piątek, 29 grudnia 2017

09. "Też stoisz przed ścianą, Greg?"



Ciężkie strugi letniej wody spływają po moim karku rozluźniając spięte mięśnie wzdłuż pleców. Przymknęłam bezsilnie powieki i zagryzłam mocno wargi, próbując uspokoić ten kotłujący się w mojej głowie natłok dręczących pytań i drenujących wątpliwości. Przed czym Andreas chciał mnie ostrzec? Czy jego upadek ma z tym jakiś związek? Dlaczego Freitag uważa, że to moja wina? Schuster o wszystkim wiedział? A Sandra wróciła w końcu do tego idioty Schlierenzauera? Tfu! Pokręciłam otrzeźwiająco głową, rozbryzgując krople po całej kabinie. Wróć. To akurat nie ma najmniejszego znaczenia. Przeczesałam mokre włosy, wypuszczając z ciężkim westchnięciem, zebrane w płucach powietrze. Wyłączyłam baterię i przetarłam zaparowane szyby prysznicowej kabiny, zaciskając dłoń w pięść. Mocno. Do zbielałych kłykci, do powodujących łzy w kącikach oczu, wbitych do krwi paznokci na dłoni. Pierwszy wdech był zbyt płytki, przyduszający, jak pod naporem zaciskającej się na szyi liny, drugi łapczywy łaknący zbawiennego powietrza, trzeci spokojny i głęboki. Oparłam dłonie o śnieżnobiałą umywalkę, zaciskając je na rantach i podniosłam głowę wprost w taflę lustra zamgloną od wciąż parującej w powietrzu, nagrzanej wody. Pierwszy raz od bardzo dawna, ta osoba po drugiej stronie zamazanego szkła, wpatrywała się we mnie z bezsilnością, z wypłowiałym tępym wzrokiem, pozbawionej jakiejkolwiek iskry, błysku zawziętości czy chęci walki. Pierwszy raz od bardzo dawna widziałam w jej oczach, że się poddaje, że nie ma już siły.
- Dam radę, muszę! - podniosłam wzrok raz jeszcze i naprawdę chciałam zobaczyć, że sama potrafię w to jeszcze uwierzyć. Naprawdę chciałam.

Ciężkie strugi pomieszanego deszczu z grudami śniegu torpedowały samochodową szybę czerwonej mazdy Wanka. Wpatrywałam się bezrefleksyjnie i beznamiętnie w mijany w pośpiechu zmienny krajobraz. Bo nawet widok psa robiącego właśnie kupę był o wiele bardziej do zniesienia niż siedzący obok mnie Freitag, czy lamentujący do słuchawki Eisenbischler. Z tego co zrozumiałam przez cały dzień naprawiają mu połączenie internetowe, przez które musiał dzisiaj odpuścić oglądanie trzydziestego pierwszego odcinka Zbuntowanego Anioła. Siedzący przede mną Severin oglądał właśnie na tablecie jakiś podrzędny mecz piłki nożnej w Pucharze Niemiec, a prowadzący Andreas skupiał się na drodze, stukając rytmicznie palcami w skórzaną kierownicę do jakiegoś niemieckiego szajsu lecącego w radiu. No może z małymi przerwami na zerkanie w lusterko czy aby czasem nie pozabijałam się z Richardem, który jedynie nerwowo przebierał palcami. Nie mam pojęcia do czego był nam tutaj potrzebny. I naprawdę przestałam rozumieć o co tutaj tak naprawdę chodzi i kto po czyjej stoi stronie, a tym bardziej ile jest tych ciemnych stron mocy. Było po 19, a my właśnie jechaliśmy w największej państwowej tajemnicy odwiedzić Wellingera. W gwoli ścisłości ja jechałam w konspiracji i na całkowitym nielegalu, bo przecież Dorfmuller, jak to powiedział Kraus, dał mi bana. Ale posłuż się do czegoś Wankiem. Od razu wypaplał Freitagowi, który koniecznie musiał jechać z nami. Już nawet nie oponował na moją obecność i nie obwiniał o całe zło tego świata, chociaż może miał na końcu języka oskarżenie o zamach na WTC. No i mamy całą wycieczkę. Wesoły autobus normalnie, już stypa u ciotki Jadźki była bardziej weselsza. Apropos.
- Czemu Marinus nie jedzie z nami?
- Gra mecz w Docie z Ruskimi i musi coś tam, bo coś tam skilksy Invokra, cokolwiek to znaczy.
- Aha.
- A jeśli zjawi się Mark, to co robimy? – pytanie, które padło z ust siedzącego obok mnie skoczka zbiło mnie całkowicie z pantałyku.
- Sztuczny tłum i teatrzyk – westchnął smętnie Wank, przyciszający radio – Przecież nie może się nawet dowiedzieć, że ona tam była, skoro jej tego zakazał – odparł z oczywistością. Czy on coś do cholery wie?
- Swoją drogą to rozumiecie coś z tego? Dorfmuller jest z Andim, a Jas z nami, okej, ale czemu nie może go odwiedzić?
- Mark podejrzewa Jas o sabotaż – wyjaśnił naprędce siedzący obok mnie Richi, zerkając na mnie niepewnie spod swoich długich rzęs, z obawą o moją zbyt gwałtowną reakcję.
- Co?! – niemalże wykrzyknęłam, opluwając wszystkich dookoła, a moje ciemne źrenice przybrały rozmiar pięciozłotówek.
