czwartek, 23 sierpnia 2018

11. "Myślałem, że obydwoje już dawno tego chcieliśmy"


Kiedy tylko hotelowa winda zatrzymała się na pierwszym piętrze, ściągnęłam z niepokojem brwi, jakby podświadomie i podskórnie przeczuwając, że tuż po mozolnym otworzeniu się metalowych drzwi, moim oczom ukarze się jego charakterystyczna, szczupła i wysoka sylwetka. A wraz z nią lekceważąca postawa, którą raczył mnie przy rzucanych przelotnie powitalnych mruknięciach przez kilka minionych dni. Gregor podniósł na mnie swój spuszczony dotąd wzrok, wyjmując przy tym niepewnie dłonie nonszalancko zanurzone w kieszeniach od reprezentacyjnego dresu. Zdezorientowane piwne tęczówki skoczka przez ułamek sekundy kalkulowały, czy aby na pewno warto zaryzykować kilku sekundową przejażdżkę w górę wraz z moją osobą, której przecież ostatnio ostentacyjnie i skutecznie starał się unikać. Mrugnął kilkukrotnie ożywiony i przełykając głośno ślinę, spiął mięśnie na twarzy, decydując się tym samym na wspólną podróż. Przez cały tydzień dzielnie chowałam swoją dumę do kieszeni i wiernie trwałam w swoi postanowieniu, musiałam wytrzymać w ciszy jedynie te kilka chwil, ale ułamek sekundy, w którym przed chwilą lustrował mnie swoimi piwnymi, magnetycznymi tęczówkami, złamał mnie i uczynił przegraną w tej nierówno toczonej batalii.
- Przestaniesz się w końcu tak zachowywać? – wyrzuciłam w końcu z siebie z nieukrywaną irytacją, która kumulowała się we mnie przez ten cały czas. Chociaż w niekończącym się napięciu wyczekiwałam na odpowiedź, w końcu poczułam jak rozrzedza się pomiędzy nami utkane dotąd gęstą pajęczyną powietrze.
- Tak, czyli jak? – rzucił niewzruszony przez ramię, jakby spodziewając się takiego obrotu sprawy i dotykając na panelu tylko przycisk zamykający rozsuwane drzwi.
- Jakbyś był co najmniej … zazdrosny – zrobiłam wymowną pauzę, czując wciąż w ustach jak bardzo irracjonalnie i żenująco to brzmi.
- Nie jestem zazdrosny – parsknął z oczywistością, obracając się na pięcie wprost w moją stronę i odbierając mi tym gestem kawałek przestrzeni do swobodnego oddychania.
- To dlaczego tak się zachowujesz? Jeden pocałunek nic nie znaczy – nie wiem kogo bardziej chciałam tym stwierdzeniem przekonać, jego czy samą siebie.
- Oczywiście, że nie, ale w gwoli ścisłości to dwa – mruknął, zerkając na mnie niepewnie, wyczekując mojej reakcji.
- Jeden – poprawiłam z przekłamanym przekonaniem, po czym dodałam pospiesznie z niekontrolowaną ironią, która wdarła się mi na usta – I to w dodatku udawany.
