czwartek, 26 stycznia 2017

02. "Nie dałeś mi wyboru, Thomas"


Planica, 23.03.2014

Przemknęłam niezauważalnie pomiędzy roztańczonymi na parkiecie Norwegami, którzy wili się w takt, pompujących z głośników basów, wypełniających wraz z brzdękiem tłuczonego szkła, przekrzykujących się głosów i salw tubalnych śmiechów każdy kąt i zakamarek lokalu, usytuowanego gdzieś w Kranjskiej Gorze. Zarzucając na ramiona, grubą, puchową, różową kurtkę, uprzednio ledwo zgarniętą w biegu, wyminęłam się w pośpiechu we frontowych drzwiach z lekko zdezorientowanym Wellingerem, trącając go niechcący w ramię. Zderzyłam się z przeraźliwie zimną taflą powietrza, która zaczęła przenikliwie okalać każdą komórkę mojego ciała przesłoniętą jedynie cienkimi rajstopami i kusą, zasłaniającą pośladki spódniczką. Odetchnęłam głęboko, zaciągając do płuc haust górskiego powietrza, którego chłód przemknął przez krtań, aż do płuc, gasząc palący od nadmiaru alkoholu przełyk. W głowie szumiało mi od alkoholu, niepoukładanych uczuć i bezgłośnego płaczu, więc potykając się nie poradnie o własne nogi, przystanęłam przed metalową barierką odgradzającą prywatny teren i w pośpiechu chwyciłam za lodowatą obręcz. Przymknęłam i zacisnęłam mocniej powieki, a różowe policzki ściskał mróz, mimo to nie zamierzałam wracać do środka. Nie chciałam tkwić zanurzona w Maćkowych bezwładnych ramionach ze świadomością, że rzuca przepełnione zazdrością ukradkowe spojrzenia w stronę rozanielonej, złotowłosej mężatki, spokojnie sunącej na parkiecie w ramionach nieustannie roześmianego zdobywcy kryształowej kuli. Nie mogłam już znieść rzewnego poruszenie, jakie wywołało pojawienie się Thomasa i jego utkwionego we mnie zewsząd przeszywającego spojrzenia przepełnionego żalem. A tym bardziej nie mogłam zdzierżyć snutych przez Piotrka dywagacji, czy w zaistniałej sytuacji stosowne jest z jego strony raczenie Morgesterna obiecanym trunkiem. Iskrzący w świetle rzucanym przez nocną lampę śnieg trzeszczał pod naporem ostrożnych, powolnych kroków, zdradzając zakradającą się za moimi plecami postać. Poderwałam się gwałtownie, obracając przez plecy i dopiero gdy obłączek, nasiąknięty oparami pomieszanych alkoholi, wydostającej się z moich rozwartych ust rozproszył się, bezbłędnie rozpoznałam właściciela piwnych tęczówek, zamglonych przez spożyte procenty. Jego świecące tęczówki zlustrowały moje trzęsące się z zimna ciało i chrzęszczące przemarznięte do szpiku kości.
- Przeziębisz się – ściągnął brwi, twierdząc protekcjonalnie i pozbawiając swój ton jakiegokolwiek wydźwięku troski. Chwycił w swoje duże, męskie dłonie rąbki mojej kurtki i nie czekając na moje zezwolenie zapiął zamek, sunąc zamaszyście suwakiem do samej brody. Trwałam w bezruchu zaskoczona jego niespodziewaną postawą i wprawiona w osłupienie przez jego niestosowną bliskość, do której nigdy nie mnie przyzwyczajał.
- To ja poprosiłem Silvię, żeby przyjechała do Sochi – wychrypiał w końcu jednym tchem po chwili jawnego zawahania i obdarzył mnie wyczekującym spojrzeniem. Błądząc po ostrych rysach jego twarzy dostrzegłam tożsame z jego emocjami zacięcie w obawie o moją reakcję. Parsknęłam, kręcąc z rozbawienie głową i zduszając kpiący uśmiech w kąciku ust.
- Chwalisz się, czy żalisz Schlierenzauer? – uniosłam pytająco do góry brwi, a kiedy po dłużej chwili świszczącej ciszy wciąż milczał, zaśmiałam się perliście – Przez przypadek zrobiłeś dobry uczynek i chyba nie najlepiej się z tym czujesz – przechylając głowę, przygryzłam dolną, spierzchniętą wargę i popatrzyłam na niego z powątpiewaniem.
- Przyznaję, nie to było moją główną intencją – przytaknął skinieniem głowy, a przez jego twarz przemknął tajemniczy, złowieszczy uśmiech – Nie powiedziałby ci, że ona jest z nim w ciąży ani, że kończy karierę po Igrzyskach.
- Więc go wyręczyłeś, jak na prawdziwego przyjaciela przystało – rzuciłam prześmiewczo w jego kierunku, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- On nie jest moim przyjacielem – pociągnął nosem i rzekł cierpkim tonem, przeszywającym głuche powietrze na ćwiartki – Ale nie mogłem patrzeć na to, jak po raz kolejny ceremonialnie rozpieprza swoje i tak rozpieprzone życie.
Być może spodziewał się, że będę mrugać zaskoczona i oszołomiona jego wyznaniem, jednak rzeczywistość panująca pomiędzy nimi była dla mnie zbyt oczywista.