- Wiem Jas, to szaleństwo – Wank łypnął na mnie przez ramię, karcąco kiwając głową – Ale Dorfmuller ubzdurał sobie, że …
- Patrz na drogę – wycedził przez zęby Richard wchodząc mu bez pardonu w zdanie, kiedy auto jadące z naprzeciwka ledwo co zdążyło przeprowadzić manewr wyprzedzania i z powrotem zjechało na swój pas.
Wzięłam głęboki haust powietrza i wstrzymałam go w płucach, mrugając kilkukrotnie rzęsami, popadając w unoszące się opary absurdu. Ciekawe czy doktorek naprawdę sądzi, że mogłabym zrobić coś tak perfidnego, czy ktoś kazał mu tak pomyśleć? Podniosłam do góry brew i spojrzałam spod byka nieufnie na Freitaga, który z pewnością o wszystkim był doskonale poinformowany, jednak ten jedynie zerknął na mnie przelotnie i niewzruszony naporem mojego lustrującego spojrzenia, skrzywił się na twarzy. Dlaczego mi pomagasz Richard? A może jesteś tutaj by mnie totalnie pogrążyć?
- No to jak ona ma tam wejść bez odbijania karty w recepcji? – wtrącił inteligentnie Markus, chowając właśnie telefon do kieszeni spodni.
- No a jak się wchodzi na waleta do akademika? – Freund obrócił się, patrząc z pogardliwym powątpiewaniem na Eisenbichlera.
- A skąd mam wiedzieć jak nigdy nie byłem – wzruszył bezwiednie ramionami, naburmuszony i przetarł zaciągniętym rękawem bordowej bluzy po zaparowanej szybie .
- Markus, kutafonie, zostaw, bo porobisz mojej Margot zacieki!
Boże daj mi cierpliwości, bo jak mi dasz siły, to ich wszystkich tutaj pozabijam.




Zerknęłam za plecy upewniając się, że automatycznie rozsuwane drzwi choć mozolnie w końcu się za mną szczelnie zamknęły. Pomieszczenie ze ścianami wymalowanymi kolorem kości słoniowej przegrodzone było nowocześnie i z finezją ustawionymi turkusowymi i szarymi płytami, oddzielając łóżko pacjenta, od innowacyjnej przestrzeni po operacyjnej i przed rehabilitacyjnej.  Gdzieś pod łóżkiem leżał sprzęt do elektrostymulacji, a obok komputera mikomasażęr i ortezy. Andreas z grymasem bólu wykrzywiającym twarz podciągnął się na łóżku wspierając na niekontuzjowanej dłoni i nieznacznie poprawił poduszkę pod głową.
- Czy ja już jestem w niebie? – spytał z wątłą nadzieją w głosie, sprawiając, że zaśmiałam się cicho pod nosem.
- Słyszałam, że dodatkowe badania wykazały, że źle cię w tym Kuusamo zdiagnozowali – bąknęłam zmartwiona, siadając przy jego łóżku.
- Niestety zachowawcze leczenie ultradźwiękami i elektromagnesem mi nie pomoże i czeka mnie jednak operacja barku – westchnął ewidentnie niepocieszony – Ale po ośmiu tygodniach wracam do treningów i zobaczysz zdążę na Mistrzostwa w Falun – lekki półuśmiech przełamał jego zbolałą twarz, a w niebieskiej toni tęczówek zabłysnęła nadzieja.
- Ponoć popełniłeś błąd po wyjściu z progu - ściągam lekko brwi i obdarzam go wyczekującym spojrzeniem.
- Nie pamiętam już co poszło nie tak, wiem, że dostałem podmuch wiatru i wpięła mi się lewa narta z zapięć, ale i tak miałem kupę szczęścia w nieszczęściu, przecież mogło się skończyć o wiele gorzej – tym razem uśmiechnął się szerzej, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów – Przecież co nas nie zabije to nas wzmocni! - Z jego roześmianych, roziskrzonych oczu płynęła jakaś niewidzialna ciepła energia, która wstrząsnęła całym moim ciałem. Instynktownie zacisnęłam dłoń na jego bezwładnie spoczywającej na rancie łóżka.
- Jas – rozchylił spierzchnięte usta i mocniej zacisnął moją zimną rękę, pocierając ciepłem swojej – Wiem, że zachowywałem się może nieco irytująco, może za dużo sobie pozwalałem – przymknął jedno oko, zabawnie rozważając swoje postępowanie – Ale jak przywaliłem głową w ten twardy beton to zrozumiałem, że trochę przekroczyłem granicę.
- Adni – wzdycham ciężko, jednak skoczek kręci pochopnie głową i skutecznie mi przerywa, pozostawiając zamarłe słowa na moich rozwartych wargach.
- Nie mówię tutaj o moich, jak to nazwałaś szczeniackich zalotach – zaśmiał się perliście – Nie myśl sobie, że się tak łatwo poddam – puścił mi perskie oko, przy czym speszona, spuściłam zawstydzony wzrok. No cóż zbyt seksownie wyglądał półnagi w tym łóżku – Przyznaje może chciałem trochę się zemścić za tego Morgensterna, on to wyjątkowo zalazł mi za skórę – wymamrotał posępnie, a ja wywróciłam teatralnie oczami, na samo wspomnienie – No i jak niechcący podsłuchałem u Schustera, że masz być naszym szpiegiem, to pomyślałem, że mogę to wykorzystać, że wtedy będą twoją ostatnią deską ratunku, rozumiesz? Głupie, co? Wiem – westchnął ewidentnie rozbawiony – Ale przysięgam ci, że z tym Durmem to nie mam nic wspólnego, no poza tym, że znamy się od kilku lat, czasem wyrywaliśmy jakieś laski w klubach, no ale to dopiero od niedawna i naprawdę nie wiedziałem, że się znacie, przecież nie sprowadzałbym sobie konkurencji. Więc z łaski swojej wytłumacz Schlierenzauerowi, że nie odpowiadam za Erika – wyciągnął dłoń jak do przysięgi, a ja potrząsnęłam otrzeźwiająco głową, alby połączyć wszystkie napływające do mojej głowy informacje.