Prychnęłam z politowaniem w duchu i niecierpliwie wyciągnęłam doń w kierunku przycisku, który w mgnieniu oka zabrałbym mnie na trzecie piętro i uwolnił z niekomfortowego położenia i patowej sytuacji. Jednak ostatecznie, to właśnie ręka Schlierenzauera zaciśnięta na moim nadgarstku skutecznie powstrzymała mnie przed dokonaniem zamierzonego czynu. Nie zdołałam nawet zareagować na jego gwałtowny ruch, a niespodziewanie popchnął mnie na ścianę dźwigu i przygniótł  ciężarem swojego ciała. Jego błyszczące źrenice przenikały mnie na wskroś, a jego intensywny zapach cholernie drogiego żelu pod prysznic otumaniał moje zmysły na tyle, że w tamtej chwili nie pragnęłam niczego innego poza jego rozwartymi ponętnie ustami. Naelektryzowane powietrze pomiędzy naszymi twarzami, które dzieliło jedynie kilka centymetrów, drżało niespokojnie przez krótką chwilę przeciągłego wzajemnego tonięcia w czeluściach swoich roziskrzonych tęczówek. W końcu szatyn pochylił się nade mną i dotknął subtelnie końca moich rozedrganych warg, czym spowodował szybsze bicie serca łomoczącego gdzieś w nierównomiernie unoszącej się klatce piersiowej. Zdecydowanie pogłębił pocałunek, kiedy tylko wplotłam palce w jego starannie ułożone włosy, a jego dłonie za to pewniej zacisnęły się na moich biodrach. Moment, w którym winda ruszyła, a życzliwy dla ucha dźwięk oznajmiał pojawienie się na drugim piętrze, sprawił, że gregorowe usta oderwały się od moich z kleistym oddechem, a sama jego sylwetka odsunęła się na bezpieczną odległość wraz z rozsuwającym się drzwiami za którymi stał Fettner. Manuel przerzucił swój podejrzliwy wzrok na swojego kolegę z kadry, który niezbyt dyskretnie wytarł mokry kącik ust, naciągniętym rękawem bluzy.
- Teraz już dwa – rzucił z zawadiackim uśmiechem na ustach, wychodząc z widny i świdrując mnie przy tym nieprzerwanie swoim intensywnym, spod przymrużonych oczu spojrzeniem, które zniknęło wraz z zasuwającymi się drzwiami. Zdezorientowana odchrząknęłam znacząco i nerwowo założyłam za ucho kosmyk włosów, próbując uregulować niespokojny oddech i opanować niemiłosiernie głośno bijące serce, którego dźwięk nie mógł umknąć wciąż podejrzliwie zerkającemu na mnie brunetowi.  Niecierpliwie wpatrywałam się w wyświetlacz, na którym już powinna pojawić się tak upragniona przeze mnie cyfra. Na pożegnanie posłałam Manuelowi ciepły i uspokajający uśmiech, który szczerze odwzajemnił, ale okrasił podejrzliwym spojrzeniem spod palety gęstych, czarnych rzęs. Wysiadłam na trzecim piętrze, próbując po mimo rozedrganego serca i umysłowego otumanienia bezproblemowo odnaleźć swój pokój, w którym to miałam zamiar zamknąć się przynajmniej do końca dnia i walić swoją głową w ścianę. Kiedy tylko włożyłam kartę do drzwi, silne ramię Szchlierenzauera wepchnęło mnie pospiesznie do środka pomieszczenia, upewniając się jeszcze nerwowo rozglądając na boki, że jego wtargnięciu do pod mój numer meldunku, nie towarzyszył żaden niepożądany świadek.
- Gregor – wyszeptałam ledwo słyszalnie końcem warg, kiedy tylko ujął moją twarz w swoje aksamitne w dotyku dłonie, a obuszkiem kciuka gładził po zaróżowiałym policzku. Tym razem od razu pozwolił sobie sprytnie rozsunąć moich warg i dogłębnie penetrować moje podniebienie, przez co nie pozostałam mu dłużna w zachłanności i zmysłowo pogrywałam sobie z jego subtelnym językiem. Czułam po swoimi ustami, jego rozciągające się w szczerym półuśmiechu i nie potrafiłam nie zająknąć się, kiedy sunął swoimi dłońmi po moich udach i wzdłuż linii bioder, przyprawiając o dreszcze ekscytacji.
- Gregor, po co to robisz? – spytałam, kiedy tylko na chwilę zsunął swoje usta wzdłuż linii mojej żuchwy, czym zbiłam go z pantałyku. Jego słodki oddech owiewał moją twarz, a oczy patrzyły na mnie z niemałym zdezorientowaniem. Wciąż trzymałam dłonie na jego torsie przesłoniętym szarą buzą, kurczliwie łapiąc za połacie materiału, aby czasem nie powiększył tego nikłego dystansu pomiędzy naszymi ciałami.
- Sprowokowałaś mnie w windzie – wymamrotał niskim, pociągającym głosem tuż nad moim uchem, przyprawiając o zimny dreszcz biegnący wzdłuż karku.
- Nie udawaj, dobrze wiesz o czym mówię – prychnęłam słabo, resztkami sił próbując wydostać się spod cudownej, otulającej mnie woni jego cytrusowych perfum.
