzy.
- Mogę już wrócić do swoich sportowych obowiązków? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, równie mocno ściskając swoje dłonie w pięść, aż do zbielałych kłykci.
- Jeszcze jedno – zatrzymał mnie gwałtownym szarpnięciem za łokieć, czym wywołał moje złowrogie syknięcie - Miałaś coś wspólnego z dziwną dyspozycją od Waltera?
Gdzieś za plecami wlepionego we mnie z podejrzliwym spojrzeniem Niemca, dostrzegłam sylwetkę Schlierenzauera, przyglądającą się nam z zaciśniętą szczęką i napiętymi wszystkimi mięśniami twarzy.
- Nie rozumiem – pokiwałam niemal w panicznym odruchu głową w stronę skoczka, który nagle zaczął podążać w moim kierunku.
- Nic nowego – skwitował parskając śmiechem, na co przewróciłam jedynie oczami i wyrwałam się z kurczliwego uścisku, który zaczął sprawiać mi ból – Dziwnym trafem Hofer postanowił rychło w czas po romansie Morensterna i tej blondyny zabezpieczyć się przed następnymi takimi wyciekami do mediów, wyciąganiem dziwnych i kosztownych konsekwencji dla związku narciarskiego zatrudniającego taką osobę, skutecznie uniemożliwiając to, że nasz piękny artykuł kiedykolwiek ujrzy światło dzienne, teraz to stało się zbyt ryzykowne, a gra przestała być warta świeczki.
- Nie wiem o czym mówisz, Christian – prostuje pognieciony przez bruneta materiał mojej kurtki na wysokości przedramienia, mając cichą nadzieję, że potrafię kłamać równie dobrze, jak wygrzebywać z zakamarków głowy Maćka stare i nieprzynoszące wymiernych korzyści, nowinki testowane jeszcze przed Igrzyskami.
- Mam nadzieję – odchrząknął znacząco, a ja czułam na swoich plecach, jak uważnie i dokładnie odprowadzał mnie wzrokiem wyjściowych drzwi.
Zapięłam kurtkę aż pod samą brodę, zaciągając się ostrym i mroźnym powietrzem jak dawno nie smakowanym, jagodowym papierosem, wprost do zakamarków płuc. Obserwując zamieszanie przy pojazdach, gnających na złamanie karku serwisantów, czy wymijających się w pośpiechu innych członków sztabu, postanawiałam że kontemplacja pod Schattenbergschanze pozwoli zwolnić chociaż moim myślom. Myślom, które torpedowały mnie z szybkością większą, niż przekrzykujący się przed chwilą niemieccy skoczkowie. Majestat wielkiego obiektu w tle potężnych oblodzonych masywów górskich, które kryją w sobie mistyczną tajemnicę i uczą pokory, zawsze dawał azyl moim wszystkim rozterkom i wątpliwościom. Przechodząc przez jeszcze pusty obiekt, właśnie zdaję sobie sprawę, że ostatni mój melancholijny wypad pod metalowe barierki w Planicy skończył się spotkaniem dziabniętego Schlierenzauera, który zabrał mnie na najbardziej pomylone wakacje w moim życiu. Więc może to nie jest wcale taki dobry pomysł z tą przechadzką, z której znowu mogłoby wyniknąć coś co będzie się za mną ciągnęło przez następne miesiące.
- Jas – dopadł mnie przeszywający, jak zimne powietrze, szept gregorowego głosu. Złapał mnie za rękę i niemalże wciągnął do austriackiego domku. Przycisnął mnie ciężarem swojego ciała do pomalowanych drewnianych ścian, przenikając mnie swoimi tańczącymi w źrenicach iskierkami.
- Gregor – skarciłam go, wyglądając nerwowo przez małe okienko – Ktoś tutaj może zaraz przyjść, jeszcze nas zobaczą – położyłam dłoń na połaci jego kurtki przesłaniającej klatkę piersiową – Poza tym trzymaj się proszę z dala od Christiana, co to miało być w holu, co?
- Jeszcze raz zobaczę, że choćby cię dotknął, to połamię mu jego wszystkie przeszczepy, obiecuję – wycelował we mnie swój palec, jego twarz nagle stężała, a wzrok spochmurniał.
- Już wystarczy, że przed świętami Richard oberwał od ciebie nartami po głowie, naprawdę wolę, żebyś spożytkował swój zbyt wysoki poziom testosteronu w inny sposób – uśmiechnęłam się ponętnie i spojrzałam zalotnie, przez co szatyn uniósł enigmatycznie do góry obie brwi.
- Jaki?
- Zaraz ci pokażę – zapewniłam, wplątując swoją dłoń w pasma jego brązowych włosów, sukcesywnie zmniejszając odległość pomiędzy naszymi twarzami i zduszając naelektryzowane i nabrzmiałe od pożądania powietrze. Kiedy tylko dotknął moich spragnionych ust, krew zaczęła szybciej płynąć w całym moim ciele, a ucisk w podbrzuszu czynił moje zmysły jeszcze bardziej czułymi na każdy jego dotyk.
- A jak ktoś tutaj przyjdzie? – wyszeptał pomiędzy żarliwymi pocałunkami, obejmując mnie mocno w tali i przyciskając jeszcze mocniej do swoich bioder.
- To się pospiesz – sapnęłam, szukając zapięcia od jego sportowych spodni, zupełnie zatracając się w pazerności na szybkie, namiętnie uniesienie.







14, 15, krótki epilog i będzie niespodzianka :D 
Happy New Year!

niedziela, 9 grudnia 2018

12. "Więc ściągnij już te rękawice i przestań ze mną walczyć"


- Nie chcesz odebrać za mnie? – zaproponowałam nagle i bezmyślnie, z cichą nadzieją przełamującą cienki, niepewny głosik i przerywając tym samym zastygłą ciszę, zamąconą jedynie dźwiękiem wydobywającym się z mojego wibrującego na drewnianym stoliku telefonu. Blondyn uniósł pytająco do góry swoją prawą brew, zerkając wątpliwie na mój wyświetlacz ukazujący twarz Schlierenzauera.
- Może stary Andi by to zrobił i miałby z tego satysfakcję – szczery, zawadiacki uśmiech zagnieździł się w jego kącikach warg – Ale teraz chyba już nie – podniósł na mnie swoje zatroskane błękitne tęczówki, zgasił radość na twarzy i pokiwał przecząco głową dla potwierdzenia wagi swoich słów.
- Och, rozpoczęliśmy już okres dojrzewania – cmoknęłam z nieco przekłamanym uznaniem, szybko zapominając o nękającym mnie telefonami Austriaku, na co mój opanowany rozmówca żachnął się, uśmiechając nad wyraz spokojnie i przy tym zupełnie do niego niepodobnie.
- Udowodnię ci, że okres dojrzewania mam już dawno za sobą, pozwól mi tylko zdjąć koszulkę i … - Wellinegr ożywił się znacząco, wykonując niezręczny ruch ortezą, jakby ta skutecznie przeszkadzała mu w szybkim pozbywaniu się odzieży.
- Cofam to! – podniosłam lamentujący krzyk, który pozostawił go na ułamek sekundy w bezruchu, zamarłym niczym figura młodego, greckiego boga z opinającą koszulką na wysportowanym ciele. Swoim atakiem paniki, wywołałam u skoczka jedynie satysfakcjonujący chichot. Dałam się podpuścić i wpędzić w maliny, niczym niemowlak, a strach i przerażenie, które pętało się w moich oczach, na pewno długo zapadnie w jego doskonałej pamięci.
- Nie odważyłbym się tak cię onieśmielać, mogłabyś się jeszcze nie powstrzymać swoich skrywanych pragnień, a ja niestety … muszę teraz uważać i nie wykonywać gwałtownych ruchów…
- Andreas! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, sugestywnie rozszerzając oczy.
- Już, skończyłem – uniósł zdrową rękę w geście kapitulacji i odchrząknął znacząco, kiedy tym razem pod wpływem wibracji, mój telefon niespokojnie drżał na andreasowym stoliku mrugając na przemiennie kolejnymi powiadomieniami nieodebranych połączeń i przychodzących wiadomości.
- Co zamierzasz teraz zrobić? – jego ciche, melodyjne westchnięcie i spokojny ton głosu, tak bardzo kontrastowały z tornadem sprzecznych uczyć i piętrzących się myśli w mojej głowie, które spowodował swoim pytaniem.
- A mam wybór? – parsknęłam wymownie, a niesforny kosmyk włosów uniósł się wraz z wydychanym z najgłębszych zakamarków płuc zbolałym powietrzem nad moim czołem.
- Oj, to go bardzo zaboli, Jas – cmoknął znacząco, tłumiąc w kącikach ust rozciągający się satysfakcjonujący uśmiech.
Nie czułam w Andreasowym melodyjnym głosie zatroskania, a nawet mogłabym przysiąść, że wyczułam namacalną płomienną, nieposkromioną lecz dobrze ukrywaną wewnętrzną radość.
Blondyn patrzy na mnie z wyraźnym powątpiewaniem, kiedy kręcę głową z nad wyraz nerwowym rozbawieniem.
 - Dla niego to tylko taka gra, zabawa …
- A dla ciebie to coś więcej, prawda? – spotykam się w przestrzeni z jego przeszywającym, pełnym bezprawnej pretensji nasączonym błękitem spojrzeniem i w tej chwili nie wiedziałam, szczerze zwątpiłam, czy w tej rozgrywce wciąż jest moim sprzymierzeńcem, czy już wrogiem.
Spuszczam wzrok, zawieszam go gdzieś w martwym punkcie usilnie zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi, a wymowna cisza narastająca warstwami pomiędzy mną, a Wellingerem staje się niemym potwierdzeniem. Nawet nie dostrzegam jak Andreas wysuwa z kieszeni swojego iphona i wzdycha ciężko z wyraźnym grymasem na twarzy.
- Sam nie wiem dlaczego to dla niego robię – wymamrotał pod nosem na tyle niewyraźnie, abym go nie zrozumiała, jednak usłyszała.
- Coś mówiłeś? – wyrywam się z marazmu, w jaki popadłam zanurzając swoje myśli gdzieś pod powierzchnię swoich głęboko skrywanych uczuć, niepewności, strachu i lęków.
- Tak – wymusza na sobie uśmiech i nerwowo przeplata kciuki – Tak w ogóle – zamyślił się na chwilę i rzucił z mało inteligentnym spojrzeniem - To gdzie spędzasz święta? W domu, z Maćkiem?
Mam nadzieję, że nie zdradza mnie nerwowym uśmiech, zbicie z pantałyku, zakładam maskę i kłamię jak z nut, jestem przekonywująca i opanowana jednocześnie. W ogóle nie przerażona perspektywą spędzenia tego magicznego, rodzinnego czasu zupełnie sama. Opuszczona przez wszystkich najbliższych w dzień, który prześpię i jak najszybciej wymarzę z pamięci.