- Schlierenzauerowi? – uniosłam ku górze brwi zupełnie zaskoczona.
- Z wyciągniętą pięścią kazał mi trzymać, że go zacytuję tego piłkarzyka z dala od ciebie i ogarnąć Freitaga, bo podobno strasznie się ciebie czepia, widzisz jak się dla ciebie poświęcam? – westchnął teatralnie, przeczesując szelmowsko swoje blond pasma na głowie i uroczo się uśmiechając.
- No widzę, widzę i bardzo ci dziękuję – zdusiłam parsknięcie na ustach i delikatnie pochyliłam się nad jego zastygłą w ruchu twarzą, składając na zaróżowiałym policzku subtelnego, soczystego całusa. Zdezorientowany wyraz twarzy młodego skoczka długo nie ustępował z jego oblicza.
- No to ja już mogę umierać – stwierdził w końcu rozanielony, a ja spojrzałam na niego z pogardliwym niedowierzaniem – Żartowałem – odchrząknął znacząco, przywołując się do porządku.
- Dzięki Andi, za wszystko – uśmiechnęłam się ciepło – A ty zbieraj siły, bo będzie nam ciebie strasznie brakowało – wstając poczochrałam jego włosy, przed czym choć uparcie się na początku bronił, ale w końcu przestał.
- Jas – jego ciepły, melodyjny szept zatrzymał mnie tuż przed drzwiami – Uważaj. Nie wiem na kogo, ale uważaj.
- Słucham? – obróciłam się na pięcie, zagryzając niepewnie wargę.
- Nikomu nie ufaj, nie wiem kto i dlaczego, ale na koniec oni i tak chcą ujawnić twój romans z Morgim, musisz coś wymyślić.
Gwałtownie spięłam wszystkie mięśnie, analizując i trawiąc sens zastygłych w pomieszczeniu słów Wellingera. Jego tęczówki obejmowały mnie z troską, a ja właśnie poczułam, że straciłam swojego jedynego, prawdziwego sojusznika w tej rozgrywce. Sojusznika, którego jestem przekonana ktoś umyślnie chciał nastraszyć, ale nie przewidział, że natura będzie bardziej okrutna, że podmuch wiatru może go wręcz wyeliminować. Teraz byłam tego pewna. Cholerny Morgenstern, pieprzone dwie noce z jednym słabym orgazmem. Serio to miało się za mną tyle ciągnąć?
- Trzymaj się, Andi – rzucam z bladym, nerwowym uśmiechem stojąc w progu.
- Ty też, Jas – odpowiada, a drzwi zamykają się tuż przed moim nosem.



Tegoroczny konkurs w Lillehammer był chyba najdziwniejszy w swej historii, choćby ze względu, że jego zwycięzca, sam Gregor Schlinerenzauer we własnej osobie, nie fetował w podskokach swojej wiktorii, rzucił do kamery kilka wymuszonych uśmiechów i krzywił się na blask oślepiających go fleszy, kiedy pozował na najwyższym stopniu podium. Podmienili skurczybyka jak nic. Skoro Putin ma swojego klona, to czemu nie może mieć go Gregor? A być może to tylko pierwsze pytanie dziennikarza zaraz po wygranej wybiło go ze swojego gloryfikującego zwycięstwa rytmu? Jakie to uczucie wygrać zawody po tak długiej przerwie? Czy czułeś presję po pierwszej serii? Czy wielki Schlierie wrócił? Czy zła passa została właśnie przerwana? Czy Austria rozpoczyna marsz po Kryształową kulę, kolejnego Orła i kolejny medal MŚ? Dam sobie rękę odciąć, że ta jego pulsująca na głowie żyłka i ta większa na szyi od szczękościsku była na granicy swojej wytrzymałości. No chyba, że jednak Sandra do niego wcale nie chciała wrócić i dlatego się zaparzył. Nie no, serio Galińska? Przecież cię to w ogóle nie interesuje. Weź kobieto ogarnij swoje neurony i po prostu zanieś tą bieliznę skoczków do busa Hermana. Bielizna… Położyłam ostrożnie torbę w bagażniku i przygryzłam ze zdenerwowania dolną wargę, rozważając czy powinnam odpiąć ten cholerny suwak. Apoloniusz uważał, że kluczem w misternych oszustwach jest bielizna, której przecież nikt nie sprawdza. Rozglądam się dyskretnie na boki, obserwując zbyt zajęty sobą tłum ludzi i biorę szczelnie wypełniający całe płuca, rześki haust zimnego powietrza do ust. Dotykam zamka, kiedy nieprzyjemny, ostry i przeszywający wskroś szept, rozlega się tuż nad moim uchem.
- Uwłaczasz naszej inteligencji, Jasmine – natychmiast się wyprostowuje, konfrontując się z chłodnym spojrzeniem Christiana – Pamiętaj, nikt cię tutaj już nie chroni, a my chcemy wiedzieć co Polacy mają na TCS i co tak naprawdę mieli w Sochi – wciska pomarańczową teczkę od Tajnera, którą podrzuciłam im wczorajszym wieczorem do biura - Chyba, że naprawdę chcesz stracić prawo do wykonywania zawodu i odpowiadać za sabotaż, lub podanie dopingu naszemu zawodnikowi.