- Przypomniało mi się, że za dwa dni jedziesz do Andiego z przedświąteczną wizytą – oblizał koniuszkiem języka swoje spierzchnięte wargi, zakładając za moje ucho kosmyk włosów - Chciałem tylko prewencyjnie zareagować, żeby przypadkiem nie udzielił mu się za twoją aprobatą świąteczny klimat pod jemiołom.
- To bardziej zabrzmiało, jakbyś chciał przed nim zarezerwować stolik w barze – potrząsnęłam głową z nieukrywanym grymasem na twarzy.
- Nie zrozumiałaś ironii – odparł pragmatycznie, wywracając oczami i porażając mnie intensywnością swojego spojrzenia - Myślałem, że obydwoje już dawno tego chcieliśmy – ściągnął brwi z niezrozumieniem i potarł zatroskany zmarszczone czoło, jakby coś mu się nie zgadzało – Albo po prostu tylko mi się tak wydawało.
Instynktownie załapałam za jego rękę i pociągam w swoją stronę, kręcąc przy tym z pełnym pasji zaprzeczeniem, może nieco zbyt gorączkowo przez co przybrał rozbawioną minę. Wspięłam się niemal na czubki palców u stóp, by tylko zahaczyć o jego rozwarte, miękkie usta. Nieco zdezorientowany, nie mogący połapać się w moich zmiennych nastrojach, trwał chwilę w bezczynnym bezruchu, lecz kiedy tylko subtelnie wplotłam palce w jego kasztanowe włosy, jego wargi poczęły mocniej napierać i miażdżyć moje. Westchnął z przepalającym pożądaniem wprost do mych ust i popchnął mnie na zimną ścianę, w którą tylko przez przypadek i przez własną, wrodzoną niezdarność uderzyłam się mocno w głowę.
- Auć – zawyłam głośno z bólu, przerywając namiętny pocałunek i odrywając się od kleistych ust Gregora.
- Przepraszam, nic ci nie jest? – ściągnął brwi i spojrzał na mnie troskliwie, dotykając z zewnątrz pulsującego miejsca w mojej czaszce.
- Wszystko w porządku, chyba, trochę wirujesz – parsknęłam, kręcąc głową z politowaniem dla swojej niezdarności, wywołując na twarzy u szatyna zduszony uśmiech.
- Teraz będziesz mogła mówić, że zawróciłem ci w głowie – uśmiechnął się szelmowsko ze swoim charakterystycznym błyskiem w piwnych tęczówkach. Założył mi za ucho wystające włosy i pogładził wierzchem dłoni po moim zaczerwienionym licu nieprzerwanie wpatrując się w moje zupełnie bezbronne oblicze.
- Powinieneś iść już na trening – zauważam, nieco pesząc się jego bezwstydnie lustrującym mnie spojrzeniem, które przepalało każdą komórkę mojego ciała przez co przygryzam delikatnie dolną wargę.
- Wiem, muszę tylko poczekać, aż mi opadnie.
- Gregor … – jęknęłam z zażenowaniem, które przełamał mój cichy chichot, spowodowany rozbrajającą bezpośredniością szatyna.
- Nie moja wina, że tak na mnie działasz – wyjaśnił z półuśmiechem rozciągającym się na pociągłej twarzy – Będziemy musieli porozmawiać, Jas.
- O czym?
- O tym jak z powodzeniem wyciągnąć cię z tego niewdzięcznego gówna, w które zostałaś wpakowana przez Tajnera i Schustera. No i chyba o nas, co?
- Po kwalifikacjach? – spytałam z nadzieją w głosie.
- Po kwalifikacjach – przytaknął, zostawiając przelotny mokry ślad ust na moim czole.



- Co ty tutaj robisz?! – oburzony, hardy tak samo jak i cierpki głos Richarda rozległ się gdzieś w przestrzeni za moimi plecami, choć ja sama odnosiłam wrażenie, że rozbrzmiał z całą swoją intensywnością tuż nad moim uchem. Zamrugałam kilkukrotnie powiekami zupełnie zaskoczona ponowną falą agresji skoczka w moim kierunku. Odwróciłam się na pięcie z cichym westchnięciem na ustach.