– Nie rozumiem tylko tego, co tym razem chciałeś na tym ugrać Gregor, nie zrobiłeś tego z troski – wydymałam wargi, zakładając ręce na krzyż, a sądząc po jego konspiracyjnej minie, moja złośliwość nie uszła na próżno jego uwadze.
- Chyba sam tego nie rozumiem – westchnął z uśmiechem chochlika, obradzając mnie na wpół litościwym na wpół rozdrażnionym spojrzeniem – Jasmine, może Thomas nie chciał cię uwieść, by dowiedzieć się jaki sprzęt przygotowaliście do sezonu, ale ...
- Ty chciałeś wiedzieć i namawiałeś go do tego – weszłam mu bez pardonu w słowo i wbiłam oskarżycielsko swój wskazujący palec w jego klatkę piersiową, na co wywrócił zniecierpliwiony swoimi pochmurnymi oczami.
- Przy okazji – wysyczał, wykrzywiając usta w grymas i strącając moją dłoń, którą zamknął w kurczliwym uścisku – Zrobił to dla sportu, żeby nie wyjść z formy – dodał szorstko - Dałaś mu się wykorzystać Jas, to było strasznie – obrzucił mnie pretensją i zrobił pauzę, szukając odpowiedniego słowa, które wyrażałoby jego rozemocjonowanie – irytujące.
Prychnęłam, wyrywając palec spod jego rozluźnionego objęcia, niedowierzając w wyrachowaną cyniczność sącząca się z ust Austriaka, który kipiał niezrozumiałą złością z zaciśniętymi zębami.
- Co on takiego właściwie ci zrobił, Gregor? – spytałam frasobliwie, podchodząc bliżej i łapiąc delikatnie za jego niebieską połać kurtki – Za co go tak bardzo nie lubisz? - Z każdym moim kolejnym krokiem bliżej wrogość i odraza z jaką dotąd patrzył na mnie Schlierenzauer przy każdej okazji topniała, sublimując w zwężający źrenice paraliżujący go strach. Przełknął głośno ślinę, a po chwili ewidentnego zawahania i kalkulacji uciekł wzrokiem w bok.
- Rywalizowaliśmy ze sobą od pierwszego dnia, gdy tylko pojawiłem się w kadrze i zawsze był lepszy. Wizualnie, medialnie i nawet sportowo – wyliczył, śmiejąc się pod nosem ironicznie – Sponsorzy go kochali, tłumy uwielbiały, a ja widziałem co się działo z Silvią, jaką cenę zapłaciła za to wszystko Kristi. Wtedy nie był taki wspaniały.
- On też zapłacił. Po prostu popełnił kiedyś błąd i trochę się pogubił, chyba nawet jestem w stanie go zrozumieć – żachnęłam się, kręcąc głową z politowaniem dla samej siebie. Nie potrafiłam nawet zdefiniować prawdziwego źródła ostrego bólu wraz z każdym przepalającym oddechem. Nie wiedziałam czy był nim Thomas, w którym podświadomie chciałam odnaleźć cząstkę kogoś, przed kim kiedyś Maciek ocalił mnie w każdym możliwym tego słowa znaczeniu, a może właśnie była to wciąż pulsującą mi w skroniach przeszłość, ciągnącą mnie na samo dno. Przeszłość mierząca ponad metr osiemdziesiąt, o lazurowym kolorze tęczówek, zawadiackim uśmiechu i ciemniejszych blond pasmach.
- Co wy wszystkie w nim widzicie? – mruknął wyraźnie nieobecny Schlierenzauer – Nawet Gloria… - syknął, gdyż ugryzł się w efekcie niespodziewanego przypływu świadomości w język.
- Twoja siostra?
Umyślnie zignorował moje pytanie, po czym potrząsnął otrzeźwiająco głową i zmarszczył czoło, jakby coś mu się nie zgadzało.
– A ty zamiast go bronić, nie powinnaś teraz wylewać morza łez i mieć rozmazane te wszystkie makijaże?
Roześmiałam się niebywale szczerze, ze sposobu w jaki zaakcentował ostatnie słowo i komicznego gestykulowania wokoło swojej twarzy, czym niespodziewanie wywołałam na jego ustach lekki uśmiech.
- Wiesz co jest najlepsze w złamanym sercu? – spytałam, a on wzruszył jednie bezwiednie ramionami, przymykając prawe oko w reakcji na zbyt gwałtowny powiew wiatru, który artystycznie rozburzył jego starannie ułożone brązowe włosy – To, że nie można go złamać ponownie, dlatego nie będę ci płakać w rękaw z powodu Thomasa.
Poklepałam go pocieszająco po ramieniu, a on zreflektował się wymownym, ironicznym parsknięciem.
- Nie miałem zamiaru marnować swojej nowej wodoodpornej kurtki – naciągnął rękawy wierzchniego ubrania, dla podkreślenia powagi w swoim głosie, którą przełamywało namacalne naigrywanie – na słone łzy po Morgim, szanujmy się, tak?
Zaśmiałam się perliście, strzelając zębami i wciąż chybocząc z zimna, które chłostało mnie po drepczących w miejscu nogach.
- Chcesz wrócić? – szatyn skinął podbródkiem w stronę rozświetlanego wewnątrz neonami lokalu.
- Żartujesz? – prychnęłam wraz ze świszczącym powietrzem – Mam ochotę uciec jak najdalej stąd.
- Jak daleko?
- Jak najdalej od nich wszystkich.
- To poleć ze mną jutro na Cypr.