- Że co? – prychnęłam obudzona, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Pamiętaj, że wszystko da się spreparować i udowodnić – drugi trener wcisnął za czarną gumkę zrobione mi z ukrycia zdjęcie z Tajnerem z tajemniczego spotkania z Zakopanego – Niesubordynacja, lub zdrada też ma swoją cenę, a uwierz mi ten pan z wąsem ci w niczym nie pomoże, on się tutaj nie liczy – parsknął kpiarsko i obdarzył mnie litościwym spojrzeniem - Tylko ty możesz sobie pomóc, wiesz co robić – poklepał mnie dwukrotnie po ramieniu i uśmiechnął się cierpko, zanim schwycił za ucha torby z bielizną i zabrał je do drugiego pojazdu.
- Jas, wszystko w porządku? – zagadnął mało inteligentnie Leyhe, przyglądający się mi z przechyloną głową. Przełknęłam głośno ślinę, która stanęła mi gulą w gardle i nerwowo przycisnęłam do piersi śliska teczkę.
- Tak, po prostu … - zająknęłam się i pokiwałam przecząco głową – Nic mi nie jest.
Stephan wzruszył jedynie bezwiednie ramionami i jako pierwszy wszedł do busa, do którego po kolei poczęli falą wchodzić wszyscy ubrani w te obrzydliwe zgniłożółte, czy pomarańczowe kurtki.


Przesuwam palcem po ekranie, odblokowując graficznym szyfrem swojego białego huaweia. Niewiele myśląc wchodzę w Messengera i szukam w ostatnich perfekcyjnego zdjęcia pociągłej twarzy o ostrych rysach. Kiedy otwiera mi się okno chatu, widzę, że jest dostępny i nie mam już możliwości odwrotu.
Ja : Greg, jesteś?
Wysłano, wyświetlono. Wzdycham ciężko i szybko naciskam przycisk z boku telefonu, blokując sprzęt. Irytujący dźwięk powiadomienia, zmusza mnie do ponownego podświetlenia ekranu.
Gregor : Yyhym
Co jest?
Zastanawiam się przez dłuższa chwilę, po czym szybko wystukuję palcami w klawiaturę cokolwiek co sensownego przychodzi mi na myśl.
Ja : Nic
Chciałam ci tylko pogratulować wygranej
Dobra robota
Trzy szare kropki podskakują przez dłuższy czas, aż w końcu znikają. Znowu się pojawiają i wyświetla się niebieska wiadomość.
Gregor: Dzięki.
Ukrywam zmęczoną twarz w dłoniach zanurzając ją w świeżą, skrochmaloną i pachnącą lawendą pościel hotelowego łóżka, a delikatne pukanie do moich pokojowych drzwi, niechętnie ściągnęło mnie z wygodnego materaca. Nie miałam już dzisiaj siły na wysłuchiwanie od kogokolwiek ze sztabu pogróżek podszytych dobrymi radami. Pociągnęłam nosem i wytarłam mokre od łez kąciki oczu, aby nikt nie zorientował się w ciemności, że mam spuchnięte, czerwone oczy. W rzucającym z korytarza blask świetle bezbłędnie rozpoznałam sylwetkę Gregora. Ubrany był w szarą koszulkę i granatowe dresy, w kieszeniach których trzymał nonszalancko wsunięte dłonie. Niemal przepchnął mnie wchodząc do środka, zamykając za sobą starannie drzwi i zapalając światło, którego jasność i intensywność poraziła mój przyzwyczajony do ciemności wzrok.
- Zwariowałeś? – wrzasnęłam, zasłaniając swoją twarz – Co ty tutaj robisz?
- Czemu płaczesz? – ściągnął swoje krzaczaste brwi i chwycił za mój podbródek, zmuszając mnie bym na niego spojrzała. Jego ciemne, rozświetlone piwne tęczówki przeszywały mnie na wylot, czyniąc bardziej bezradną niż byłam jeszcze przed jego przyjściem. Nawet nie miał pojęcia jak bardzo katował mnie tym gestem.
- Ubolewam nad twoją wygraną – warknęłam, wyswobadzając się z niekomfortowego dla siebie położenia.
- Może nawet bym uwierzył, gdybyś przed chwilą mi jej nie gratulowała – wciąż nie spuszczał ze mnie swojego badawczego wzroku i dodatkowo patrzył na mnie nieufnie – Co się dzieje, Jas? Tylko mi nie mów, że tak się martwisz o tego Wellingera – potarł aktorsko zmarszczone czoło i nasączył nazwisko Niemca przesadną odrazą - Bo naprawdę stan tego kolesia mi wisi i powiewa na miętowo.
Przez dłuższą chwilę lustruję jego pociągłą, zniecierpliwioną twarz, kilkudniowy zarost, całą cholernie idealną sylwetkę, nienagannie, starannie ułożone włosy i prycham głośno, kręcąc z rozbawieniem głową.
- Co? – ściąga brwi z niezrozumieniem.