Iskrzący od intensywnych promieni słonecznych śnieg trzeszczał pod naporem jego ciężkich, mozolnych kroków, którymi sunął po już dobrze wydeptanej ścieżce. Gryzące go sumienie i niespokojne myśli wciąż nie dawały mu spokoju. Utwierdzał się w przekonaniu, że jego dedukcja i przeczucie go nie mylą i Jaśmina spędza święta w domu Piszczków. Z założonym na głowie kapturem od kurtki, pociągał zaczerwienionym nosem i dopiero wchodząc na teren parkingu podniósł spuszczoną dotąd głowę. Schlierenzauer z założonymi rękoma, oparty o maskę jego auta, cierpliwie i z rozkoszą oddawał się blaskowi zimowego słońca, choć to mróz skutecznie szczypał jego policzki.
- Jezu, Gregor, co ty tu robisz? Bo raczej nie czekasz na mnie, żeby złożyć mi życzenia – zniecierpliwiony polski skoczek, poprawia pas od torby na ramieniu  szeleszcząc przy tym breloczkami przywieszonymi do kluczy od samochodu.
- Spokojnie, zajmę ci tylko chwilkę – zapewnia cierpliwie, a z jego spierzchniętych ust wydobywa się obłoczek pary.
- Oby, wiesz śpieszę się, bo jak każdy wracam do domu na święta i nie chcę stać w korkach do piosenki Mariah Carey! Zlituj się! – przetarł zmęczoną twarz dłonią i westchnął już nieco poirytowany Maciej, który dopiero co musiał łgać i okłamywać przez telefon własną matkę, że Jaśmina wyjeżdża na święta do Dortmundu i dla odmiany w tym roku nie usiądzie z nimi przy Wigilijnym stole. Choć nie miał poza przeczuciami żadnej pewności.  Nie potrafił jej jeszcze wybaczyć, nawet teraz i nie miał zamiaru siedzieć z nią przy wspólnym stole, gdzie mieliby podzielić się opłatkiem i złożyć nawzajem życzenia. Za bardzo zabolały go te słowa i jak zadra utkwiły gdzieś głęboko w krwawiącym sercu.
- Chodzi o Jas – zmiażdżył usta, uciekając nieco speszonym wzrokiem gdzieś ponad sylwetkę młodego, polskiego skoczka.
- Robisz się monotematyczny, wiesz? –  raczej stwierdził z przekąsem, kiwając przy tym głową z dezaprobatą, jednak Gregor puścił tą uwagę mimo uszu, skupiając się jedynie na swoim celu, nie bacząc na konsekwencje. Tego, że zamiast dopiąć swego poprzez podstępny, misternie ułożony plan, obszyty równie błyskotliwą intrygą, to za bardzo się odkrywa i zrobi z siebie melodramatycznego desperata. Zupełnie nie dbał już o pozory i swój tak skrzętnie budowany wizerunek, który krył się za wysoko zbudowanymi murami.
- Widzisz, ona nie odbiera ode mnie telefonów … -
- Widocznie ma jakiś powód – Kot przewrócił niecierpliwie oczami, wypuszczając z poirytowaniem zgromadzone powietrze nosem.
- Gdybyś widział się z nią na święta, czy mógłbyś jej przekazać, że …
- Jaśmina spędza Wigilię u swojej kuzynki w Niemczech, więc nie będę się z nią widział. Coś jeszcze? Nie? To wesołych świąt!
- Jesteś pewien?
- Co cię to wszystko obchodzi, co? – żachnął się wyraźne poddenerwowany, lecz w tonie głosu można było wyczuć zmęczenie - Czego ty od niej chcesz, Gregor? – napięcie nie schodziło z stężonej miny Macieja, a ciemne źrenice świdrowały pretensjonalnie Schlierenzauera niemal na wylot.
- Martwię się o nią – wydukał ściszonym głosem, który uwiązł mu w gardle. Ewidentnie zakłopotany odpowiedzią na ostrzeliwujące go pytanie, nerwowym ruchem poprawił swoje nienagannie ułożone włosy.
 Martwisz – powtórzył za nim niczym echo, pokiwał z przekłamanym uznaniem głową i zadumał się na dłuższą chwilę - Co ty w ogóle o niej wiesz, żeby się martwić? – spytał kpiarsko - Może nawet w końcu strzelisz sobie z nią ten romansik, ale wiesz co? To i tak nie potrwa długo.
- A ty? – parsknął Austriak, wymierzając w swojego rozmówce pretensjonalne spojrzenie i przywdziewając oskarżycielski ton - Zgrywasz się na takiego przyjaciela, a zostawiłeś ją całkiem samą z tym całym bałaganem tutaj.
- Och, w takim razie dobrze, że ma ciebie, na pewno robisz to za darmo – Kot wyraźnie poddał to zdanie kąśliwej wątpliwości - Widzisz nawet nie powiedziała ci, dlaczego jesteśmy pokłóceni, a twojemu koledze Mogrensternowi już tak – oparł dłoń o jego ramię, bynajmniej nie koleżeńsko - Od niego na pewno odebrałaby ten telefon, może spróbuj – powiedział z pełnym przekonaniem, uśmiechając się nieco cynicznie. Nazwisko byłej już gwiazdy skoków, wciąż działało jak przysłowiowa płachta na byka i rozsierdziło wewnętrznie Gregora. Jednak tym razem zacisnął mocno szczękę i dłonie w pięść, aż do zbielałych kłykci.
- Czułeś do niej kiedyś coś więcej, prawda? – szatyn pokiwał głową z niedowierzaniem – Tak, przecież to oczywiste – uśmiechnął się lekko pod nosem, kwitującym tym żałośnie oczywistość, którą jakby nie potrafił nigdy wcześniej dostrzec - Została ci tylko przyjaźń, bo wiedziałeś, że nie jesteś dla niej wystarczająco dobry i nigdy nie będziesz.
- Mylisz się i nie masz pojęcia o czym mówisz. Chociaż w jednym się z tobą zgodzę, nigdy nie będę dla niej wystarczająco dobry, ale wiesz co? Ty też nie Gregor i dobrze o tym wiesz – żachnął się z cierpkim uśmiechem na wąskich ustach, widząc jak pewność siebie na twarzy austriackiego skoczka powoli znika, a na zbolałym obliczu rysuje się konsternacja i niepewność. Maciej pokiwał głową z pogardliwym niedowierzaniem i parsknął wymownie otwierając drzwi swojego samochodu ostatni raz zerkając ostentacyjne w gregorowe tęczówki wypełnione przekonaniem, że słowa Kota są do bólu prawdziwe.