Wisła-Malinka. 13.07.2014

- Powiedziałeś mu? – wycedziłam przez zęby z paraliżującym mnie niedowierzaniem, raptownie przystając na samym środku zatłoczonego miejskiego chodnika, wstrzymując płynny uliczni ruch.
- Musiałem! – Kot wzniósł ręce ku górze w geście kapitulacji, nie robiąc sobie wiele z bluzgów rzucanych w naszą stronę przez właścicieli trącających na zewsząd łokci – Gregor był tam z tobą, na miejscu – wyraźnie zaakcentował, elokwentnie próbując pozbawić mnie racjonalnych argumentów - Jak miałem cię ochronić na odległość, pomyśl?
- Nie miałeś prawa, Maciek!
- Jaśmina – warknął, kiedy wezbrana złość wzdrygnęła jego wargami – Zniknęłaś w obcym kraju po spotkaniu z Durmem, wiesz jak cholernie się martwiłem? – załapał kurczliwie za moje ramiona, wlepiając to swoje karcące i nasiąknięte troską i strachem spojrzenie - Zresztą Gregor też.
- Akurat! – prychnęłam nazbyt emocjonalnie, wskutek czego niechcący oplułam jego twarz – On nie widzi niczego poza czubkiem swojego aroganckiego, krzywego nosa. I nie zniknęłam, tylko się spakowałam i wyjechałam! Bynajmniej nie przez spotkanie z Erikiem, tylko dlatego, że miałam tego zarozumiałego chama Schlierenzauera po kokardki! A ty nie szczędząc szczegółów opowiedziałeś o wszystkim, co powinnam wiedzieć tylko ja i ty, temu bucowatemu gnojkowi – fuknęłam z niepohamowaną złością, uderzając na oślep ściśniętymi do zbielałych kłykci piąstkami w maćkowy tors, jednak zaprzestałam tego, gdy zdałam sobie sprawę, że ani mi nie przynosi to żadnej ulgi ani jemu dostatecznego bólu - Tak się nie robi przyjaciołom – wymamrotałam bezsilnie.
- Ty też wygadałaś się Morgiemu o Ewie – zarzucił impertynencko, puszczając głowę i patrząc na mnie spod byka, jednocześnie wsuwając dłonie do kieszeni dżinsów.
- Słucham? – moje rozszerzone tęczówki musiały w tamtej chwili dosłownie przypominać autentyczne pięciozłotówki - Sam się domyślił, bo nie jest ślepy! W sumie dziwię się, że Kamil ze swoją wrodzoną inteligencją do tej pory się nie zorientował, że wzdychasz platonicznie do jego żony – zniżyłam głos do konspiracyjnego szeptu, uprzednie dyskretnie rozglądając się na boki - Chyba tylko dlatego, że nie jesteś dla niego żadną konkurencją, spójrz na siebie – zmierzyłam go powierzchownym spojrzeniem, a gorycz spływała mi po ustach - Jesteś wiecznie naburmuszonym, rozpieszczonym niespełnionym skoczkiem, nie umywasz się do Stocha w najmniejszym stopniu.
- Przegięłaś, Jaśmina – stwierdził po chwili zastygłej ciszy, która paliła mnie przez skórę bardziej od intensywnych, lipcowych promieni słońca zawieszonego na najwyższym punkcie bezchmurnego nieba – Zmieniłaś się.
Jego zranione spojrzenie towarzyszyło mi nawet w momencie, w którym obserwowałam już tylko jego oddalająca się sylwetkę. Jego spojrzenie biło mi żalem w każdym, głośnym biciu serca w klatce piersiowej. Zagryzłam wargi niemal do krwi, chcąc zagłuszyć ten nie fizyczny ból skowytu duszy i zaciskając mocno powieki ruszyłam przed siebie rzewnym krokiem. Byłam wciąż niewyobrażalnie zła na bruneta za jego bierność i wciąż tlące się w nim niespełnione uczucie do Bilan-Stoch , które to nie tak dawno przecież pchnęły mnie w ramiona Morgensterna. Wezbrana i płynąca w moich żyłach złość spotęgowała się kiedy z niemałym impetem wpadłam na brukowanej kostce przed kawiarnią wprost w czyjeś męskie ramiona.
- Jasmine – jego zaskoczony lecz czuły, melodyjny głos wraz z połączeniem drogiego żelu pod prysznic zaszumiał mi w głowie. Nie spostrzegłam się, nim jego ciepła, męska dłoń, której dotyk wciąż żarliwie elektryzował moja skórę, ocierała mój mokry kącik oka – Wszystko w porządku?