- Chyba muszę Cię przeprosić za coś co kiedyś o tobie powiedziałam – po dłuższej chwili żrącej ciszy, w której przygryzałam nerwowo zamek od bluzy, Schlierenzauer zerknął jedynie z powątpiewaniem w moją stronę, zdając się zupełnie nieporuszony moim wyznaniem – Ty wcale nie jesteś takim egoistycznym bucem na jakiego się kreujesz – rzekłam niemal odkrywczo, zaskakując samą siebie co przed chwilą dotarło do mnie w ułamku sekundy, a zrozumienie zajęło przeszło cały rok - Nawet wolisz kiedy tak o tobie myślą i mówią. To ci daje przewagę, prawda? – mrużę oczy, przeszywając go trafnym oskarżeniem. Widzę jak gwałtownie spina mięśnie twarzy, dostaje szczękościsku i zaciska instynktownie pięść - Albo nawet komfort. Możesz się za tym obliczem swobodnie schować i ukryć, przed tymi wszystkimi oczekiwaniami, presją i wymaganiami. Przecież teraz, kiedy nie ma już Thomasa znowu możesz być wielkim Schlierenzauerem, jedynym ulubieńcem Austriaków i nie dzielić tego z nikim – zaśmiewam się cicho pod nosem, a on niemal niewzruszony odwraca się do mnie plecami, zapewne zastanawiając się czy wyjść ostentacyjnie, czy może poczekać na jeszcze lepszy moment. Zdzierałam z niego maski, powoli, boleśnie, jedną za drugą, fasadę pozorów. Najpierw zniesmaczony nie chciał mi na to pozwolić, zanim sam nie zrobi tego pierwszy, chciał mnie powstrzymać przed odkryciem czegoś czego on sam jeszcze nie do końca odkrył - Nie chcesz pokazać twoich lęków i słabości, tego, że coś od dwóch lat nie idzie jak zawsze, udajesz silnego wbrew sobie. Bo myślisz, że pokazanie słabości to przegrana, a proszenie o pomoc to jałmużna i litość innych. W tym jesteśmy nawet podobni – śmieję się nerwowo, niemal gardłowo, gorzko i niemal bezwiednie ląduje na skraju materacu - Ale ja już nie mam siły dłużej udawać – mój głos powoli się łamie i brzmię co raz bardziej żałośnie. Wtedy coś w nim pękło, coś pękło w Schlierenzauerze - Wplątałam się w niezłe gówno i powoli zaczynam się w nim bezgłośnie topić i nikt nawet tego nie widzi i nie słyszy – Gregor porusza się delikatnie, na tyle aby mnie nie spłoszyć, nie rozproszyć, nie wybić z rytmu, transu w jaki popadłam z utkwionym gdzieś w martwym punkcie spojrzeniem - Wiem, że tylko ja mogę sobie w tym pomóc, ale już tak cholernie nie mam na to siły, wiesz? – Przechyliłam głowę w jego stronę, kiedy tylko poczułam, że materac obok mnie ugiął się pod dodatkowym ciężarem i czułam każdym krańcem nerwu, jak zatrwożony moimi słowami czuł ich balast każdą cząstką ciała - Po prostu coś się wypaliło, zabrakło paliwa, zgasło, czuję pustkę i ścianę, przez którą powoli się duszę i przez którą już nie przejdę. Czuję, że spadam, a w tej otchłani nawet nie widać dna i to mnie przeraża.
Zawiesiłam głos, laudację, swój depresyjny monolog, który zalegał mi na wątrobie jak przeterminowane jedzenie. Którego nikt inny nie byłby w stanie zrozumieć.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię rozumiem – jego posępne spojrzenie rzucone gdzieś w czubki swoich butów i kpiarskie parsknięcie przerwało chwilę panującej, oczyszczającej powietrze ciszy. Jego słowa były tak prawdziwe i tak naznaczone doświadczeniem jak nigdy wcześniej.
- Też stoisz przed ścianą, Greg?
- I nie mogę już zrobić żadnego kroku naprzód. I nawet ta dzisiejsza wygrana niczego nie zmieniła.
- Zauważyłam … że nie puszyłeś się jak paw i nie świergotałeś do mikrofonu jak zwykle.
Uśmiechnął się szczerze, a kąciki jego ust zagnieździły się w uroczy sposób w dołeczkach.
- Nie możesz mi powiedzieć co się dzieje? – nawilżył spierzchnięte usta i z zawahaniem założył mi za ucho kosmyk opadających włosów, gładząc go kilkukrotnie. Dotyk jego skóry parzył. Zapach tego cholernie dobrego i drogiego żelu pod prysznic bijący od jego ciała powoli otumaniał.
- Nie – wychrypiałam, jak porażona - Nie wiem czy mogę komukolwiek zaufać.
- Nawet na mały paluszek?
Zaśmiałam się perliście.
- Naprawdę możesz na mnie liczyć, Jas, cokolwiek to jest.
Czuję, że mam deja vu, że znowu zostałam z czymś zupełnie sama, a Maciek i jego postawa znowu pchają mnie w austriackie ramiona. Ale tym razem nie tonę w nich jak wtedy jeszcze bardziej bezradna, zagubiona, naiwna i otumaniona. W tych czuję siłę, pierwszy raz od bardzo dawna czuję się silniejsza i lepsza w czyiś ramionach.



Nadrabiamy stracony czas? :)







środa, 27 grudnia 2017

08. "Czy ty nie rozumiesz, że to wszystko twoja wina?!"




Odbijające się od białego, iskrzącego, zbitego śniegu poranne promienie wschodzącego słońca przedzierały się prze zakurzone framugi nieszczelnie zamkniętych okien, budząc dopiero co poniektórych skoczków w fińskim hotelu. Ich twarze wykrzywiały się zapewne w kwaśnych grymasach, kiedy z  uporem maniaka, po omacku i całkowicie na oślep szukali swoich niemiłosiernie dzwoniących budzików w najnowszych iphonach. Tymczasem ja przechodząc przez hol zaciskałam mocniej gumkę, którą wiązałam włosy i zakładam słuchawki, w których już za chwilę miały rozbrzmieć niszczące błonę bębenkową dźwięki Linki Park. Przesuwam palcem po playliście poszukując In the end, a mocne trącenie w ramię przez postawny bark powoduje, że mój sprzęt wypada z moich uszu. 