- Do tej pory – sugestywnie zrobiłam pauzę – Podziwiałam piękne widoki.
- Przecież Mark odsunął cię na ostatni konkurs – założył ręce na krzyż, przyglądając mi się nieufnie spode łba z tym swoim parszywym wyrazem poszarzałej twarzy.
- Jestem tutaj całkowicie prywatnie, nie zawodowo – wyjaśniam naprędce, jednak gromkie prychnięcie Freitaga ucięło w połowie mój wywód.
- Jasne – żachnął się ewidentnie zdegustowany – Pewnie już coś kombinujesz, chcesz coś podpatrzeć, bo przecież w Engelbergu zawsze coś się testuje przed Turniejem Czterech Skoczni! – wycelował we mnie groźnie swój długi kościsty palec – Zapamiętaj, mam cię cały czas na oku!
- Aha.
- Kurwa! – zaklął siarczyście w chwili, w której oberwał złożonymi nartami z półobrotu w swój różowy kask – To bolało!
- Ojej – udawany, przepełniony namacalnie sztuczną ckliwością głos Schlierenzauera rozniósł się wraz z niesionym przez wiatr jego zapachem – Właśnie się odwracałem i nie zauważyłem, że za mną stoisz – poprawia z przekorą narty na ramieniu i z szelmowskim uśmiechem mruga do mnie jednym okiem. Zduszam na ustach kpiarskie parsknięcie i przesłaniam twarz rękawiczkami, obserwując niczego nieświadomego Richarda, przyjmującego nieszczere przeprosiny od swojego rywala i ulatniający się w mgnieniu oka gdzieś pod skocznie. Dłoń szatyna naciągnęła kawałek bawełnianego materiału mojej czapki na odsłonięte ucho i gdzieś przelotnie musnęła czerwone od szczypiącego mrozu lico.
- Greg, jeszcze ktoś zobaczy! – wysyczałam przez zaciśnięte zęby i strąciłam jego dłoń, dyskretnie rozglądając się na boki.
- To nie dasz mi buziaka?
- Mogę dać ci jedynie kopa w dupę na szczęście – wydęłam usta, zupełnie bezkarnie się z niego naigrywając, na co sam Gregor przewrócił niecierpliwie oczami, kręcąc głową z niezadowoleniem i podążając w kierunku windy, aby oddać swój kwalifikacyjny skok do jutrzejszego konkursu. Beznamiętnie minął się za to z dzisiejszym przegranym potyczki zapewniającej start w popołudniowych zawodach i kolegą swojej kadry Manuelem Fettnerem. Austriak podrapał się zamaszyście po brodzie, na której dało się zauważyć kilkudniowy ciemny zarost i zamyślony zerknął na moją sylwetkę, ewidentnie kalkulując coś w duchu i bijąc się z piętrzącymi się myślami. Speszona porannym wspomnieniem rozkosznej chwili zapomnienia, której Manuel mógł być świadkiem, jedynie słyszałam narastający dźwięk jego kroków, pod których to butami ugniatał się iskrzący śnieg.
- Chyba nie będziemy tak stali i przypatrywali przedstawieniu, które odbywa się bez nas? – zagaił posyłając mi swój firmowy, niezawodny uśmiech.
- Coś proponujesz? – podniosłam na niego wciąż zawstydzone spojrzenie i schowałam brodę pod suwak różowej, puchowej kurtki.
- Chodź mała, pójdziemy na najlepszą kawę jaką tutaj mają – skinął głową zachęcająco, jednak skutecznie powstrzymałam go przed zamiarem szybkiego ewakuowanie się spod skoczni.
- Czemu mam wrażenie, że to nie jest spontaniczne i bezinteresowne zaproszenie? – wlepiłam w niego swój wyczekujący i przeszywający wzrok - O czym tak naprawdę chciałeś porozmawiać?
- Jestem kiepskim aktorem – rozczarowany pokiwał głową z pogardą dla swoich wątpliwych teatralnych umiejętności.
- Jesteś – bezboleśnie pozbawiłam go resztek tlących się złudzeń.