Wypełniająca mnie po krańce nerwów nienazwana tęsknota paliła skórę, a samotność obejmowała mnie szczelnie swoimi ramionami tak, jak w kominku suche drewno płomienie. Za oknem śnieg zdawał się prószyć w rytm świątecznych kolęd, których dźwięki wydobywały się ze zgiełków rodzinnych domów, wypełnionych ciepłem, życzliwością i zapachem wigilijnych potraw. Dźwięczne śmiechy zebranej przy stole rodziny przebijały framugi okien i unosiły się po nie zamąconej dźwiękami aut zasypanej ulicy. Nie potrafiłam już tęsknić za rodzicami, których nawet nie pamiętam, czy bratem, z którego nagłym i niespodziewanym odejściem zdążyłam się już dawno pogodzić. Żalu nie czułam do żyjących, mojej bratowej, która pozostawiając w moich dłoniach pośmiertne odznaczenie po swoim mężu wyjechała z małą Klarą z Europy, aby znaleźć ukojenie i spokój ani do Ewy, która przecież już dawno wyrosła z roli starszej kuzynki opiekującej się nastoletnią Jaśmikną.
Czy mogłam mieć żal do Maćka, że wciąż mi nie wybaczył? Ten frazes o świątecznym zapominaniu swoich win możecie sobie wsadzić pomiędzy bombki a światełka. Może było mi z tego powodu trochę przykro, może właśnie przez to ściskałam mocno piekące od napływających do oczu łez, powieki. Może właśnie tęskniłam za tymi latami zanim zostałam wciągnięta w całe to skoczne bagno, które wywróciło wszystko do góry nogami. Miałam go wtedy przy sobie i nic nie było nas w stanie poróżnić. Może dalej wysłuchiwałabym jego werterowskich cierpień, a on wciąż jak zbrojny rycerz ochraniał przed popadaniem w wyimaginowane melancholijne stany. Może bycie z powrotem silną, twardo stąpającą po ziemi i wciąż walczącą o samą siebie właśnie mnie pokonało. Może po prostu chciałam poczuć się słaba w ramionach, które akceptują wszystkie moje wady, gdzie nie muszę ciągle czegoś udowadniać, udawać kogoś kim wcale nie jestem. Dobić do przystani, zacumować, złapać krótki oddech i po prostu zacząć żyć z dala od fałszywych uśmiechów, sztucznych relacji, próżnych przyjemności i pustych frazesów.
Dzwonek, przeciągły melodyjny, odbijający się echem w mojej głowie i ścianach salonu. Naciągam duży sweter na nocną koszulkę i podnoszę się mozolnie z wygodnego fotela sunąc bosymi stopami po zimnych panelach. Może to jednak Maciej zagryziony przez wyrzuty sumienia przemówi ludzkim głosem? Może kolędnicy, którzy pewnie jeszcze ponad miesiąc temu przebrani byli za chodzącą śmierć, chcieli wyłudzić cukierka, grożąc przy tym psikusem. Może samotny, zabłąkany wędrowiec, dla którego powinnam mieć przyszykowane dodatkowe nakrycie na stole?
Pociągam za klamkę, otwierając na oścież mahoniowe drzwi i zamieram w momencie w którym serce niemal chce wyskoczyć z mojej klatki piersiowej. Nawet w panującym półmroku bezbłędnie rozpoznałam charakterystyczny kształt jego sylwetki. Nie potrafię wydobyć z siebie dźwięku, źrenice rozszerzają się do niebotycznych rozmiarów, a zapach jego perfum skutecznie roztroił moje zmysły.
- Wpuścisz mnie do środka? – jego melodyjny cichy szept, nasączony nieśmiałą nadzieją, jeszcze mocniej zawiązał niewidzialny supeł w gardle. Nie czekając na moje przyzwolenie wyminął mnie w progu i pozwolił zamknąć za sobą drzwi. Przekręciłam zamek w drzwiach i wciąż czując ciężar jego spojrzenia na swoich plecach, odwracam się z przerażającą niepewnością w swoich tęczówkach.
Resztkami sił powstrzymałam się przed wspięciem się na palce i przeczesaniem z płatków śniegu jego brązowych potarganych przez wiatr włosów, a następnie zsunięcie wierzchu swojej dłoni na jego zaczerwienione od mrozu gładkie lico.
- Co ty tutaj robisz, Gregor? – spytałam niemalże bezsilnie, wzdychając przy tym ciężko, zupełnie znużona i zmęczona pozorami, ciągłym rozgrywaniem, udawaniem i powściąganiem emocji.
- Nie odbierałaś ode mnie telefonów i nie odpisywałaś na moje wiadomości, więc przyjechałem tutaj – zmiażdżył usta w wąską kreskę, jakby rozważając i ważąc uważnie słowa, których nie miał wcześniej przygotowanych - Wstałem od rodzinnego wigilijnego stołu, bo … - urwał z wciąż rozwartymi, miękkimi wargami, spoglądając na mnie zbolałym spojrzeniem - Bo to przecież tylko zwykły flirt, gra i zabawa.
- Przestań! – przerwałam mu, czując sączącą się ironie. Chciałam powiedzieć jak bardzo swoją samą obecnością tutaj, skutecznie miesza mi w głowie, lecz jedynie bezsilnie zacisnęłam mocniej powieki.
- Stefan nie miał pojęcia o czym wtedy mówił – jego słowa i melodia głosu rozbijały we mnie kolejne niepewności i zwątpienia - I szkoda, że Manuel nie opowiedział ci o całym kontekście tej sytuacji – prychnął, kręcąc głową z dezaprobatą i uciekając wzrokiem w pustą przestrzeń.
- Jeśli to wszystko co chciałeś mi powiedzieć, to niepotrzebnie się fatygowałeś.
- Nie chciałem, żebyś była dzisiaj sama, Jas. Ale jeśli naprawdę to wszystko nic dla ciebie nie znaczy, to faktycznie powinienem już pójść – nie waha się ani przez chwilę i z zawiedzionym wyrazem twarzy obraca się delikatnie na pięcie.
- To wszystko, czyli co tak naprawdę? – prycham z rozbawieniem i marszczę czoło, tak bardzo chcąc zatrzymać go tymi prowokacyjnymi słowami.
- Może to, że nie potrafię już przejść obok ciebie obojętnie – odparł bezsilnie, rozkładając bezradnie ręce, rozciągając przy tym swoją rozpiętą, puchową kurtkę, którą już po raz kolejny zdzierałam z jego sylwetki w swoich myślach.
- Tak? A ja nie potrafię przejść obojętnie obok wszystkich twoich gierek, Gregor.
- Ale ja w nic nie gram – wycedził przez zaciśnięte zęby i załapał nadgorliwie za moje nadgarstki, jednak kiedy tylko spojrzał głęboko w moje zaniepokojone tęczówki, rozluźnił nieco uścisk – Czy ty tego nie widzisz? – jego słodki oddech owinął moją twarz, a piwne tęczówki odbijały blask usytuowanej w kącie lampy – Nie mogę zdzierżyć tego, że przespałaś się z Morgensternem w Wiśle, nie po tym co zaszło miedzy nami na Cyprze, Jas. Nie chcę nawet myśleć o tym, że on Cię kiedyś miał, że ty go chciałaś. Nie masz pojęcia jak bardzo dręczy mnie myśl, że ten cały Erik wciąż jest dla ciebie ważny i jak bardzo wkurwia mnie ten Wellinger.
- Gregor… - ucisza mnie jego miękki palec przyłożony subtelnie do moich drżących warg.
- Nie zostawię cię samej z tym syfem, słyszysz? – opiera swoje czoło o moje, a niespokojne dotąd bicie mojego serca, dostosowuje swój rytm do jego miarowego oddechu - Nie pozwolę, żeby podstarzali intryganci rozgrywali cię w swojej brudnej grze. Więc ściągnij już te rękawice i przestań ze mną walczyć, Jas.








czwartek, 23 sierpnia 2018

11. "Myślałem, że obydwoje już dawno tego chcieliśmy"