- Jas, muszę z tobą o czymś porozmawiać – nieco jeszcze zamglone, niebieskie tęczówki Wellingera przeszywają mnie na wylot, a zniżony konspiracyjny szept, napina wszystkie moje mięśnie - Ale nie tutaj – dyskretnie rozgląda się dookoła, a ja badam jego twarz rozbieganym wzrokiem, próbując odczytać z niej więcej niż potrafi wyrazić.
- Coś się stało? – spytałam z niepokojem, przełykając głośno ślinę i już prawie uwierzyłam, że może faktycznie w kuluarach dzieje się coś poważnego, o czym powinnam wiedzieć. Prawie. Być może inteligentnie zwęszył moje nadmierne zainteresowanie sprawą, iż błędnie wydedukował, że ugra coś przy okazji dla samego siebie.
- Wyjdziemy gdzieś popołudniu? – nerwowy uśmiech zagnieżdża się niepozornie w kącikach jego ust, a dłoń ląduje na ścianie tuż obok mojej głowy.
- Nie – wzdycham cicho, kręcąc głową.
- Na kawę – nie ustępuje i unosi szelmowsko do góry brwi - Jaką pijesz? Małą, czarną? Z mlekiem? Słodzisz?
- Nie.
- Nie? – powtarza z niedowierzaniem - No tak, przecież ty sama jesteś taka słodka – uśmiechnął się szelmowsko, pochylając się nade mną delikatnie, a ja wywróciłam teatralnie oczami.
- Nigdzie z tobą nie idę – chcąc dodać stanowczości swoim słowom, nieroztropnie położyłam dłoń na jego torsie przesłoniętym jedynie materiałem drużynowej bluzy. Chciałam jedynie zahamować jego entuzjazm, lecz mój dotyk jedynie rozochocił go jeszcze bardziej.
- Dlaczego? – marszczy czoło z niezrozumieniem - To tylko kawa, nie proponuję ci seksu, Jas.
- Dobrze, że się określiłeś – parsknęłam śmiechem - Ale dalej nie!
- Naprawdę masz mnie za taniego podrywacza? – obrzucił mnie niezrozumiałą pretensją, sączącą się z jego pełnych, kształtnych, różowych warg.
- To nie tak – zaprzeczam, przygryzając wargi, lecz nie posiadam żadnych argumentów.
- To dlaczego się ze mną nie umówisz? – zniża nieco swój szelmowski głos, próbując uwodzicielsko się uśmiechnąć.
- A dlaczego mam to zrobić, Andi?  - mrugam kilkukrotnie z zaszokowania i przechylam lekko głowę, dając sobie zbyteczny czas na chwilę zastanowienia – Aha – ożywiam się odpowiadając z przekłamaną oczywistością i wyszczerzonymi zębami - No bo ty jesteś przecież taki piękniusi.
- Ty też mi się podobasz, ale to już chyba ustaliliśmy – łapie za kosmyk moich włosów i owija go sobie wokoło wskazującego palca, rozchylając kusząco wargi.
- Śpieszę się, na poranny jogging, Welli – odpycham go od siebie stanowczo, niemal na głębokim wdechu wybiegając z hotelu i rozpoczynając poranną przebieżkę. Wypuszczam z najgłębszych zakamarków płuc powietrze, delektując się mroźnym podmuchem przepalającym moje płuca. Iskrzący śnieg w Kuusamo trzeszczy pod naporem moich butów, kilka głębokich wdechów, co raz szybsze tętno, miarowe tempo, szczypiący w zaróżowiałe policzki mróz i natłok kłębiących się myśli chwilowo zamarza. Właśnie zastanawiałam się czy może nie zrobić sobie jakiegoś artystycznego zdjęcia na instagram z odbytym porannym treningiem zawstydzając porą samą Lewandowską, kiedy pojawiająca się obok mnie postać zakłóciła zupełnie mój wewnętrzny spokój i równowagę oraz zewnętrzne poczucie estetyki krajobrazu. Do tej pory skutecznie unikaliśmy wspólnych, porannych przebieżek. Czy ten poranek mógł rozpocząć się jeszcze gorzej?
- Uświadomiłem sobie, że miałaś rację – przechylił głowę, a z jego spierzchniętych ust wydobył się biały, zmarznięty obłączek. 
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Gregorem? – zerknęłam na niego kątem oka, mamrocząc z porażającym niedowierzaniem.
- Serio, mówię całkiem poważnie – uniósł ręce, na dowód prawdziwości jego słów i uśmiechnął się lekko.
- Przyznajesz się do błędu? -pokręciłam głową, nieco zwalniając, aby mógł dotrzymać mi kroku - To nowość, dziwne uczucie, daj mi chwilę się przyzwyczaić – niemal wysapałam pomiędzy haustami powietrza.
- Obwiniałem najbliższych o moje niepowodzenia, choć to oni przez ten cały czas mnie wspierali – wyjaśnił cierpliwie nasączając poczuciem winy każde słowo, a melodia jego głosu tańczyła gdzieś uparcie w mojej głowie na długo po tym jak zrobił wymowną pauzę - Nie mogę sobie darować tego w jaki sposób potraktowałem Sandrę – wykrzywił twarz w kwaśny grymas - Zrobię wszystko, żeby mi to w końcu wybaczyła.
- Super – wycedziłam, wyzbywając się jakiejkolwiek empatii dla jego godnego pochwały czynu.