- Chciałem cię przeprosić, Jas – przymknął jakby obarczone starą winą powieki - Już dawno powinienem to zrobić.
- Za co?
- Po tym wszystkim co się stało z Morgim, ty zostałaś z tym wszystkim zupełnie sama, a ja nazywałem się przecież wtedy  twoim przyjacielem. Spieprzyłem to, przyznaję. Beznadziejny był ze mnie kolega, dlatego teraz  nie chcę, żeby ktoś znowu cię wykorzystał.
- O czym ty mówisz, Manuel? – pokiwałam głową ze zdezorientowaniem, kiedy lekka konsternacja zdołała ustąpić już z mojej twarzy, po tym jak na nią się wkradła.
- O Gregorze.
- O Gregorze – powtarzam za nim jak echo, odartym z emocji głosem.
- Przypadkiem byłem świadkiem pewnego zdarzenia i konwersacji, w której brał udział. To co wtedy powiedział, szczerze trochę mnie zaniepokoiło – zerknął na mnie niepewnie, miażdżąc z powątpiewaniem swoje spierzchnięte od mrozu usta.
- Co mówił?
- Co prawda to zdanie akurat padło z ust Krafta, ale …
- Co mówił?!
- … nie zrozum mnie źle, to było wyrwane z kontekstu…
- Powiesz mi wreszcie?!
- Że to tylko flirt, gra i zabawa, która najwyraźniej wymknęła się Schlieriemu spod kontroli. Jas, posłuchaj ja naprawdę nie wiem co was łączy …
- Nic nas nie łączy.
Po jego słowach zawieszonych gdzieś przy obiekcie Gross-Titlis-Schanze, pozostał tylko unoszący się przez chwilę zamarznięty obłoczek. Czas odmierzało tylko miarowe bicie mojego serca. Gdzieś pomiędzy uderzeniami rozdźwięczał nagle i niespodziewanie świergocący głos Gregora. W tej chwili ten przyprawiający mnie o dreszcz ekscytacji dźwięk, pieszcząca uszy melodia zmiękczyła do papki bijący w mojej piersi narząd i nadała mu nowy rytm.
- Widziałaś kto tu dzisiaj pozamiatał? Widziałaś to?
- Pójdę już – szepnęłam w eter, z beznamiętnym i nieobecnym spojrzeniem, które utkwiłam w pustą przestrzeń, gdzieś po miedzy austriackie sylwetki skoczków.
- Jas, poczekaj… - skutecznie wyrwałam łokieć ze słabego uścisku Manuela i uniosłam dłonie w obronnym geście, wykonując bezpieczny krok w tył.
- Wesołych Świąt, Fetti! – było mnie jedynie stać na kwaśny uśmiech, na niemrawe drgniecie zgorzkniałych warg.
- Porozmawiaj ze mną, Jas! Możesz w każdej chwili na mnie liczyć, pamiętaj!
Słyszałam już gdzieś w oddali, za plecami, w przestrzeni, którą zostawiłam za sobą,  z dłońmi wciśniętymi w kieszenie kurtki, z piekącymi, zaciśniętymi szczelnie powiekami i przyspieszonym od zbyt szybkiego uciekania oddechem. Oddechem którego potrzebowałam i  zaczerpywałam głębokim haustem, oddechem mroźnego powietrza kłującego obolałe płuca.
- Co się stało, co? Coś ty jej powiedział?! Kurwa Fettner, mówię coś do ciebie!
- Prawdę, Gregor, tylko prawdę.



- Wyjechałaś tak nagle i niespodziewanie, nie zdążyłem nawet złożyć ci życzeń!
- Wiem Dawid, wiem, po prostu coś mi nagle wypadło i … - zawiesiłam głos przerzucając wzrok z nawigacji na numery mijanych domów na przedmieściach jednego z bogatego, południowego, bawarskiego osiedla.
- Przecież tego nie planowałaś, wiem – westchnienie Kubackiego zostaje zakłócone przez chwilowo zgubiony zasięg przez mój sprzęt znajdujący się obok urządzenia GPS - Więc chciałbym ci życzyć spokoju, radości i spędzenia tego wyjątkowego czasu w gronie najbliższych. Żebyś miała dla nas trochę więcej czasu po świętach, bo chyba wszyscy czujemy się tutaj trochę zaniedbani przez ciebie.