Kiedy tylko hotelowa winda zatrzymała się na pierwszym piętrze, ściągnęłam z niepokojem brwi, jakby podświadomie i podskórnie przeczuwając, że tuż po mozolnym otworzeniu się metalowych drzwi, moim oczom ukarze się jego charakterystyczna, szczupła i wysoka sylwetka. A wraz z nią lekceważąca postawa, którą raczył mnie przy rzucanych przelotnie powitalnych mruknięciach przez kilka minionych dni. Gregor podniósł na mnie swój spuszczony dotąd wzrok, wyjmując przy tym niepewnie dłonie nonszalancko zanurzone w kieszeniach od reprezentacyjnego dresu. Zdezorientowane piwne tęczówki skoczka przez ułamek sekundy kalkulowały, czy aby na pewno warto zaryzykować kilku sekundową przejażdżkę w górę wraz z moją osobą, której przecież ostatnio ostentacyjnie i skutecznie starał się unikać. Mrugnął kilkukrotnie ożywiony i przełykając głośno ślinę, spiął mięśnie na twarzy, decydując się tym samym na wspólną podróż. Przez cały tydzień dzielnie chowałam swoją dumę do kieszeni i wiernie trwałam w swoi postanowieniu, musiałam wytrzymać w ciszy jedynie te kilka chwil, ale ułamek sekundy, w którym przed chwilą lustrował mnie swoimi piwnymi, magnetycznymi tęczówkami, złamał mnie i uczynił przegraną w tej nierówno toczonej batalii.
- Przestaniesz się w końcu tak zachowywać? – wyrzuciłam w końcu z siebie z nieukrywaną irytacją, która kumulowała się we mnie przez ten cały czas. Chociaż w niekończącym się napięciu wyczekiwałam na odpowiedź, w końcu poczułam jak rozrzedza się pomiędzy nami utkane dotąd gęstą pajęczyną powietrze.
- Tak, czyli jak? – rzucił niewzruszony przez ramię, jakby spodziewając się takiego obrotu sprawy i dotykając na panelu tylko przycisk zamykający rozsuwane drzwi.
- Jakbyś był co najmniej … zazdrosny – zrobiłam wymowną pauzę, czując wciąż w ustach jak bardzo irracjonalnie i żenująco to brzmi.
- Nie jestem zazdrosny – parsknął z oczywistością, obracając się na pięcie wprost w moją stronę i odbierając mi tym gestem kawałek przestrzeni do swobodnego oddychania.
- To dlaczego tak się zachowujesz? Jeden pocałunek nic nie znaczy – nie wiem kogo bardziej chciałam tym stwierdzeniem przekonać, jego czy samą siebie.
- Oczywiście, że nie, ale w gwoli ścisłości to dwa – mruknął, zerkając na mnie niepewnie, wyczekując mojej reakcji.
- Jeden – poprawiłam z przekłamanym przekonaniem, po czym dodałam pospiesznie z niekontrolowaną ironią, która wdarła się mi na usta – I to w dodatku udawany.
Prychnęłam z politowaniem w duchu i niecierpliwie wyciągnęłam doń w kierunku przycisku, który w mgnieniu oka zabrałbym mnie na trzecie piętro i uwolnił z niekomfortowego położenia i patowej sytuacji. Jednak ostatecznie, to właśnie ręka Schlierenzauera zaciśnięta na moim nadgarstku skutecznie powstrzymała mnie przed dokonaniem zamierzonego czynu. Nie zdołałam nawet zareagować na jego gwałtowny ruch, a niespodziewanie popchnął mnie na ścianę dźwigu i przygniótł  ciężarem swojego ciała. Jego błyszczące źrenice przenikały mnie na wskroś, a jego intensywny zapach cholernie drogiego żelu pod prysznic otumaniał moje zmysły na tyle, że w tamtej chwili nie pragnęłam niczego innego poza jego rozwartymi ponętnie ustami. Naelektryzowane powietrze pomiędzy naszymi twarzami, które dzieliło jedynie kilka centymetrów, drżało niespokojnie przez krótką chwilę przeciągłego wzajemnego tonięcia w czeluściach swoich roziskrzonych tęczówek. W końcu szatyn pochylił się nade mną i dotknął subtelnie końca moich rozedrganych warg, czym spowodował szybsze bicie serca łomoczącego gdzieś w nierównomiernie unoszącej się klatce piersiowej. Zdecydowanie pogłębił pocałunek, kiedy tylko wplotłam palce w jego starannie ułożone włosy, a jego dłonie za to pewniej zacisnęły się na moich biodrach. Moment, w którym winda ruszyła, a życzliwy dla ucha dźwięk oznajmiał pojawienie się na drugim piętrze, sprawił, że gregorowe usta oderwały się od moich z kleistym oddechem, a sama jego sylwetka odsunęła się na bezpieczną odległość wraz z rozsuwającym się drzwiami za którymi stał Fettner. Manuel przerzucił swój podejrzliwy wzrok na swojego kolegę z kadry, który niezbyt dyskretnie wytarł mokry kącik ust, naciągniętym rękawem bluzy.
- Teraz już dwa – rzucił z zawadiackim uśmiechem na ustach, wychodząc z widny i świdrując mnie przy tym nieprzerwanie swoim intensywnym, spod przymrużonych oczu spojrzeniem, które zniknęło wraz z zasuwającymi się drzwiami. Zdezorientowana odchrząknęłam znacząco i nerwowo założyłam za ucho kosmyk włosów, próbując uregulować niespokojny oddech i opanować niemiłosiernie głośno bijące serce, którego dźwięk nie mógł umknąć wciąż podejrzliwie zerkającemu na mnie brunetowi.  Niecierpliwie wpatrywałam się w wyświetlacz, na którym już powinna pojawić się tak upragniona przeze mnie cyfra. Na pożegnanie posłałam Manuelowi ciepły i uspokajający uśmiech, który szczerze odwzajemnił, ale okrasił podejrzliwym spojrzeniem spod palety gęstych, czarnych rzęs. Wysiadłam na trzecim piętrze, próbując po mimo rozedrganego serca i umysłowego otumanienia bezproblemowo odnaleźć swój pokój, w którym to miałam zamiar zamknąć się przynajmniej do końca dnia i walić swoją głową w ścianę. Kiedy tylko włożyłam kartę do drzwi, silne ramię Szchlierenzauera wepchnęło mnie pospiesznie do środka pomieszczenia, upewniając się jeszcze nerwowo rozglądając na boki, że jego wtargnięciu do pod mój numer meldunku, nie towarzyszył żaden niepożądany świadek.
- Gregor – wyszeptałam ledwo słyszalnie końcem warg, kiedy tylko ujął moją twarz w swoje aksamitne w dotyku dłonie, a obuszkiem kciuka gładził po zaróżowiałym policzku. Tym razem od razu pozwolił sobie sprytnie rozsunąć moich warg i dogłębnie penetrować moje podniebienie, przez co nie pozostałam mu dłużna w zachłanności i zmysłowo pogrywałam sobie z jego subtelnym językiem. Czułam po swoimi ustami, jego rozciągające się w szczerym półuśmiechu i nie potrafiłam nie zająknąć się, kiedy sunął swoimi dłońmi po moich udach i wzdłuż linii bioder, przyprawiając o dreszcze ekscytacji.
- Gregor, po co to robisz? – spytałam, kiedy tylko na chwilę zsunął swoje usta wzdłuż linii mojej żuchwy, czym zbiłam go z pantałyku. Jego słodki oddech owiewał moją twarz, a oczy patrzyły na mnie z niemałym zdezorientowaniem. Wciąż trzymałam dłonie na jego torsie przesłoniętym szarą buzą, kurczliwie łapiąc za połacie materiału, aby czasem nie powiększył tego nikłego dystansu pomiędzy naszymi ciałami.
- Sprowokowałaś mnie w windzie – wymamrotał niskim, pociągającym głosem tuż nad moim uchem, przyprawiając o zimny dreszcz biegnący wzdłuż karku.
- Nie udawaj, dobrze wiesz o czym mówię – prychnęłam słabo, resztkami sił próbując wydostać się spod cudownej, otulającej mnie woni jego cytrusowych perfum.
- Przypomniało mi się, że za dwa dni jedziesz do Andiego z przedświąteczną wizytą – oblizał koniuszkiem języka swoje spierzchnięte wargi, zakładając za moje ucho kosmyk włosów - Chciałem tylko prewencyjnie zareagować, żeby przypadkiem nie udzielił mu się za twoją aprobatą świąteczny klimat pod jemiołom.
- To bardziej zabrzmiało, jakbyś chciał przed nim zarezerwować stolik w barze – potrząsnęłam głową z nieukrywanym grymasem na twarzy.
- Nie zrozumiałaś ironii – odparł pragmatycznie, wywracając oczami i porażając mnie intensywnością swojego spojrzenia - Myślałem, że obydwoje już dawno tego chcieliśmy – ściągnął brwi z niezrozumieniem i potarł zatroskany zmarszczone czoło, jakby coś mu się nie zgadzało – Albo po prostu tylko mi się tak wydawało.
Instynktownie załapałam za jego rękę i pociągam w swoją stronę, kręcąc przy tym z pełnym pasji zaprzeczeniem, może nieco zbyt gorączkowo przez co przybrał rozbawioną minę. Wspięłam się niemal na czubki palców u stóp, by tylko zahaczyć o jego rozwarte, miękkie usta. Nieco zdezorientowany, nie mogący połapać się w moich zmiennych nastrojach, trwał chwilę w bezczynnym bezruchu, lecz kiedy tylko subtelnie wplotłam palce w jego kasztanowe włosy, jego wargi poczęły mocniej napierać i miażdżyć moje. Westchnął z przepalającym pożądaniem wprost do mych ust i popchnął mnie na zimną ścianę, w którą tylko przez przypadek i przez własną, wrodzoną niezdarność uderzyłam się mocno w głowę.
- Auć – zawyłam głośno z bólu, przerywając namiętny pocałunek i odrywając się od kleistych ust Gregora.
- Przepraszam, nic ci nie jest? – ściągnął brwi i spojrzał na mnie troskliwie, dotykając z zewnątrz pulsującego miejsca w mojej czaszce.
- Wszystko w porządku, chyba, trochę wirujesz – parsknęłam, kręcąc głową z politowaniem dla swojej niezdarności, wywołując na twarzy u szatyna zduszony uśmiech.
- Teraz będziesz mogła mówić, że zawróciłem ci w głowie – uśmiechnął się szelmowsko ze swoim charakterystycznym błyskiem w piwnych tęczówkach. Założył mi za ucho wystające włosy i pogładził wierzchem dłoni po moim zaczerwienionym licu nieprzerwanie wpatrując się w moje zupełnie bezbronne oblicze.
- Powinieneś iść już na trening – zauważam, nieco pesząc się jego bezwstydnie lustrującym mnie spojrzeniem, które przepalało każdą komórkę mojego ciała przez co przygryzam delikatnie dolną wargę.
- Wiem, muszę tylko poczekać, aż mi opadnie.
- Gregor … – jęknęłam z zażenowaniem, które przełamał mój cichy chichot, spowodowany rozbrajającą bezpośredniością szatyna.
- Nie moja wina, że tak na mnie działasz – wyjaśnił z półuśmiechem rozciągającym się na pociągłej twarzy – Będziemy musieli porozmawiać, Jas.
- O czym?
- O tym jak z powodzeniem wyciągnąć cię z tego niewdzięcznego gówna, w które zostałaś wpakowana przez Tajnera i Schustera. No i chyba o nas, co?
- Po kwalifikacjach? – spytałam z nadzieją w głosie.
- Po kwalifikacjach – przytaknął, zostawiając przelotny mokry ślad ust na moim czole.



- Co ty tutaj robisz?! – oburzony, hardy tak samo jak i cierpki głos Richarda rozległ się gdzieś w przestrzeni za moimi plecami, choć ja sama odnosiłam wrażenie, że rozbrzmiał z całą swoją intensywnością tuż nad moim uchem. Zamrugałam kilkukrotnie powiekami zupełnie zaskoczona ponowną falą agresji skoczka w moim kierunku. Odwróciłam się na pięcie z cichym westchnięciem na ustach.
- Do tej pory – sugestywnie zrobiłam pauzę – Podziwiałam piękne widoki.
- Przecież Mark odsunął cię na ostatni konkurs – założył ręce na krzyż, przyglądając mi się nieufnie spode łba z tym swoim parszywym wyrazem poszarzałej twarzy.
- Jestem tutaj całkowicie prywatnie, nie zawodowo – wyjaśniam naprędce, jednak gromkie prychnięcie Freitaga ucięło w połowie mój wywód.
- Jasne – żachnął się ewidentnie zdegustowany – Pewnie już coś kombinujesz, chcesz coś podpatrzeć, bo przecież w Engelbergu zawsze coś się testuje przed Turniejem Czterech Skoczni! – wycelował we mnie groźnie swój długi kościsty palec – Zapamiętaj, mam cię cały czas na oku!
- Aha.
- Kurwa! – zaklął siarczyście w chwili, w której oberwał złożonymi nartami z półobrotu w swój różowy kask – To bolało!
- Ojej – udawany, przepełniony namacalnie sztuczną ckliwością głos Schlierenzauera rozniósł się wraz z niesionym przez wiatr jego zapachem – Właśnie się odwracałem i nie zauważyłem, że za mną stoisz – poprawia z przekorą narty na ramieniu i z szelmowskim uśmiechem mruga do mnie jednym okiem. Zduszam na ustach kpiarskie parsknięcie i przesłaniam twarz rękawiczkami, obserwując niczego nieświadomego Richarda, przyjmującego nieszczere przeprosiny od swojego rywala i ulatniający się w mgnieniu oka gdzieś pod skocznie. Dłoń szatyna naciągnęła kawałek bawełnianego materiału mojej czapki na odsłonięte ucho i gdzieś przelotnie musnęła czerwone od szczypiącego mrozu lico.
- Greg, jeszcze ktoś zobaczy! – wysyczałam przez zaciśnięte zęby i strąciłam jego dłoń, dyskretnie rozglądając się na boki.
- To nie dasz mi buziaka?
- Mogę dać ci jedynie kopa w dupę na szczęście – wydęłam usta, zupełnie bezkarnie się z niego naigrywając, na co sam Gregor przewrócił niecierpliwie oczami, kręcąc głową z niezadowoleniem i podążając w kierunku windy, aby oddać swój kwalifikacyjny skok do jutrzejszego konkursu. Beznamiętnie minął się za to z dzisiejszym przegranym potyczki zapewniającej start w popołudniowych zawodach i kolegą swojej kadry Manuelem Fettnerem. Austriak podrapał się zamaszyście po brodzie, na której dało się zauważyć kilkudniowy ciemny zarost i zamyślony zerknął na moją sylwetkę, ewidentnie kalkulując coś w duchu i bijąc się z piętrzącymi się myślami. Speszona porannym wspomnieniem rozkosznej chwili zapomnienia, której Manuel mógł być świadkiem, jedynie słyszałam narastający dźwięk jego kroków, pod których to butami ugniatał się iskrzący śnieg.
- Chyba nie będziemy tak stali i przypatrywali przedstawieniu, które odbywa się bez nas? – zagaił posyłając mi swój firmowy, niezawodny uśmiech.
- Coś proponujesz? – podniosłam na niego wciąż zawstydzone spojrzenie i schowałam brodę pod suwak różowej, puchowej kurtki.
- Chodź mała, pójdziemy na najlepszą kawę jaką tutaj mają – skinął głową zachęcająco, jednak skutecznie powstrzymałam go przed zamiarem szybkiego ewakuowanie się spod skoczni.
- Czemu mam wrażenie, że to nie jest spontaniczne i bezinteresowne zaproszenie? – wlepiłam w niego swój wyczekujący i przeszywający wzrok - O czym tak naprawdę chciałeś porozmawiać?
- Jestem kiepskim aktorem – rozczarowany pokiwał głową z pogardą dla swoich wątpliwych teatralnych umiejętności.
- Jesteś – bezboleśnie pozbawiłam go resztek tlących się złudzeń.
- Chciałem cię przeprosić, Jas – przymknął jakby obarczone starą winą powieki - Już dawno powinienem to zrobić.
- Za co?
- Po tym wszystkim co się stało z Morgim, ty zostałaś z tym wszystkim zupełnie sama, a ja nazywałem się przecież wtedy  twoim przyjacielem. Spieprzyłem to, przyznaję. Beznadziejny był ze mnie kolega, dlatego teraz  nie chcę, żeby ktoś znowu cię wykorzystał.
- O czym ty mówisz, Manuel? – pokiwałam głową ze zdezorientowaniem, kiedy lekka konsternacja zdołała ustąpić już z mojej twarzy, po tym jak na nią się wkradła.
- O Gregorze.
- O Gregorze – powtarzam za nim jak echo, odartym z emocji głosem.
- Przypadkiem byłem świadkiem pewnego zdarzenia i konwersacji, w której brał udział. To co wtedy powiedział, szczerze trochę mnie zaniepokoiło – zerknął na mnie niepewnie, miażdżąc z powątpiewaniem swoje spierzchnięte od mrozu usta.
- Co mówił?
- Co prawda to zdanie akurat padło z ust Krafta, ale …
- Co mówił?!
- … nie zrozum mnie źle, to było wyrwane z kontekstu…
- Powiesz mi wreszcie?!
- Że to tylko flirt, gra i zabawa, która najwyraźniej wymknęła się Schlieriemu spod kontroli. Jas, posłuchaj ja naprawdę nie wiem co was łączy …
- Nic nas nie łączy.
Po jego słowach zawieszonych gdzieś przy obiekcie Gross-Titlis-Schanze, pozostał tylko unoszący się przez chwilę zamarznięty obłoczek. Czas odmierzało tylko miarowe bicie mojego serca. Gdzieś pomiędzy uderzeniami rozdźwięczał nagle i niespodziewanie świergocący głos Gregora. W tej chwili ten przyprawiający mnie o dreszcz ekscytacji dźwięk, pieszcząca uszy melodia zmiękczyła do papki bijący w mojej piersi narząd i nadała mu nowy rytm.
- Widziałaś kto tu dzisiaj pozamiatał? Widziałaś to?
- Pójdę już – szepnęłam w eter, z beznamiętnym i nieobecnym spojrzeniem, które utkwiłam w pustą przestrzeń, gdzieś po miedzy austriackie sylwetki skoczków.
- Jas, poczekaj… - skutecznie wyrwałam łokieć ze słabego uścisku Manuela i uniosłam dłonie w obronnym geście, wykonując bezpieczny krok w tył.
- Wesołych Świąt, Fetti! – było mnie jedynie stać na kwaśny uśmiech, na niemrawe drgniecie zgorzkniałych warg.
- Porozmawiaj ze mną, Jas! Możesz w każdej chwili na mnie liczyć, pamiętaj!
Słyszałam już gdzieś w oddali, za plecami, w przestrzeni, którą zostawiłam za sobą,  z dłońmi wciśniętymi w kieszenie kurtki, z piekącymi, zaciśniętymi szczelnie powiekami i przyspieszonym od zbyt szybkiego uciekania oddechem. Oddechem którego potrzebowałam i  zaczerpywałam głębokim haustem, oddechem mroźnego powietrza kłującego obolałe płuca.
- Co się stało, co? Coś ty jej powiedział?! Kurwa Fettner, mówię coś do ciebie!
- Prawdę, Gregor, tylko prawdę.