Jego ciepły, kleisty oddech muskał subtelnie moją skórę, stymulując zimny dreszcz przebiegający wzdłuż linii kręgosłupa. To paradoksalne odczucie kontrastowało z ciężkim i dusznym lipcowym powietrzem, przedostającym się przez szczeliny uchylonego, lecz szczelnie zasłoniętego okna. Nasze rozgrzane, spocone ciała znów dzieliło jedynie spętane, białe prześcieradło, choć czułam, że dzieli was coś więcej niż zamarły, przeminięty czas, czy zbyteczne dziś cisnące się na usta słowa żalu i pretensji.
Jeszcze przed chwilą wstrzymywałam drżący oddech, lustrując jego tors przesłonięty białą, bawełniana koszulką i dłonie, które poprawiały bardziej z przekory, niż z potrzeby nienaganne przeciwsłoneczne okulary. Właśnie przed chwilą spojrzałam na niechlujnie porozrzucane ubrania, zdejmowane w pośpiechu. Jego miękkie usta zatopiły się w zagłębieniu mojego obojczyka, kreśląc namiętne, mokre ślady z tęsknym, nie fizycznym bólem, który czułam przez skórę.
- Po co przyjechałeś do Wisły? – mój nikły, pretensjonalny szept, przerwał cichy jęk ulotnej przyjemności, której zaprzestał zaraz zanim moje słowa na dobre zawisły w gęstej pajęczynie dusznego powietrza.
- Może właśnie po to – przechylam gwałtownie głowę, zderzając się z jego wyczekującym przeszywającym spojrzeniem - A ty? – zmarszczył brwi, jak gdyby coś mu się nie zgadzało – Nie dlatego jesteś teraz tutaj ze mną?
Nie odpowiedziałam, uciekłam jedynie pustym wzrokiem w bok, usilnie próbując odpowiedzieć sobie szczerze na to frapujące pytanie.
- Nie wiem – nie kontrolowałam bezwładnego wzruszenia ramionami i zsunęłam bose stopy na drewniane deski, które uginają się pod ich ciężarem, wydając przeszywający powietrze skrzypiący dźwięk.
- Zdecydowałaś za nas oboje, Jas.
Prychnęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem, na jego pretensjonalny ton.
- Nie dałeś mi wyboru, Thomas – zacisnęłam dłonie na krańcach materacu, spoglądając na Morgensterna przez plecy i obdarzając go kpiarskim uśmiechem. Jego rozwarte wargi zamarły na chwilę przed spuszczaniem głowy. Bezszelestnie zgarnęłam kolejne części bielizny, po czym włożyłam, zwiewną letnią sukienkę, jeszcze nie tak dawno brutalnie potraktowaną przez niecierpliwe palce Austriaka.
- To ty nie chciałaś ze mną rozmawiać ani w Sochi, ani w Planicy. Nie mogłem nic wyjaśnić, wytłumaczyć – gwałtownie podniósł się, przystając naprzeciwko mnie w samych majtkach i wciąż obrzucał mnie pretensją i niezrozumieniem.
- Co chciałeś wyjaśnić Thomas? – zamrugałam kilkukrotnie zaskoczona jego podniesionym głosem – To, że od początku chodziło tylko o zabawę i seks? A może to, że o zakończeniu twojej kariery miałam dowiedzieć się z gazet? Chociaż nie! Na pewno chciałaś mi wytłumaczyć jak doszło do poczęcia twojego i Silvi dziecka podczas rehabilitacji po twoim upadku w Bad Mitterndorf – zakpiłam z nazbyt emocjonalnym tonem, doskonale zdając sobie sprawę jak w wiele czułych punktów trafiłam ciosami poniżej pasa. Wymowna, brzemienna cisza i jego wygaszony wzrok pozbawiony niegdyś ulubionych iskier w źrenicach pchnął mnie powoli w kierunku drzwi.
- A może ty mi opowiesz z kim bawiłaś się na Cyprze? I dlaczego był to Schlierenzauer?
Moja dłoń zamarła na metalowej klamce, tak samo jak moje serce w klatce piersiowej.



Piękny dzień, sesja zapasem, musiałam się odstresować.
Zapraszam do zmodyfikowanej zakładki z bohaterami, gdzie w krótkich wywidach uchylają rąbka tajemnicy o sobie.
Nie jestem jakoś specjalnie dumna z tego tutaj powyżej i mam tego świadomość, a sądząc po spadku zainteresowania pierwszego rozdziału względem prologu, postaram się bardziej poprawić.
Jestem dumna natomiast z Kamilka i zarazem przerażona tym co nas czeka, jeśli przestanie spóźniać te skoki :D Piotrek, Dawid, Janek i Maciek również trzymali poziom w Zakopanem, oby tak do Mistrzostw Świata.
PS. Wiem, moja wymyślona ciąża Silvi, wypada bardzo blado na tle naszego polskiego royal baby. Dużo zdrowia dla pani Ani!
PS2. Muszę tutaj wcisnąć jakoś obecną partnerkę Morgiego, serio Sabriny tutaj nie przewidywałam.
PS3. To już koniec akcji w Wiśle, przeniesiemy się do września, października i do Germańców.




sobota, 14 stycznia 2017

01. "Ptaszki ćwierkają, że od września zasilasz szeregi wroga"


Wisła-Malinka. 13 lipca 2014.