Sama nie wiem dlaczego, chyba nie chciałam, żeby doszedł do takich wniosków.
- A ty? – zagaił nieco prowokacyjnie, lecz ewidentnie zaciekawiony.
- Co ja? – żachnęłam się, obdarzając go niezrozumiałym spojrzeniem.
- Jest ktoś komu chcesz wybaczyć? – naciągnął mocniej na czerwone uszy swoją czapkę.
- Nie – prycham - Mam dość zarozumiałych dupków.
- To, że trafiłaś na dwóch idiotów, to wcale nie znaczy, że wszyscy faceci tacy są, wiesz? – rozciągnął kąciki ust w zawadiackim półuśmiechu.
- Masz się za wyjątek? Doprawdy? – niepohamowana i niekontrolowana ironia wdarła się na moje usta, czym ewidentnie zagrałam na ostatnich strunach cierpliwości miłego Austriaka, którego mięśnie twarzy stopniowo się napinały.
- Co ci się we mnie tak nie podoba, co? – rzucił na wpół rozdrażniony, a jego czekoladowe tęczówki zabłysnęły ze złości. Granica jego powściągliwości została właśnie przed chwilą przekroczona i powoli dawał upust targającym nim emocjom, których do końca sam nie rozumiał i nie potrafił okiełznać. Ta niepojętna frustracja, kiedy coś szło po jego myśli i ta przepalająca siła, która sprawiała, że nie potrafił być na nią zły dłużej niż minutę. 
- Twoje ego, Gregor – wystawiłam koniuszek języka w jego stronę, ewidentnie się z niego naigrywając.
- Tak naprawdę to od dziecka walczę z nieśmiałością – zniżył głos do konspiracyjnego szeptu i spuścił zawstydzony głowę, po czym wykorzystując moment mojej dekoncentracji pociągnął mnie za sobą do dołu i obydwoje runęliśmy na białej i twardej pokrywie śniegu – Żartowałem – zaśmiał się perliście, unosząc sugestywnie do góry brwi, ewidentnie zadowolony z faktu, że przygniata go mój ciężar.
- Kto ostatni ten przegrywa – mój słodki głos owionął jego twarz, a kiedy zdążyłam się podnieść i otrzepać spodnie z brudnego śniegu ruszyłam do przodu z triumfującym uśmiechem na ustach, pozostawiając szatyna wciąż w półsiedzącej pozycji.
- Ej, to nie fair, Jas! – krzyknął za mną, a jego głos roznosił się już echem - Kiedyś cię dogonię! Zobaczysz!
- Schlierie, co ty odwalasz?
- Boże, Kraft! – jęknął przeciągle Gregor wywracając teatralnie oczami i przecierając zamaszyście twarz - Jesteś moim cieniem, czy co?
- Raczej głosem rozsądku – skwitował kąśliwie, rzucając spojrzenie w pustą przestrzeń drogi wydeptaną przez jaśminkowe kroczki.
- To chyba się gdzieś zgubiłeś – wymamrotał pod nosem, jednak na tyle głośno by nie umknęło to uwadze Stefanowi i jego wykrzywionej twarzy.
- Właśnie widzę i zapobiegam – młodszy skoczek podał rękę Schlierenzauerowi i pomógł mu wstać.
- Daj spokój Stefan, to tylko gra – szatyn machnął lekceważąco ręką, zbywając swojego kolegę bagatelizującym tonem - Jeśli obydwoje, dorośli ludzie zgadzają na flirt, to tylko zabawa.
- Jaka gra? Co ty pieprzysz? – spytał z niedowierzaniem, wypuszczając powoli powietrze z ust i pozostawiając na chwilę rozwarte wargi.
- Nie będę jak Morgi, nie będę się za nią tanio uganiał ani nie będę żebrał o chwilę atencji, jak ten goguś żigolak z Niemiec – pociągnął nosem i włożył nonszalancko dłonie w kieszenie dresowych spodni.
- W końcu jasność niebieska na ciebie spłynęła i przemówiła przez ciebie mądrość, dzięki ci Panie za ten dzień – brunet wzniósł oczy ku górze odprawiając swoje dziękczynne modlitwy, czemu Gregor przyglądał się z malującą się na twarzy pogardą.
- Sama będzie się za mną uganiać, zobaczysz – poklepał niższego od siebie skoczka po plecach z uśmiechem chochlika.
- Ja jebie – westchnął, uderzając się w czoło z otwartej dłoni - Ty ewidentnie masz coś z głową.
- Może – wzruszył jedynie bezwiednie ramionami.
- O co ci tak naprawdę chodzi, Schlierie? Raz jej nienawidzisz, potem stajesz w jej obronie na każdym kroku, później znowu nie chcesz o niej słyszeć. A teraz?
- Wkurza mnie, okej? – zaparzył się, zaciskając szczękę i kopiąc nogą w zbitą grudę śniegu - Wkurza mnie, bo chyba mi się podoba, wkurza mnie, że Morgi ją miał, wkurza mnie, że mu pozwoliła, że mu się dała, wkurza mnie, że próbuję ją usprawiedliwić tym przez co przeszła. Wkurza mnie ten ryj Durma. Wkurza mnie, że kręci się koło niej tej Wellinger, wkurza mnie, że temu jebanemu Freitagowi źle patrzy z oczu. A wiesz co mnie najbardziej wkurza?
- Co?
- Ty.
Tamta noc na Cyprze też go wkurza.