- Wyjechałaś tak nagle i niespodziewanie, nie zdążyłem nawet złożyć ci życzeń!
- Wiem Dawid, wiem, po prostu coś mi nagle wypadło i … - zawiesiłam głos przerzucając wzrok z nawigacji na numery mijanych domów na przedmieściach jednego z bogatego, południowego, bawarskiego osiedla.
- Przecież tego nie planowałaś, wiem – westchnienie Kubackiego zostaje zakłócone przez chwilowo zgubiony zasięg przez mój sprzęt znajdujący się obok urządzenia GPS - Więc chciałbym ci życzyć spokoju, radości i spędzenia tego wyjątkowego czasu w gronie najbliższych. Żebyś miała dla nas trochę więcej czasu po świętach, bo chyba wszyscy czujemy się tutaj trochę zaniedbani przez ciebie.
- Obiecuję, że dla ciebie na pewno znajdę więcej czasu. Tobie też życzę …
- Wiem, życzysz mi tego samego i lepszych skoków, no dobra przeskoczmy już ten niezręczny moment. Ha! Wyczułaś moją grę słów?
- Tak – skłamałam, przystając przed jedną z posesji, które było celem mojej długiej podróży po niemieckich drogach i zaciskając mocniej dłonie na skórzanej kierownicy w geście nikłego zdenerwowania - Dobra bo mnie tutaj matka z ucieraniem maku goni, do zobaczenia!
- Paaa! – zdecydowanym ruchem przesuwam palcem po ekranie swojego huaweia i wyglądam z powątpiewaniem przez samochodową szybę, ściągając przy tym brwi i opierając brodę na urządzeniu do kierowania. Gdzieś pod rozpiętą granatową, pikowaną kurtką, pod cienkim materiałem bawełnianej, białej bluzki rozedrgane serce wysyłało krótkie, nerwowe impulsy do podświadomości. Chyba gdzieś w głębi ducha przeczuwałam, że po ostatnim enigmatycznym i niepokojącym telefonie od Andreasa nie czeka mnie za drzwiami jego domu nic przyjemnego. Dodatkowo mając w pamięci rozmowę ze skoczkiem przy jego szpitalnym łóżku szczerze zaczęłam wątpić, że mój przyjazd ma charakter prywatny. Naprawdę wolałabym, że to był tylko kiepski i desperacki pomysł ściągnięcia mnie pod Wellingerową jemiołę. Natomiast już z pchnięciem pozłacanej klamki pozbyłam się bezprawnie tlących się złudzeń.
- Andi – nerwowy, drżący gdzieś w kącikach uśmiech zagościł na mojej twarzy, kiedy tylko ujrzałam jego oczekującą na mnie w progu sylwetkę przyzdobioną  nowoczesną czarną ortezą  – Wyglądasz jak robocop – próbuję rozluźnić niemal namacalną nerwową i napiętą atmosferę unoszącą się w powietrzu. Andreas stoi w bezruchu, jego błękitne zaszklone tęczówki obejmują mnie z żalem, wszystkie mięśnie jego twarzy są spięte, a szczęka zaciśnięta, co zdradzała wystająca na szyi żyła.
- Przepraszam Jas, naprawdę nie mogłem nic zrobić, musiałem – jego ciepły szept rozległ się tuż nad moim uchem, obejmując tak czule jak jego zdrowe ramię – Czekają na nas w salonie.
Przełykam głośno ślinę, patrząc na blondyna z tętniącym w ciemnych źrenicach przerażeniem, a on jakby bezsilny i jednocześnie zły, że nie mógł mnie przed tym ochronić, spuszcza głowę. Ucieka od boleści, jaką nie przymierzając sprawia  mu patrzenie na mnie, tak bardzo zagubioną i niepewną tego co może za chwilę się wydarzyć w przestronnym, dużym i nowocześnie umeblowanym pomieszczeniu. Przerażająco głucha cisza przepala moją skórę, a serce bije co raz mocniej, niemal podchodząc do gardła, z każdym kolejnym krokiem, którym podążam za śladami Andreasa.
Na skórzanej kanapie w spokoju zasiada Christian i przekupiony, były słoweński serwismen pracujący od tego sezonu, tak jak ja w niemieckiej federacji. Chyba właśnie zaczynałam rozumieć co tutaj tak naprawdę się dzieje i muszę przyznać, że o ile wcześniej też mi się to nie podobało, tak teraz nie podoba mi się w ogóle.
- Witaj, Jasmine – uderzył we mnie jego promienny uśmiech – Wybacz, że musieliśmy Cię tutaj fatygować, ale muszę działać dyskretnie, paradoksalnie gdybym spotkał się z tobą w jakiejś knajpce, albo zacisznej ślepej uliczce byłoby to narażone na większą podejrzliwość, niż tutaj – wyjaśnił naprędce – Nie gniewaj się na Andreasa, nie miał wyjścia, chociaż … – zamyślił się na chwilę i aktorsko podrapał się po brodzie z powątpiewaniem – Ściągając Cię tutaj walczył o to, żeby ten artykuł nie ujrzał światła dziennego – wyuczony i wystudiowany kpiarski uśmiech wpełzł na jego podstępną twarz, kiedy odwrócił swojego leżącego na mahoniowym stoliczku macbooka w moją stronę. „Romans polskiej fizjoterapeutki z austriackim skoczkiem w poprzednim sezonie. Skandal, który wszystkim był na rękę?” Przymknęłam powieki po ujrzeniu rzucającego się w oczy tytuły zapisanego w pliku zaadresowanym do jednego z dziennikarzy Bildu.
- Wyraziłeś się ostatnio dość jasno, chcesz wiedzieć co mamy na Turniej i co Kamil miał na Igrzyskach i to dostaniesz, obiecuję! – zaciskam nerwowo dłoń w pięść, aż do zbielałych kłykci i niczego nie pragnę bardziej, niż tego, żeby ten koszmar w końcu się skończył.
- Tak, zrozumiałaś też, że Tajner w niczym ci tutaj nie pomoże, ale wciąż uwłaczasz mojej inteligencji – wykrzywił usta w gorzkim grymasie – Natomiast błędnie założyłaś skarbie, że Schlierenzauer może cię przed czymś tutaj uratować – zaśmiał się buńczucznie i zerknął na swojego słoweńskiego przydupasa, który w mig podłapał, że również powinien wtórować mu salwą świńskiego śmiechu – Ale skoro tak bardzo lubisz austriackich chłopców, cóż przykro mi Andreasie – rzucił w stronę Wellingera, który zreflektował się mu piorunującym spojrzeniem – To również to wykorzystamy. W gwoli ścisłości ty wykorzystasz, Jasmine. Zauważyliśmy, że walką o kryształową kulę rozegra się po między Severinem a Hayboeckiem, dlatego wyciągniesz ich tajną austriacką broń i nam ją przekażesz gdzieś już po Turnieju Czterech Skoczni. Inaczej ten artykuł to najprzyjemniejsze ze wszystkich konsekwencji jakie mogą cię spotkać. Odejdziesz w echach skandalu romansu, szpiegowania i sabotażu wypadku Andreasa. Mówiłem już, że wszystko możemy spreparować.
- Pierdol się, Christian! Niczego jej nie udowodnisz, nie wrobisz jej w to – warknął niemiecki skoczek, któremu już ewidentnie puściły trzymane dotąd na wodzy nerwy.
- Uspokój się Wellinger, ona nie jest tego warta, przecież w przypadku Gregora będzie musiała użyć swoich pozawerbalnych umiejętności, prawda słońce?
- Tam są drzwi – blondyn wskazał dłonią kierunek, w którym znajdowało się frontowe wejście. Christian i Peter wstali obruszeni ze swoich wygodnie zajmowanych dotąd miejsc, słoweński serwismen zamknął laptopa i ekscentrycznie włożył go pod pachę.
- Żebyś tylko tego nie pożałował, kiedy Schuster przestanie być trenerem – mruknął posiwiały, sfrustrowany rolą zastępcy i asystenta mężczyzna i ruszył zdecydowanym krokiem w stronę wyjścia. Trzaśnięcie drzwiami przyniosło jedynie chwilową ulgę. Chwilę potem jedyne ukojenie przynosiło ramię Andreasa i jego czarna, bawełniana koszulka, która nasączała się moimi pojedynczymi łzami, spływającymi po policzkach ze zwykłej, ludzkiej bezsilności.