Stukot moich czerwonych szpilek, obijających się o nagrzany od natarczywych promieni słonecznych asfalt, roznosił się echem, niosąc za sobą, charakterystyczny dźwięk unoszący się gdzieś ponad połacie niewielkich chmur, zdawałoby się, okalających górski szczyt. Kroczyłam pewnie, świadomie kołysząc biodrami, na których opinała się, zwiewna biała sukienka w czerwone kwiaty. Strzepałam wyimaginowany kurz z rękawów letniej marynarki w odcieniu butów, czując coraz szybciej łomoczące w moich piersiach bicie serca. Byłam o kilka drobnych, małych kroczków od powrotu do moich wewnętrznych demonów przeszłości, zamkniętych gdzieś na dnie wielkiej szafy i chociaż odgarnęłam, długie, brązowe włosy, opadające kaskadą fal z ramion, by dodać sobie więcej animuszu, to w środku rozpadałam się na małe, poćwiartowane kawałeczki. Spłyciłam oddech, przełknęłam głośno ślinę, stojącą mi gulą w gardle, po czym zwilżyłam koniuszkiem języka suche, spragnione wody wargi. Poprawiłam bardziej z przekory niż z potrzeby nienaganne, czarne przeciwsłoneczne okulary, kątem oka dostrzegając młode i świeże nabytki Norwegów, które podążały za mną i za każdym moim płynnym ruchem, nie tylko swoimi szeroko otwartymi oczami z rozszerzonymi źrenicami, jaki i równie szeroko rozwartymi ustami. Kiedy lekki podmuch orzeźwiającego wiatru, wkradł się podstępnie pomiędzy pasma moich włosów i delikatnie połaskotał zwilżony kropelkami potu kark, przygryzłam z błogością dolną wargę, zerkając przelotnie na zamaszyście otwierające się obok, drewniane, skrzypiące drzwi niemieckiego domku. Dźwięczny huk upuszczonych z wrażenia nart przez niemieckiego serwismena, skupił na mojej osobie uwagę Koudelki, który z nonszalancko włożonymi dłońmi w kieszenie spodni, gwizdnął z uznaniem, ukazując po tym rząd śnieżnobiałych zębów. Odetchnęłam z ulgą, cicho wypuszczając świszczące powietrze, kiedy zarejestrowałam nieobecność całego austriackiego teamu. Przymknęłam na chwilę powieki, nie rozumiejąc nagłego rozedrgania pod sercem i subtelnego ukłucia rozczarowania. Drgnęłam, niemalże gwałtownie podskakując i potrząsnęłam otrzeźwiająco głową, gdy klimkowy tubalny głos, wyrwał mnie z chwili marazmu i lekkiego letargu.
- Jaśmina?! No ja te nogi poznam zawsze i wszędzie!
- Ehe, a twoja żona wie?
- Ważne, że twoja wie.
- Jaśminka, kobito! Ale się żeś odwaliła, jak szczur na otwarcie kanałów! – zawył melodyjnie, roześmiany Piotrek, który podbiegł do mnie pierwszy, porywając w swoje szeroko rozwarte ramiona nazbyt wylewnie – No niech żem cię wyściskam!
Nim poczułam, że tracę pewny grunt pod nogami i obracałam się dookoła z zawrotną prędkością, z powrotem stałam na ziemi, czując się jak przerzucany z czułością worek młodych ziemniaków.
- Oddawaj mi moją ślicznotkę przygłupie! – Ziobro bez pardonu przepchnął Żyłę, zamykając mnie szczelnie w swoich objęciach. Zostałam w nich nieco dłużej, próbując ukryć moje rozrzewnione wzruszenie, lecz poniosłam sromotną klęskę, zsuwając z nosa okulary i ocierając przy nich wilgotny kącik prawego oka.
– Tęskniłam za wami – mój dźwięczny śmiech, wymalował na ich twarzach szerokie i szczere promienne uśmiechy.
- Naprawdę miło cię widzieć w dobrej formie, Jaśminka – kamilowy szept nasączony niebywałą troską, rozległ się tuż nad moim uchem, a ja odsunęłam się od jego wychudzonej sylwetki, by nie tyle móc na niego spojrzeć, co złapać haust górskiego powietrza, gdyż od mieszaniny ich perfum, zniekształcony obraz zawirował mi nieco przed oczami.
- Oby równie dobra była twoja na skoczni, Stoch – zreflektowałam się, patrząc na roześmianego bruneta, kręcącego z rozbawieniem głową, z powątpiewaniem.
- Ptaszki ćwierkają, że od września zasilasz szeregi wroga – oszczędny w okazywaniu empatii Dawid, przybił ze mną piątkę, wydymał usta, po czym uniósł pytająco swoje jasne brwi ku górze, marszcząc nieznacznie przy tym czoło. Jego pytanie zbiło mnie z pantałyku. Kiedy jego koścista dłoń chwyciła za przewieszoną przez moją szyję plastikową plakietkę, moje wargi zadrżały nieznacznie, siląc się na nieszczery, zgaszony półuśmiech.
- Zdradzasz mnie?! – Jasiek wezbrał gwałtownie powietrze, zasysając je do płuc, wybałuszając swoje piwne tęczówki i aktorsko łapiąc się w okolice serca z wymalowanym grymasem bólu na ustach - I to jeszcze z tym złotym dzieckiem niemieckich skoków?! Z tym Mario Goetze niemieckiej skakajni?! – oparł się o ramię Piotrka, po czym zdzielił go z łokcia - Z tym no… kurwa, Wiewiór jak ma ten blond goguś żigolak?
- Że w sensie Wellinger? – odparł inteligentnie, przechylając niepewnie głowę w stronę, pstrykającego niecierpliwie palcami Ziobry.
- Nie miałam wyboru, naprawdę – westchnęłam cicho przerywając ciszę i rzucając przepraszający uśmiech.
- Daj spokój, on tylko żartuje – Stoch ściągnął nieznacznie brwi i spojrzał karcąco na roześmianego Janka i Piotrka, dzierżąc tego pierwszego po idealnie ułożonych włosach, za co ten spojrzał na niego spod byka morderczo.
- Ile razy mam ci mówić frajerze, że tego się nie dotyka?!
- Te Ronaldo, weź zluzuj żel!
- Łukasz mówił, że była to oferta nie do odrzucenia – Murańka pokiwał głową ze zrozumieniem, a ja parsknęłam, mamrocząc pod nosem, coś niezrozumiałego nawet dla samej siebie.
- Uwierzcie mi, że lepiej tego ująć nie można - spuściłam swój wzrok w dół, w same czubki swoich butów – Gdzie on jest? – podniosłam gwałtownie głowę, rozglądając się niecierpliwie i nadaremnie szukając szatyna wzrokiem.