Zawody w wietrznym Kuusamo niemal co roku potrafiło niesprawiedliwie wypatrzeć wyniki zawodów, jak i przyprawić o szybsze bicie serca na metalowej belce. Respekt przed tą skocznią budził się w każdym zawodniku, który choć raz widział ten fatalny upadek Thomasa Morgensterna z 2003 roku. Pomimo pamiętnego spektaklu serii salt człowieka w pomarańczowym kombinezonie, nie pozostawiło to na nim najmniejszego śladu, prócz kilku siniaków i małym stłuczeniu. Mimo to dzisiaj od początku coś wisiało w fińskim powietrzu, dawało się wyczuwać nerwowe zachowania i to niewytłumaczalne napięcie zagęszczające atmosferę. Słoweńcy nie mogli znaleźć swojego bagażu, w nowym norweskim łóżku do masażu wyskoczyła sprężyna, ja zatrzasnęłam karty w hotelowym pokoju, a Skrobot nie mógł doliczyć się odpowiedniej liczby nart. Spirala pośpiechu i związanych z tym kierowanych do siebie nieuprzejmości samoistnie się nakręcała, nawet do tego stopnia, że Herbert skoczył sobie do gardeł z Markiem. Austriackiego fizjoterapeutę i doktora niemieckiej kadry musiał rozdzielać sam Walter, który niespodziewanie znalazł się akurat w samym oku cyklonu. Najpierw na skoczni w końcu wiatrowi kręcącemu na zeskoku nie dał rady Anze Lanisek, ale najgorsze miało dopiero nastąpić. Andreas siedział właśnie na belce i czekając na zielone światło swobodnie machał sobie tymi swoimi szkitami, jak miał w zwyczaju robić, gdy strasznie się tam na górze nudził. W końcu kiedy Werner go wystartował, wydawałoby się, że po wyjściu z progu wszystko było w porządku, jednak w ułamku sekundy lewa narta dostała niestabilnego podmuchu, a sam Wellinger począł chaotycznie wymachiwać rękoma broniąc się przed nieuniknionym upadkiem w twardą, skostniałą bulę. Jego ciało odbiło się od zeskoku kilka razy, aż w końcu niczym bezwładna marionetka sturlało się na dół. Przecież widziałam to już nie raz, przecież przeżyłam już to przy Morgensternie nie raz, a mimo to wciąż nie potrafiłam profesjonalnie zareagować na sytuację. Mimo, że przebiegający obok mnie Dormfuller kazał mi zostać z zespołem, nie potrafiłabym w ciągu ułamka sekundy podbiec w ramach moich zakichanych obowiązków do potrzebującego natychmiastowej pomocy zawodnika. Przełknęłam głośno ślinę, czując gdzieś w głębi, że powinnam biegać sobie po kolarskich szosach, pomarańczowych boiskach, czy zielonej murawie. Każda skręcona kostka, zerwane wiązadła, złamany nos, wybity bark, czy nawet otwarte złamanie nie było dla mnie najmniejszym wyzwaniem i praktycznie w ogóle mnie nie ruszało. Ale to? To co tutaj się dzieje czasami mnie przerasta. A może w tej chwili bardziej przerażał mnie szczegół, który może w przypływie adrenaliny zdążyłam wychwycić. Kiedy narta Andiego dostała powietrza, jego wiązania były ewidentnie niedopięte, a przynajmniej wyglądały na mocno rozregulowane. Kiedy Weli przytomny pokazał kciukiem, w stronę publiczności, że wszystko jest w porządku, a w dodatku prawie wstał o własnych siłach, od razu przemieszczałam się w kierunku karetki, do której mieli go za chwilę przenieść.
Dłoń Schlierenzauera mocno szarpnęła moje przedramię i zawróciła mnie z powrotem w przeciwnym kierunku - Chcesz do niego jechać? Zwariowałaś? – wysyczał przez zaciśnięte zęby, obdarzając mnie na wpół poirytowany jak zatroskany.
- Nie dajesz ludziom drugiej szansy, Gregor, prawda? – wyrywam się z jego uścisku choć zbytnio przed tym nie oponuje.
- Jeśli ktoś raz cię oszukał, oszuka ponownie, jeśli ktoś raz zawiedzie, będzie zawodził, jeśli ktoś raz cię skrzywdzi, będzie krzywdził dalej, więc moja odpowiedź brzmi nie – pokręcił niemo głową, wciąż świdrując mnie tym swoich cholernym, wyczekującym spojrzeniem piwnych od światła lamp tęczówek.
- Szkoda, bo może ty też kiedyś będziesz jej potrzebował.
Odwracam się do nie go plecami i podbiegam do niesionego na pomarańczowych noszach Wellingera, który kiedy tylko dostrzegł mnie kątem oka od razu niespokojnie się poruszył i z malującym się na wykrzywionej z bólu twarzy półuśmiechem wyciągnął dłoń w moim kierunku.
- Andi!
- Ty zostajesz tutaj! – na mojej drodze tym razem wyrósł rozwścieczony Freitag z potarganymi kruczoczarnymi włosami – I zapomnij nawet o tym, że pojedziesz go odwiedzić.
- Mam to w dupie! Wiesz co mi możesz, Richard?
- Czy ty nie rozumiesz, że to wszystko twoja wina?! – krzyknął potrząsając moimi ramionami, a jego źrenice zabłysnęły ze złości – To wszystko przez ciebie – wyszeptał już złamanym tonem głosu i odetchnął powoli, a widząc moje wymalowane na twarzy przerażenie, którego nawet nie próbowałam przed nim ukryć, powoli spuścił głowę i odszedł, zostawiając mnie pośród zafrasobliwionego tłumu ludzi, trącających mnie w pośpiechu swoimi łokciami.







Ho, ho, ho jest tu ktoś?