Cześć i czołem, jestem matołem. To jest 11. Może do 15 dobijemy. Jeśli ktoś jeszcze jest?
Chyba dość tej długiej przerwy. Bo to trzeba skończyć i na zimę zacząć drugą cześć Jaśminki i Gregora, prawda?
https://melody-paradise.blogspot.com/  - Oliwka, Winiar i Stoch też się już domagają czegoś.
https://niewinna-perwersja.blogspot.com/ - a tutaj też gromada czeka i powoli dodaję wstępy do każdego.

piątek, 16 lutego 2018

10. "I może faktycznie niepotrzebnie tak mi na tym wszystkim zależy."


- Jesteś – zauważył rezolutnie, choć niezbyt inteligentnie, niskim, pociągającym głosem - Zawsze lubiłem uległe kobiety – gregorowe usta rozciągnęły się w diabelskim półuśmiechu, a piwne tęczówki zalśniły przebiegle, powodując dreszcz przebiegający przez moje plecy. Kłębek zimnego powietrza rozproszył się tuż na jego wargami, a on sam pociągnął zaczerwienionym nosem i potarł zamaszyście zmarznięte dłonie. Jeszcze zaraz po wyjściu spod prysznica, a tuż przed śniadaniem na wyświetlaczu mojego telefonu pojawiło się powiadomienie o otrzymanej przeze mnie wiadomości od Schlierenzauera.
Przełknęłam właśnie ostatni kęs jaglanej owsianki i zapięłam do połowy, narzuconą nonszalancko i w pośpiechu niemiecką, reprezentacyjną kurtkę na ramiona.  
- A  mówiłeś, że inteligentne – parsknęłam, marszcząc brwi, jakby coś mi się nie zgadzało i przystanęłam naprzeciwko jego znieruchomiałej sylwetki, która niespokojnie drgnęła. Uprzednio oparty o latarnię wyprostował się nagle zbyt gwałtownie i potrząsnął delikatnie głową, jakby wyrwał się z macek letargu, wprost z przeciągłej chwili bezwstydnego patrzenia wprost w moje ciemne tęczówki. Jakby sam zbeształ się w myślach za nieroztropną chwilę niewybaczalnego zapomnienia.
- To też – uśmiechnął się wątło pod nosem i skinął głową w bok, zachęcając mnie tym samym do spaceru, który miał nas bezpiecznie oddalić od potencjalnego miejsca pojawienia się niepożądanych świadków naszej tajemnej kolaboracji. Kolaboracji zawartej pozawerbalnie, bez spisanego paktu, żadnych ustępów i zobowiązań. Kolaboracji zawiązanej późną, cichą i bezwietrzną nocą, za szczelnie zamkniętymi mahoniowymi drzwiami, w gęstwinie półmroku, który rozświetlała mała, nocna lampka stojąca w odległym kącie pokoju.
-Pamiętasz co masz robić, szpiegu? –  rozbawiony ostatnim słowem, wsunął dłonie do kieszeni swojej niebieskiej, puchowej kurtki i zerknął na mnie badawczo kątem oka. Wraz z niemalże buńczuczną pewnością, że podążyłam w mig za jego sylwetką i staram się nie gubić narzuconego przez niego tempa.
- Ciebie to bawi? – wykrzywiłam twarz w kwaśny grymas, zupełnie nie podzielając jego nagłego przypływu pozbawionego dobrego smaku, dobrego humoru, naigrywającego się moim kosztem, a tym bardziej nadaremnych prób żartów z mojej beznadziejniej i gównianej sytuacji.
- Trochę – skinął głową, wyznając całkiem szczerze – Wiesz, jesteś teraz trochę taką dziewczyną Bodna – szturchnął mnie łokciem, próbując zetrzeć z mojej twarzy, wyraźnie rysujący się grymas niezadowolenia.
Tyle cierpliwości i empatii z samego rana to jak na niego i tak zbyt dużo. Chyba nie chcę ryzykować poznawania kolejnej wątpliwej granicy wytrzymałości Gregora Schlierenzauera. Nie wiem czy to zdrowe dla mojego organizmu i bezpieczne dla i tak przecież niespokojnego życia.
- Brakuje mi tylko mojego agenta 007 – odparłam z przekąsem, siląc się na wesołe drgnięcie warg w półuśmiech.
- Ależ jest, co prawda trochę jeszcze połamany, ale ze wszystkich sił dochodzi do pełnej sprawności i już niebawem wróci do ciebie, by zapewne chronić cię cała swoją piersią z wielką emfazą – zakpił, ewidentnie nasączając swój okraszony ignorancją ton namacalną złośliwością.
- Strasznie cię boli ten Wellinger, jesteś zazdrosny, że zdetronizował cię z pozycji najlepszego i najprzystojniejszego skoczka w oczach nastoletnich pseudofanek? – zdusiłam wezbrane parsknięcie, siląc się na kunszt aktorskiego powątpiewania w moim głosie, który z nieomylną pewnością nie umknął szatynowi, wykrzywiającemu twarz w kwaśny grymas i puszczającemu mimo uszu moją uwagę. Bynajmniej nie z powodu prawdziwości mojego przypuszczenia.
- To pamiętasz w końcu co masz robić, czy nie? – warknął nieco poirytowany, ściągając brwi i koncentrując się na ostrożnie stawianych krokach po śliskiej, zlodowaciałej nawierzchni.
- Mam grać na zwłokę – westchnęłam cicho, nieco znużona i jakby za tym jednym gestem opadła kurtyna ostatnich porannych złośliwości, rozpadły się od nowa budowane mury, z których po wczorajszej przepalającej niewymowną ciszą i zatrwożonych słowach rozmowie pozostały resztki gruzów – Przetrzymam Niemców jak najdłużej się da, powodzę za nos i podrzucę im cos tuż przed samym konkursem na ostatniej prostej – w odpowiedzi na moje zawieszone słowa, Austriak kiwnął potakująco głową i niemal jak egzaminujący profesor na uczelni wyżej czkał na kontynuację mojej wypowiedzi – A od swoich muszę się na razie całkiem odciąć, żeby nie narażać ani ich ani siebie.
Przymknęłam rozedrgane powieki, które obolałe ugięły się pod ciężarem spływających z moich ust słów. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Gregor ma rację w kwestii rozwiązania mojej agentury z mojego ojczyźnianego ramienia. Nie zrobiłabym niczego przeciw Polskiemu Związkowi, ale dla swojego dobra nie mogłam również przynajmniej w tym czasie spełnić oczekiwać Tajnera i dostarczyć informacji o najnowszych niemieckich nowinkach, o których notabene tak naprawdę nie miałam przecież jeszcze żadnego pojęcia. Apoloniusz w przeciwieństwie do tej całej niemieckiej świty mnie nie szantażuje i na pewno nie posunie się do żadnej brzydkiej zagrywki w moją stronę, nie, nie mógłby, prawda?
- Tylko co ja takiego mam im sprzedać, Greg, hmm? – spojrzałam na niego nieco bezsilnie i z lekkim postępującym w moich oczach przerażeniem.
- Coś wymyślimy, mamy jeszcze trochę czasu – uspokoił mnie jego ocieplony, wyważony i elokwentny ton głosu i jasność argumentów - Jestem niemalże pewien, że Schuster o niczym nie wie. Jemu tylko chodzi o to byś dochowała ich tajemnic. Myślę, że to jakaś wewnętrzna gra w niemieckim związku. Ktoś inny pociąga za sznurki, albo jego niespełnione ambicje.
- A co to za różnica – wzruszyłam bezwiednie ramionami - Jeśli komuś będzie zależało na tym, żeby mnie udupić to to zrobi i Schuster mi wtedy nie pomoże – skontrowałam rozżalona, przystając przy metalowych barierkach odgradzających prywatny teren.
- Ja ci pomogę, Jas – odparł bez zawahania, zatrzymując się w półkroku i chwytając z niewielką dozą zawahania mój podbródek, podniósł go ku górze, bym mogła spojrzeć w jego pełne rozkruszonego ciepła i szczere zapewnienia spojrzenie.
- A co jeśli spreparują podanie dopingu i udostępnią to i ten romans z Thomasem opinii publicznej? – i nie wiedzieć czemu, kiedy tylko imię byłego austriackiego skoczka zawisło w powietrzu, przez dosłownie chwilę, ułamek sekundy, dostrzegłam jak jego oczy pociemniały, źrenice się zwężyły, a na twarzy pojawił się zbolały wyraz - Będę skończona, zniszczą mnie i zostanę z niczym. Bez możliwości uprawiania zawodu, bez najlepszego przyjaciela z dzieciństwa, całkiem sama, z wielką rysą w papierach i bez żadnych perspektyw tutaj. Nie chcę wracać do Dortmundu, nie chcę być na łasce Ewy i Łukasza, nie chcę być blisko Erika…
- Nie pozwolę na to, słyszysz? – przerwał mój rozemocjonowany lament mocnym szarpnięciem za ramiona, na których wciąż zaciskał swoje ciepłe, duże dłonie - Choćbym miał stanąć na głowie, wykorzystać haka na Hofera … cokolwiek – westchnął nieco zmęczony i przetarł dłonią otrzeźwiająco twarz - Po prostu przetrwaj to jakoś do końca i potem wszystko samo się ułoży, zobaczysz – zacisnął mocno wargi i choć sam chyba nie do końca wierzył w sens tych słów, to przynajmniej na tą jedną chwilę sprawił, że mu wierzyłam.
- A ty?
- Ja? – spytał zupełnie zaskoczony i zbity z pantałyku, szukając odpowiedzi swoimi rozbieganymi, iskierkami w źrenicach w moich oczach, czerpiących bezwstydnie z ogrzewającego mnie ich ciepła.
- Jaki jest plan na zburzenie twojej ściany, Greg? – spytałam ostrożnie, starając się utkać słowa z najbardziej delikatnego aksamitu, aby nie rozszarpywać zbyt gwałtownie tych zszytych ran i wrażliwych miejsc. Poruszony moim niespodziewanym pytaniem, uciekł gdzieś w bok pustym, bezsilnym spojrzeniem.
- Nie wiem – odparł zrezygnowany i pokręcił niemo głową, przyznając się tym samym do poniesionej w jakimś wymiarze porażki. Obnażając przede mną jakiś rodzaj swojej słabości, całkiem bezwstydnie, po raz kolejny. Widok jego, dotąd tak zapyziałego, twardego, chowającego się za bezczelnością, teraz nieco rozbitego, rozgniewanego i bezsilnego jednocześnie, ludzkiego, tak bardzo prawdziwego i nie udającego niczego, całkiem mnie rozstroił. Albo zwolnił z myślenia wszystkie moje neurony.
- Może nie jestem najlepszą osobą od tego – nieroztropnie dotknęłam zmarzniętą dłonią jego policzka na zapadniętej i cholernie pociągłej twarzy, ale kiedy tylko zreflektowałam się jak bardzo czule głodziłam obuszkiem kciuka jego aksamitną skórę, odsunęłam dłoń jak poparzona – Ehm, ale gdybyś chciał porozmawiać o tym co teraz dzieje się w twojej głowie, nie wiem gdybyś potrzebował pomocy, albo czegoś co mogłabym zrobić – zaczęłam literalnie plątać się w nieskładni swoich myśli, które kłębiły mi się w głowie wraz z jego otumaniającym zapachem niesionym przez wiatr - Wiesz, żeby się odwdzięczyć za to, że mi teraz pomagasz, to …
- Może nie będziesz musiała nic robić – jego kąciki ust, drgnęły w tajemniczym półuśmiechu, a dłonie powoli zsunęły się na moje biodra, pewnie przyciskając je do jego bioder i powodując u mnie bezdech zamarły na rozwartych ustach - Może wystarczy, że będziesz – jego słodki oddech owinął moją twarz, a serce nieposłusznie zabiło szybciej, mocniej, żywiej. Łapiąc w uścisku za połacie jego rozpiętej kurtki, wspięłam się na palce, by móc zbliżyć się do jego pochylonej nad moją głową i sugestywnie zbliżającej się twarzy, której dotyk już elektryzował moje zmysły i rozpalał poddające się subtelnemu dotykowi jego dłoni ciało.
Spojrzał jeszcze raz w moje oczy z nienazwaną pasją i zacięciem, a potem zerknął przelotnie na niecierpliwe usta, które delikatnie przygryzałam ze zdenerwowania.
Być może dźwięk mojego telefonu powstrzymał nas przed czymś czego byśmy obydwoje po fakcie żałowali, a z pewnością byłoby to nieporównywalnie niesprawiedliwie względem ukochanej blondynki skoczka.
- Odbierz – wymamrotał z niechęcią tuż nad moim uchem, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość.
- To Andreas – oznajmiłam zaaferowana, wyciągając telefon z kieszeni i starając się, aby w najmniejszym stopniu nie dać po sobie poznać, że ten gest rezygnacji i wycofanie ukuło mnie rozczarowaniem w samo serce.
- No to już wiem, czemu on nigdy nie spóźnia tych swoich skoków, ma wrodzone nieprawdopodobne wyczucie czasu – zironizował z przekąsem, zniżając głos do szeptu. Popatrzyłam na niego z politowaniem i przewróciłam jedynie teatralnie oczami w stronę szatyna, który właśnie przeczesywał dłonią swoje długie pasma kasztanowych włosów, w które w tamtej chwili miałam ochotę wpleść swoje drobne palce.
- Cześć, Andi, jak rehabilitacja? – zwróciłam się do rozmówcy po drugiej stronie, obracając się na piecie, by ukryć swoje rozedrganie w jakie wprawiła mnie dłuższa elektryzująca chwila zduszania wolnej przestrzeni pomiędzy mną a Schlierenzauerem.
- Dobrze – odparł szybko i nerwowo mój rozmówca – Przyjedź do mnie do domu przed świąteczną przerwą, to bardzo ważne.
- Co się stało?
- Po prostu przyjedź.
Rozłączył się tajemniczo, a ja wsunęłam telefon w głąb kieszeni, mrugając zaszokowana kilkukrotnie oczami. Potrząsnęłam otrzeźwiająco głową i spojrzałam na Gregora kopiącego nogą w zbitą grudę śniegu.
- Powinniśmy już wrócić i to raczej osobno, żeby nikt nas nie zobaczył, wiesz, tak dla bezpieczeństwa tego naszego małego sekretu – uśmiechnął się nieprzyzwoicie buńczucznie, łypiąc na mnie z dozą niepewności, jakby badając moją reakcję na jego dość dwuznaczne słowa w zaistniałej przed chwilą sytuacji.
- Jasne, ale na to chyba za późno – skwitowałam widząc stojącego nieopodal Krafta z Poppingerem, którzy ewidentnie przyglądali nam się z nadmiernym zainteresowaniem.