- Czeka na ciebie – Kamil skinął dyskretnie głową w stronę drewnianego domku, a ja dopiero podążając za jego spojrzeniem, ujrzałam go opartego nonszalancko o drzwi i przyglądającego się nam już od dłuższego czasu – Cały czas czekał - skoczek kładąc pocieszająco swoją dłoń na moim ramieniu, miękko pchnął mnie we wskazanym kierunku. Odwróciłam się niepewnie przez plecy, patrząc w jego niebieskie oczy i nie ukrywając tego dobitnego przerażenia w swoich – Będziemy w hotelu.
Pokiwałam nerwowo głową, po czym oddalił się wraz z resztą i zostawił mnie ze swoim otulającym uśmiechem. Spojrzałam na szatyna, który uważnie stawiał kroki na skrzypiących schodach, podążając w moim kierunku na tyle powoli, bym mogła dostrzec jego lekko rozwarte wargi, niosące gorycz i nutę pretensji. Przystanęłam raptownie tuż przed jego zatrzymaną w ruchu sylwetką, sunąc wzrokiem po starannie ułożonych włosach, zarysowanych kościach policzkowych i zapadniętych policzkach, a w jego brązowych oczach dostrzegłam przygaszone troską iskierki. Nic się nie zmienił i w tamtej chwili czułam się, jakby nic się nie zmieniło. Serce podeszło mi do gardła, a dłonie zaczęły się niesfornie pocić. Na nic zdawało się nawet ich nerwowe wycieranie w kieszenie marynarki. Zbyt długo udawałam twardą, a był jedyną osobą przy której mogłam rozpaść się na kawałki, przecieknąć przez palce, bez obawy, że nie będzie w stanie mnie skleić, czy pozbierać.
- Maciek, przepraszam – wyszeptałam końcem słabego, drżącego oddechu, stając się zupełnie bezsilną w starciu z jego przeszywającym mnie na wskroś spojrzeniem pełnym żalu. Utonęłam w jego silnych ramionach, zatapiając się głębiej w umięśniony tors, przesłonięty granatową koszulką i szukając gdzieś w skrawkach wolnych przestrzeni jakiegoś niemego rozgrzeszenia.
- Moja mała Jaśminka – jego głęboki oddech rozburzył moje włosy, a sam zatopił się w ich zapachu piżma i pomarańczy.
- Musimy porozmawiać, Maciek. Oni mnie zaszantażowali, rozumiesz? – mój melodyjny głos zadrżał w gęstym dusznym powietrzu, złamany namacalnym przerażeniem.
- Wszystko wiem, spokojnie. Wszystko będzie dobrze – próbował uspokoić mnie, głaszcząc równomiernie tył głowy i wplątując swoje długie, chude palce w moje pasma.
- Jak to? – odsunęłam się od niego jak oparzona, zaciskając instynktownie dłonie na jego koszulce i spojrzałam na niego, nie ukrywając jawnego oburzenia i zdezorientowania. Każda komórka mojego ciała gwałtownie się spięła.
- Tylko ja to wiem – tym razem uspokajająco gładził wierzchem dłoni mój policzek - Im mniej osób jest wtajemniczonych, tym jesteś bezpieczniejsza, uwierz.
- Wiedziałeś i nic z tym nie zrobiłeś? – wysyczałam przez zaciśnięte zęby, obrzucając go pretensją i impertynencko strąciłam jego drażniącą mnie rękę.
- Co miałem zrobić? – westchnął zrezygnowany i wywrócił aktorsko oczami - Poza tym gdybyś czasem się odezwała, oddzwoniła, albo odpisała, to byś wiedziała, że szykuje się niezłe bagno – jego wargi wykrzywił kwaśny grymas - Ale ty wolałaś uciec z Planicy i grzać dupę na Cyprze ze Schlierenzauerem i nie pytaj skąd wiem, a po powrocie do Limanowej pojechać pierwszym pociągiem w Bieszczady z tymi twoimi głupimi koleżankami z liceum.
- Pieprz się, Maciek – rzuciłam oschle, po tym jak po raz kolejny rozwierałam wargi, chcąc coś bezskutecznie z siebie wydusić. Każde jego słowo przepalało moją skórę i wbijało miliony cienkich igiełek w każdy skrawek płatów moich płuc.
- Jaśminka, jestem tutaj dla ciebie do cholery – zaklną siarczyście, zaciskając kurczliwie swoje dłonie na moich ramionach i potrząsając delikatnie moim ciałem, jakby była kruchą porcelaną – Jestem na ciebie niewyobrażalnie zły i wkurzony, za to co odwaliłaś, ale jestem tu, żeby ci pomóc przez to przejść, słyszysz? – próbował elokwentnie dotrzeć do mojej podświadomości, opierając bezradnie swoje rozgrzane czoło o moje – Ale nie mogę ci obiecać, że żadna moja myśl nie będzie oddana pięknej i nieosiągalnej dla mnie blondynce i choć przez chwile nie przebiegnie przez moją głowę.
- Obejdzie się bez twojej pomocy. Poradzę sobie bez ciebie – prychnęłam udając urażoną i wystawiłam ordynarnie koniuszek języka, wykrzywiając usta.
- Z FISem, Tajnerem, Niemcami, Schlierim i tym gównie po Morgesternie? – parsknął, patrząc na mnie z niedowierzaniem, następnie objął mnie ramieniem, pociągając za sobą w kierunku hotelu – Dziecko, przecież ty zawsze tniesz się nożem, kiedy kroisz pomidora i oparzasz język wrzątkiem z herbaty – zaśmiał się gardłowo, ewidentnie się ze mnie naigrywając – Dlatego będę robił ci kanapki i przynosił herbatę, kiedy będzie miała już zdatną do picia temperaturę. I wtedy już nic złego nie może się stać.
- Może – bąknęłam z przekąsem, gasząc jego, roztaczający się niczym Wiślański krajobraz, entuzjazm - Jak dzisiaj Niemcy wygrają w finale Mistrzostw Świata w piłce nożnej z Argentyną to palnę sobie w łeb – dźwięczny śmiech Kota przerwał mój całkiem poważny i pełny patosu wywód - Śmierć będzie niczym w porównaniu do ich świergolenia, ile to nas nie rozjadą w październiku.
- Jaśminka, a teraz na poważnie – zagaił niepewnie, przygryzając dolną wargę i obdarowując mnie wyczekującym spojrzeniem – Opowiesz mi do diabła, jakim cudem zniknęłaś w marcu z Planicy z człowiekiem, z którym przy każdej możliwej okazji odgryzałaś sobie łby na śniadanie?