- Obiecuję, że dla ciebie na pewno znajdę więcej czasu. Tobie też życzę …
- Wiem, życzysz mi tego samego i lepszych skoków, no dobra przeskoczmy już ten niezręczny moment. Ha! Wyczułaś moją grę słów?
- Tak – skłamałam, przystając przed jedną z posesji, które było celem mojej długiej podróży po niemieckich drogach i zaciskając mocniej dłonie na skórzanej kierownicy w geście nikłego zdenerwowania - Dobra bo mnie tutaj matka z ucieraniem maku goni, do zobaczenia!
- Paaa! – zdecydowanym ruchem przesuwam palcem po ekranie swojego huaweia i wyglądam z powątpiewaniem przez samochodową szybę, ściągając przy tym brwi i opierając brodę na urządzeniu do kierowania. Gdzieś pod rozpiętą granatową, pikowaną kurtką, pod cienkim materiałem bawełnianej, białej bluzki rozedrgane serce wysyłało krótkie, nerwowe impulsy do podświadomości. Chyba gdzieś w głębi ducha przeczuwałam, że po ostatnim enigmatycznym i niepokojącym telefonie od Andreasa nie czeka mnie za drzwiami jego domu nic przyjemnego. Dodatkowo mając w pamięci rozmowę ze skoczkiem przy jego szpitalnym łóżku szczerze zaczęłam wątpić, że mój przyjazd ma charakter prywatny. Naprawdę wolałabym, że to był tylko kiepski i desperacki pomysł ściągnięcia mnie pod Wellingerową jemiołę. Natomiast już z pchnięciem pozłacanej klamki pozbyłam się bezprawnie tlących się złudzeń.
- Andi – nerwowy, drżący gdzieś w kącikach uśmiech zagościł na mojej twarzy, kiedy tylko ujrzałam jego oczekującą na mnie w progu sylwetkę przyzdobioną  nowoczesną czarną ortezą  – Wyglądasz jak robocop – próbuję rozluźnić niemal namacalną nerwową i napiętą atmosferę unoszącą się w powietrzu. Andreas stoi w bezruchu, jego błękitne zaszklone tęczówki obejmują mnie z żalem, wszystkie mięśnie jego twarzy są spięte, a szczęka zaciśnięta, co zdradzała wystająca na szyi żyła.
- Przepraszam Jas, naprawdę nie mogłem nic zrobić, musiałem – jego ciepły szept rozległ się tuż nad moim uchem, obejmując tak czule jak jego zdrowe ramię – Czekają na nas w salonie.
Przełykam głośno ślinę, patrząc na blondyna z tętniącym w ciemnych źrenicach przerażeniem, a on jakby bezsilny i jednocześnie zły, że nie mógł mnie przed tym ochronić, spuszcza głowę. Ucieka od boleści, jaką nie przymierzając sprawia  mu patrzenie na mnie, tak bardzo zagubioną i niepewną tego co może za chwilę się wydarzyć w przestronnym, dużym i nowocześnie umeblowanym pomieszczeniu. Przerażająco głucha cisza przepala moją skórę, a serce bije co raz mocniej, niemal podchodząc do gardła, z każdym kolejnym krokiem, którym podążam za śladami Andreasa.
Na skórzanej kanapie w spokoju zasiada Christian i przekupiony, były słoweński serwismen pracujący od tego sezonu, tak jak ja w niemieckiej federacji. Chyba właśnie zaczynałam rozumieć co tutaj tak naprawdę się dzieje i muszę przyznać, że o ile wcześniej też mi się to nie podobało, tak teraz nie podoba mi się w ogóle.