Zsunął torbę z ramienia i kurczliwie wciąż trzymając za czarny pas, wrzucił ją do miejsca przeznaczonego na bagaż do busa. Nie zwróciłby nawet przelotnej uwagi na stojącego nonszalancko opartego o maskę pojazdu Poppingera, pochłoniętego frapującą rozmową z Kraftem, gdyby podniesiony o cały ton głos tego pierwszego, nie przeciął powietrza z unoszącym się po słowach niesmakiem.
- Widzę, że Jas jest jak grypa, każdy ją ma - dziarski uśmiech podstępnie, wpełzł na jego rozbawioną twarz, która obróciła się sugestywnie w kierunku Schlierenzauera. W oczach blondyna zapłonęły iskierki niecierpliwości w oczekiwaniu na reakcję kolegi.
Smukła sylwetka szatyna niemal natychmiast się wyprostowała, gdyż jak porażony prądem zareagował na dźwięk słów Manuela, które odbijały się echem w jego głowie na tyle długo, że nie miał, żadnych wątpliwości co do tego, czy aby się nie przesłyszał.
- Co ty powiedziałeś?! – obruszył się, obracając gwałtownie na piecie z dłońmi nonszalancko włożonymi w kieszenie sportowych spodni.
- Zapomniałem, że jesteś przygłuchy na lewe ucho – skwitował niepocieszony, cmokając z dezaprobatą – Mówiłem, że mamy tutaj nową grypę, Morgi na nią chorował, pewnie Wellinger, może nawet kiedyś ten polski skoczek Kot, a teraz prawdopodobnie ty, straszna cholera – wyszczerzył się głupkowato, gdy na spiętej twarzy Gregora nie drgnęła żadna zmarszczka. Rzucającego się na Poppingera Schlierenzauera zdołali w ostatniej chwili skutecznie przytrzymać odpowiednio Kofler i Kraft.
- Co panowie, za dużo testosteronu? – rzucił kąśliwie Herbert, który nagle pojawił się w samym oku cyklonu.
- Widać Schlierie ma aż nad to – parsknął ironicznie niebieskooki, potrząsając głową przez opadającą na jego oczy grzywkę. Andreas za to mocniej chwycił w kurczliwy uścisk wyrywającego się z jego uścisku młodszego kolegę.
- Zawsze mówiłem, że kobieta w sztabie to zły pomysł – austriacki fizjoterapeuta westchnął teatralnie – My to już raz przerabialiśmy, serio Gregor, chcesz iść w ślady Morgiego?
- Zamknij się, Hebert – niemal wysyczał przez zaciśnięte zęby, skutecznie wyrywając się z uścisku Koflera.
- Chcesz mieć przez nią kłopoty? – dopytał z niedowierzaniem, na co gwałtownie zareagował dotąd przyglądający się wszystkiemu z boku Fettner.
- Kłopoty? – prychnął, ściągając brwi z niezrozumieniem – Staram sobie przypomnieć kto miał większe kłopoty u nas, Thomas czy Sylvia? Bo chyba Morgen mógł skakać dalej, a Sylvia skończyła z dyscyplinarką i niepochlebną opinią, tylko tak mnie zastanawia, chyba raczej nie zmuszała Morgiego, nie?  A Jas nie znacie, nic o niej nie wiecie, nie macie o niczym pojęcia, tylko plotkujecie jak baby, zamiast skupić się porządnie na treningach. To jest kurwa w końcu profesjonalny związek i sportowcy, czy banda jątrzących sensacji i skandali amatorów? Ogarnijcie się trochę.
Gorzkie słowa Manuela trawiła gęsta cisza, utkana z posępnych, ukaranych i wstydliwych spojrzeń. Jeszcze rok temu był jej przyjacielem, powiernikiem, doradcą i pokrewną duszą. Czuł, że ją zawiódł, za bardzo uwierzył Thomasowi, dopuścił go tego, że jego kumpel ją nieumyślnie skrzywdził. Nadszarpnął jej dobrego imienia i nieskazitelnego dotąd wizerunku. Nie mógł tak po prostu bezczynnie i bezmyślnie się temu przyglądać ani słuchać. Zdenerwowany wsiadł jako pierwszy do busa, siadając na samym jego końcu. Tuż zanim podążył Schlierenzauer zajmując miejsce obok bruneta, a jak cień podążył za nim Kraft, który szarpnął go za rękaw kurtki.
- Greg, co jest? Sam mówiłeś, że to tylko flirt, gra i zabawa – Stefan uniósł do góry enigmatycznie brwi, a w odpowiedzi szatyn spojrzał na niego z nieprzekłamanym zdegustowaniem.
- Gregor, nie chce się wtrącać … - zagaił zaniepokojonym głosem Manuel, w reakcji na to co usłyszał.
- To się nie wtrącaj – warknął poddenerwowany Schlierenzauer – A ty – zwrócił się do Krafta – odczep się ode mnie, co?
Założył słuchawki na uszy i nawet nie spojrzał na rozdziawione przez dłuższą chwilę  z zaszokowania usta Stefana.