Przepraszam, miał być tydzień temu, ale zbliża się bardzo gorący okres w życiu studenta, więc mam nadzieję, że rozumiecie. Powiedźcie proszę czy mam was informować o nowych rozdziałach czy dodacie do obserwowanych?
Kamilu leć w Wiśle tak, jak na TCS i za kilkadziesiąt minut będzie pięknie.
Czuję, że w następnym rozdziale trochę cofniemy się do przeszłości, a na Niemców, Grogora i Morgiego musicie jeszcze poczekać :)
A tak kończy się oglądanie norweskich seriali - http://norway-paradise.blogspot.com/



niedziela, 1 stycznia 2017

00. "Coś mi tu śmierdzi i to już na pewno nie jest pot Apolla "


Lipiec 2014.

Wydycham głośnym, zduszonym parsknięciem wezbrane powietrze z najgłębszych zakamarków płuc. Siedzący naprzeciw mnie, za swoim ciemnobrązowym biurkiem w stylu retro, Apoloniusz Tajner podniósł głowę znad zapełnianych jego niechlujnym pismem ryzy kartek, siląc się na uspokajający uśmiech. Dźwięk trzepoczącego, zasilanego mechanicznie wiatraczka, usytuowanego w kącie dusznego pomieszczenia z przesłoniętymi oknami, skutecznie wypełniał niezręczną ciszę, w której prezes czuł się nazbyt komfortowo. Zniecierpliwiona odgarnęłam mokre i przyklejone do mojego czoła kosmyki włosów, jakbym odganiała upierdliwą muchę brzęczącą mi nad głową, co mój pracodawca skwitował buńczucznym uśmiechem pod nosem. Nie moja wina, że w ich zakichanym biurze zepsuła się klimatyzacja, kiedy na zewnątrz leje się z nieba istny żar, a temperatura w cieniu przekracza czterdzieści stopni Celsjusza.
Irytujący dźwięk, który wyrwał mnie z ponownego i skrupulatnego liczenia kropel potu na czole Tajnera, zamilkł, gdy ten nacisnął odpowiedni guzik i połączył się ze swoją sekretarką.
- Pan trener Łukasz Kruczek do Pana Prezesa – oznajmił ćwierkający, łagodny głos siedzącej kilka metrów za mahoniowymi drzwiami kobiety.
- Proszę wpuścić.
Jezuniu, skończmy tą szopkę.
Apoloniusz był na szczęście zbyt zajęty odpowiedzą do aparatu niskim i pociągającym głosem, aby zauważyć moje teatralne wywrócenie oczami.
- Witaj Łukaszu.
- Witam panie prezesie - siwy mężczyzna wstał na powitanie, a panowie wymienili się silnym, męskim uściskiem dłoni – Cześć Jaśmina – zwrócił się do mnie uradowany, na co odpowiedziałam mu uśmiechem i usiadł w fotelu obok.
- Panno Galińska, ten sezon miał być ostatnim punktem naszej owocnej współpracy i na pani życzenie nasze drogi miały się rozejść – zaczął oficjalnie, rozsiadając się wygodnie w swoim skórzanym fotelu i opierając splecione dłonie o swój brzuch, na którym na ostatnich szwach opinała się śnieżnobiała, starannie uprasowana koszula – Ale kiedy minęło już trochę czasu, a emocje opadły, czy jednak nie zechciałaby pani kontynuować swojej pracy dla nas?
Ze zdumieniem uniosłam do góry brwi i niemal natychmiast odwróciłam się nerwowo w stronę Kruczka posłusznie wsłuchanego w słowa prezesa, które nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia.
- Oczywiście nie zawrzemy z panią żadnej nowej umowy, stara została rozwiązana za porozumieniem stron – oznajmił z przekąsem sięgając po niebieską teczkę, spoczywającą dotąd przed moim nosem, ewidentnie rozważając kontynuację swojej wypowiedzi.
- Nie rozumiem – wymamrotałam wpół zdania, przerywając w pauzie prezesowi i czując, że to całe konspiracyjne spotkanie ma na celu umorusanie mnie w jakimś cieplutkim, skocznym gówienku po same uszy.
- Werner Schuster, a później Alfons Hörmann, prezes niemieckiej federacji skoków skontaktowali się ze mną, a później z prezesem Tajneram w twojej sprawie, a właściwie w złożeniu ci propozycji zatrudnienia w ich męskim zespole – zaczął Łukasz, spoglądając na mnie niepewnie, zagryzając nerwowo dolną wargę i w końcu włączając się do dyskusji w sprawie, w której z pewnością również odgrywał niebagatelną, kluczową rolę – Swoją drogą to miłe i dżentelmeńskie, że najpierw zwrócili się z tym do nas.