- Witaj, Jasmine – uderzył we mnie jego promienny uśmiech – Wybacz, że musieliśmy Cię tutaj fatygować, ale muszę działać dyskretnie, paradoksalnie gdybym spotkał się z tobą w jakiejś knajpce, albo zacisznej ślepej uliczce byłoby to narażone na większą podejrzliwość, niż tutaj – wyjaśnił naprędce – Nie gniewaj się na Andreasa, nie miał wyjścia, chociaż … – zamyślił się na chwilę i aktorsko podrapał się po brodzie z powątpiewaniem – Ściągając Cię tutaj walczył o to, żeby ten artykuł nie ujrzał światła dziennego – wyuczony i wystudiowany kpiarski uśmiech wpełzł na jego podstępną twarz, kiedy odwrócił swojego leżącego na mahoniowym stoliczku macbooka w moją stronę. „Romans polskiej fizjoterapeutki z austriackim skoczkiem w poprzednim sezonie. Skandal, który wszystkim był na rękę?” Przymknęłam powieki po ujrzeniu rzucającego się w oczy tytuły zapisanego w pliku zaadresowanym do jednego z dziennikarzy Bildu.
- Wyraziłeś się ostatnio dość jasno, chcesz wiedzieć co mamy na Turniej i co Kamil miał na Igrzyskach i to dostaniesz, obiecuję! – zaciskam nerwowo dłoń w pięść, aż do zbielałych kłykci i niczego nie pragnę bardziej, niż tego, żeby ten koszmar w końcu się skończył.
- Tak, zrozumiałaś też, że Tajner w niczym ci tutaj nie pomoże, ale wciąż uwłaczasz mojej inteligencji – wykrzywił usta w gorzkim grymasie – Natomiast błędnie założyłaś skarbie, że Schlierenzauer może cię przed czymś tutaj uratować – zaśmiał się buńczucznie i zerknął na swojego słoweńskiego przydupasa, który w mig podłapał, że również powinien wtórować mu salwą świńskiego śmiechu – Ale skoro tak bardzo lubisz austriackich chłopców, cóż przykro mi Andreasie – rzucił w stronę Wellingera, który zreflektował się mu piorunującym spojrzeniem – To również to wykorzystamy. W gwoli ścisłości ty wykorzystasz, Jasmine. Zauważyliśmy, że walką o kryształową kulę rozegra się po między Severinem a Hayboeckiem, dlatego wyciągniesz ich tajną austriacką broń i nam ją przekażesz gdzieś już po Turnieju Czterech Skoczni. Inaczej ten artykuł to najprzyjemniejsze ze wszystkich konsekwencji jakie mogą cię spotkać. Odejdziesz w echach skandalu romansu, szpiegowania i sabotażu wypadku Andreasa. Mówiłem już, że wszystko możemy spreparować.
- Pierdol się, Christian! Niczego jej nie udowodnisz, nie wrobisz jej w to – warknął niemiecki skoczek, któremu już ewidentnie puściły trzymane dotąd na wodzy nerwy.
- Uspokój się Wellinger, ona nie jest tego warta, przecież w przypadku Gregora będzie musiała użyć swoich pozawerbalnych umiejętności, prawda słońce?
- Tam są drzwi – blondyn wskazał dłonią kierunek, w którym znajdowało się frontowe wejście. Christian i Peter wstali obruszeni ze swoich wygodnie zajmowanych dotąd miejsc, słoweński serwismen zamknął laptopa i ekscentrycznie włożył go pod pachę.
- Żebyś tylko tego nie pożałował, kiedy Schuster przestanie być trenerem – mruknął posiwiały, sfrustrowany rolą zastępcy i asystenta mężczyzna i ruszył zdecydowanym krokiem w stronę wyjścia. Trzaśnięcie drzwiami przyniosło jedynie chwilową ulgę. Chwilę potem jedyne ukojenie przynosiło ramię Andreasa i jego czarna, bawełniana koszulka, która nasączała się moimi pojedynczymi łzami, spływającymi po policzkach ze zwykłej, ludzkiej bezsilności.










Cześć i czołem, jestem matołem. To jest 11. Może do 15 dobijemy. Jeśli ktoś jeszcze jest?
Chyba dość tej długiej przerwy. Bo to trzeba skończyć i na zimę zacząć drugą cześć Jaśminki i Gregora, prawda?
https://melody-paradise.blogspot.com/  - Oliwka, Winiar i Stoch też się już domagają czegoś.
https://niewinna-perwersja.blogspot.com/ - a tutaj też gromada czeka i powoli dodaję wstępy do każdego.