Uradowany Richard oślepiał swoim wątpliwej urody uśmiechem, podążając wzrokiem za wędrującą wokoło kamerą gloryfikując z przesadną emfazą zwycięstwo. Zeskoczył z podium pławiąc się w świetle reflektorów i oślepiających flaszy i pomachał ku uciesze wiwatującej szwajcarskiej publiczności bukietem konkursowych kwiatów. Wyswobodziłam się w końcu z ciężaru ramienia Christiana spoczywającego na moich barkach i opuściłam ten żałosny korowód sztabu szkoleniowego, skupionego przy podium ze wzruszeniem wsłuchanego w państwowy niemiecki hymn. Przemknęłam niezauważalnie przez strefę pozostawiając w niej tłumnie zgromadzonych skoczków udzielających wywiadów, dyskutujących ze sobą trenerów i zbierających sprzęt serwismenów.
- Hej! Jas! – zawołał swoim naturalnym, przenikającym po całym moim ciele głosie, przekrzykując panujący wokoło harmider i głos spikera wspomagany dodatkowym nagłośnieniem. Poczułam jak zbyt wiele sił wkłada, szarpiąc za mój nadgarstek, czym powoduje, że obracam się gwałtownie w jego kierunku. Aksamitny, aczkolwiek hardy głos, dotykający gdzieś w sam środek serca, gładka twarz o idealnych rysach, pełne, duże usta, starannie ułożone włosy i niebieska toń łagodnych tęczówek.
- Co ty tutaj do diabła robisz, Erik? – syczę nieprzyjemnie, a moje tęczówki świdrują jego sylwetkę z żywą nutą pretensji i wręcz niemal żałosnego błagania.
- Nie spodziewałaś się mnie tutaj, co? – jego jasne brwi drgnęły ku górze, a usta drgnęły w zmiękczającym mnie półuśmiechu – Mogłaś sobie zablokować mój numer i wiadomości, ale nie będziesz ciągle przede mną uciekać Jas, bo ja nie odpuszczę.
Wsłuchuję się w jego słowa popełniając wciąż ten sam błąd, patrząc się wprost w jego duże, pochłaniające mnie oczy. Oczy przesiąknięte czystością, jasną niewinnością i szczerością.
- Nie na bierzesz mnie na te swoje tanie sztuczki – kiwam przecząco głową - Czego tak naprawdę ode mnie chcesz, co? – brzmię żałośnie, ale już dawno przestałam utrzymywać swoje emocje na uprzęży.
- Leczę się.
- Gratuluję.
- Bez ciebie mi się nie uda.
- Potrzebujesz mojego przebaczenia? To jakiś ostatni etap w jednej z twojej sesji? – unoszę do góry jedną brew i strofuje jego zbliżającą się sylwetkę - Wybaczam, a teraz muszę wrócić do pracy.
- Potrzebuję ciebie, inaczej sobie nie poradzę, Jas proszę porozmawiaj ze mną wieczorem – nie wiem czy zatrzymuje mnie stanowczym uściskiem za przedramiona, czy swoim błagalnym wołaniem, nasączonym odrobiną ckliwej bezsilności. Przymykam powieki i wydycham z trudem powietrze.
- To nie ma sensu, Erik.
- Czego się boisz, co? Że nie przestało ci na mnie zależeć, że wciąż coś do mnie czujesz?
Prychnęłam, kręcąc głową z pogardliwym niedowierzaniem na to jak buńczucznie wypowiedział to zdanie, a pewność siebie i delikatne rozbawienie nie schodziły z jego twarzy.
- Nie boję się – kiwam głową z przekłamaną pewnością i przygryzam ze zdenerwowaniem dolną wargę.
- Kiedyś chciałaś, żebym wyzdrowiał, pamiętasz? – spytał z nadzieją, niepewnie podnosząc na mnie swój roztapiający lód wzrok.
- Erik, to faktycznie nie jest czas i miejsce na takie rozmowy, daj mi dziesięć minut – oglądam się za siebie przez plecy, dostrzegając rozchodzących się kibiców.
- Będę czekał – oświadczył przekonywująco, obdarzając mnie ostatnim przeciągłym spojrzeniem, po czym delikatnie wycofał się robiąc krok w tył i obrócił się do mnie plecami.
Starałam się uregulować nierównomierny oddech i uspokoić rozedrgane dłonie, ruszając zdecydowanym krokiem przed siebie i niemal wpadając bezwładnie w sylwetkę austriackiego skoczka, zmierzającego w moim kierunku. Jako jeden z nielicznych dzisiaj został odcięty od medialnego blichtru ze względu na swój słabszy występ, z którego był rozczarowany i nie próbował tego nawet w jakikolwiek sposób ukryć. Odbiłam się od jego ciężaru, lecz zdążył pozostawić po sobie w powietrzu ślad swoich perfum, które muszę przyznać zaczęły należeć do mojego ulubionego zapachu.
- Cześć – przywitał się protekcjonalnie, wciąż nieco przez to skonfundowany taka formą rozpoczynania jakiegokolwiek dialogu ze mną – Chyba mam pomysł! – podniosłam wzrok na jego tęczówki, które zaiskrzyły – Wiem co mogłabyś zdradzić Niemcom na Turniej …
- Super Gregor, ale to naprawdę nie jest najlepsza pora – jęknęłam nieco zmęczona, wlepiając w niego swoje przepraszające spojrzenie i posyłając ciepły uśmiech.
- Śpieszysz się? – spytał, unosząc enigmatycznie do góry prawą brew, a ja kiwnęłam potwierdzająco głową, nerwowo przełykając ślinę – Pakować niemieckie manatki, czy może czekasz na kogoś,  hmm? – szepnął mi tuż nad uchem, niskim, cierpkim głosem przyprawiającym mnie o dreszcz biegnący wzdłuż karku.
- Nie twoja sprawa! – fuknęłam, uderzając pięścią w jego klatkę piersiową i przebijając się przez jego grubą kurtkę. W ułamku sekundy złapał za mój nadgarstek i przyciągnął mnie do siebie. Jego druga dłoń spoczywająca na moich plecach przycisnęła moje ciało jeszcze bliżej, tak że czułam każdą częścią ciała szybsze bicie serca. Wstrzymując oddech, poczułam jak jego ciepłe i kształtne wargi napierają na moje, sparaliżowane i nie wykazujące najmniejszego oporu. Pozwolił sobie sprytnie rozchylić językiem moje delikatnie rozwarte usta jeszcze szerzej i pogłębić zachłanny pocałunek. Podrażnił moje podniebienie i odsunął swoją twarz z kleistym mlaśnięciem, podrażając jeszcze kącik moich ust swoim kilkudniowym zarostem.
- Co ty robisz? – mój cichy szept wypełnił przestrzeń przesiąkniętą naszymi przyspieszonymi, niespokojnymi oddechami. Przeszklone oczy Gregora oderwały się na chwilę od mojej twarzy i ukradkiem zerknęły gdzieś ponad moją głowę. Podążyłam za jego spojrzeniem, choć zauważyłam, że chciał mnie odwieść od tego pomysłu. Erik Durm posyłający mi bezprawnie zawiedzione i rozczarowane spojrzenie, to ostatnie co zapamiętałam przed kolejnym mrugnięciem, po którym jego sylwetka zniknęła gdzieś w gęstym, rozmywającym się tłumie kilkaset metrów dalej.
- Co to miało być? – warknęłam, w stronę Schlierenzauera, który utrzymywał na swojej pociągłej twarzy satysfakcjonujący uśmiech.
- Nic – wzruszył bezwiednie ramionami – Ważne, że skuteczne.
- Ile ty masz lat?! – parsknęłam z niedowierzaniem, rozdziawiając usta i wybałuszając oczy – Dwanaście?!
- I pół – wyszczerzył się głupkowato w szerokim, szelmowskim uśmiechu.
- Ktoś to mógł zobaczyć!
- Kto? – zmarszczył z niepokojem brwi.
- Na pewno nie Sandra – wypaliłam, sama nie wiedząc dlaczego, trochę spuszczając z tonu i zakładając ręce na krzyż - Widziałam, że dodała zdjęcie ze swoim ukochanym Norweskim, nieco starszym biathlonistą, czy kim on tam jest.
- Yyy wiem – odpowiedział mało inteligentnie, drapiąc się po głowie.
- Po co kłamałeś?
- Co? Kiedy?
Wyglądał co najmniej na szczerze zdziwionego, mrugając kilkukrotnie zupełnie zaskoczony, a ja jedynie przewróciłam teatralnie oczami.
- Chciałeś, żeby do ciebie wróciła – przypomniałam mu.
- Chciałem, żeby mi wybaczyła, a nie do mnie wróciła, to jest taka subtelna różnica – zaśmiał się lekko pod nosem i wymierzył we mnie swój przeszywający na wskroś wzrok, łapiąc za suwak od mojej kurtki, zapięty pod samą szyją - Przyznaj, że byłaś zazdrosna.
- Nie byłam! – zaparłam się, zaciskając mocno dłonie i szczękę.
- Byłaś, sprawdzałaś ją – skwitował z oczywistością- A ty co? Zamierzałaś się z nim spotkać? – burknął, wskazując podbródkiem w pustą przestań po Eriku.
- Nie! – zaprzeczam gwałtownie kiwnięciem głowy - A nawet jeśli nawet, to …
- To jesteś jednak głupsza, niż myślałem – wtrącił w półsłowa swoim cierpkim, pozbawionym melodyjnego brzmienia głosem - I może faktycznie niepotrzebnie tak mi na tym wszystkim zależy.

I zostawił mnie z porażającym złością wzrokiem i ciemniejącymi źrenicami, z zalewającą się falą piętrzących myśli, ulatniającym się zapachem jego perfum i zbliżającym się do mnie wściekłym niemieckim fizjoterapeutą.









Męczyłam to całe posesyjne wolne.
Jutro wszystkie kciuki za naszych <3