Zamrugałam nerwowo kilka razy powiekami, gdyż docierał do mnie cały nonsens i opary absurdu tej sytuacji. A może to tylko pot Tajnera.
- Przepraszam – chrząknęłam, marszcząc przy tym czoło, jakby coś mi się nie zgadzało – Wiem, że damie nie przystoi, ale po jakiego diabła mieli by mnie chcieć zatrudniać? To się kupy nie trzyma. Rzesza doświadczonych i bardziej wykwalifikowanych fachowców tylko czeka na telefon z Federacji.
- No dobrze, nie owijajmy w bawełnę – żachnął Apoloniusz, kiedy oponował swoje gwałtowne perturbacje śmiechowe, w jakie przed chwilą wpadł – Kawa na ławę – westchnął ciężko, rozpinając zamaszystym ruchem guzik zapięty przy samej szyi.
- Może w największym z możliwych skrócie, panie prezesie – wtrącił Łukasz, unosząc w takcie dłoń i niespokojnie poruszając się obok mnie, lecz kiedy otrzymał pozytywną odpowiedź zwrotną reklamowaną spokojnym i opanowanym kiwnięciem głową Tajnera, odetchnął i przetarł dłonią mokre czoło.
Coś mi tu śmierdzi. I to już na pewno nie jest pot Apolla.
- Austriacy siedzą na tykającej bombie, praktycznie w kuluarach już wiadomo, że to był ostatni dech spektakularnej maszyny Pointnera i samego Alexa. Niemcy chcą więc zdobyć monopol i na długo rozgościć się w pierwszym rzędzie. Inni przestali stwarzać drużynowe zagrożenie, ale niepokoją ich Słoweńcy i rzecz jasna my. Słoweński serwismen już zajmuje się niemieckimi nartami, a ty masz pomagać Christinowi ich fizjoterapeucie.
Przełykasz głośno ślinę, nerwowo miętoląc pomiędzy palcami mokry rąbek twojej ołówkowej spódnicy.
- Będą się chcieli dowiedzieć jakim sprzętem operowaliśmy, jakie techniki stosowaliśmy i co zmieniliśmy w kombinezonach. Oczywiście rzucimy ci jakieś ochłapy dla nich, przede wszystkim takie powszechnie znane i stosowane wszędzie oraz takie, których w następnym sezonie nie będzie można używać, ale ty za to będziesz informowała nas kiedy będzie nadchodziło niebezpieczeństwo z ich strony – zakończył tajemniczo, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu i patrzył na mnie wyczekująco. To wszystko zaczynało mi przypominać tani, sensacyjny film szpiegowski, a zdrowy rozsądek nakazywał spierdzielać gdzie pieprz rośnie, oby z dala od tego skocznego cyrku, od którego już dawno powinnam się odciąć.
- Mam być kretem? Podwójnym? – parsknęłam kpiąco, jednak piorunujący wzrok poczciwego Tośka zastopował mój nagły wytrysk dobrego humoru – Mam możliwość odmowy? – przekalkulowałam na spokojnie.
Moje pytanie zastygło w gęstej pajęczynie zduszonego lipcowego powietrza, a marsowa mina Kruczka nie zdradzała żadnych emocji. Wprawiony w konsternacje moim pytaniem Tajner spuścił wzrok w dół, jakby szukając poprawnej odpowiedzi.
- Jaśminka – westchnął Łukasz, a po tonie jego głosu już zdałam sobie sprawę, że jestem na straconej pozycji i jakakolwiek walka z wiatrakami nie ma najmniejszego sensu – Jeśli odmówisz Niemcom, prawdopodobnie zaszantażują cię ujawnieniem szerszej opinii publicznej twojego… – zawahał się i ściągnął brwi, skutecznie rozważając dobór odpowiednich słów - …krótkiego epizodu z Morgensternem.
Jego dobitnie wypowiedziane słowa, odbiły się echem od pastelowych ścian, hucząc i pulsując w mojej głowie. Wciąż na dźwięk jego imienia przechodził mnie zimny dreszcz wzdłuż linii kręgosłupa, a delikatne ukłucie w sercu wciąż nosiło w sobie namiastkę rozczarowania, którego smak zduszam na spierzchniętych ustach, związanych w wąską kreskę.
- Chyba nie warto poświęcać swojej kariery dla jednego błędu młodości?
Przeniosłam na niego swoje wyblakłe, otępiałe spojrzenie, które przed chwilą ulokowałam gdzieś w martwym punkcie na ścianie, ponad głową mojego rozmówcy.
Apoloniusz Tajner nerwowo wystukiwał palcami nieznany rytm o blat biurka, a ja w tamtej chwili przysięgłam sobie, że skoro przeklęty skoczny świat się o mnie dopomina, to gorzko mnie popamięta.



Witam. Ruszamy.
Najlepszego w 2017!
Kamil wygraj to TCS.
Nigdy nie dokończeni sublimacyjni, tylko czy jest sens?