niedziela, 30 grudnia 2018

13. "Gregor ciągle ściga się w trofeach z Thomasem."



Przylegam do jego ciała, układając głowę na klatce piersiowej przesłoniętej bawełnianym materiałem i mocno zaciskam dłońmi skrawek jego bluzy. Ręce szatyna kurczliwie obejmują mnie w tali, a ciepły oddech niosący w sobie dźwięk ulgi, rozprasza pasma moich włosów. Wiem, że lubuje się w ich zapachu piżma i pomarańczy i przez tą jedną, krótką ulotną chwilę szuka w nich ukojenia.
- Czuję, że nie muszę przed tobą udawać, nie boję się pokazać, że sobie z czymś nie radzę – szepnął miękko, a dźwięk jego głosu przyspieszał bicie mojego serca – Może to egoistyczne, ale nie chcę tego stracić – zmusił mnie do spojrzenia na niego, kiedy kącik jego ust zadrżały w nieśmiałym półuśmiechu - Wiem, że ty też tak masz, Jas – jego długa i chuda dłoń dotknęła mojej twarzy, a kciuk gładził aksamitnie mój rozpalony policzek, demaskując swoją pewnością siebie moją słabość do jego dotyku. Piwne tęczówki przenikały przez wszystkie warstwy resztek moich murów, próbując mi uświadomić, że są tym miejscem gdzie mogę zobaczyć najlepszą wersję samej siebie. W połyskującym odbiciu widziałam siebie o krok przed postawieniem stopy w przepaść. Wiedziałam, że albo spadnę w jej głębinę, albo te trzymające mnie wciąż kurczliwie ramiona uratują mnie przed upadkiem. Nie czułam strachu przed kolejną porażką, bólem i zawodem, bo ja cały czas żyłam ze złamanym sercem, potłuczonymi marzeniami i spopielonymi nadziejami. Widziałam w jego twarzy, że ktoś go też wcześniej mocno zranił. I wcale nie chodziło o sklejanie, czy składanie złamanych serc. Może właśnie chodziło o to, żeby spróbować pokochać je takimi jakie one były?
- Ja też ciebie potrzebuje, Greg – wspięłam się na palce i musnęłam jego rozwarte, miękkie wargi, zaskakując go i pozostawiając w bezruchu. W jego ciemniejących tęczówkach widziałam płomienie pożądania, które przepalało moją skórę i przyprawiało o dreszcz biegnący wzdłuż karku.
Moje drżące dłonie wędrowały po jego torsie, subtelnie sunąc obuszkami palców, aż do ramion. Niepozornie wsunęły się pod połać kurtki, aby sprytnie zdjąć ją z jego barków i rzucić ekscentrycznie gdzieś pod same frontowe drzwi. Austriak z buńczucznym na twarzy uśmiechem popchnął mnie w kierunku ściany i łapiąc mocno za uda, podsadził na wysokość swoich bioder, które szczelnie zacisnęłam pomiędzy swoje nogi. Szybko odnalazł moje usta swoimi, które elektryzowały całe moje ciało, a pod ich subtelnym dotykiem czułam jak rozciągają się w nieśmiały półuśmiech. Wplotłam dłonie w jego miedziane pasma włosów, sprawiając że napierał na mnie jeszcze mocniej. Jego sprytny język igrał sobie z moim, doprowadzając do szału moje podniebienie, przez co moje natarczywe dłonie próbowały jak najszybciej pozbyć się kremowej gregorowej bluzy. Odrywa się ode mnie z kleistym oddechem, kiedy pomaga w pozbyciu się jego górnej odzieży i zsunięcia z moich ramion wełnianego swetra. Dotykam subtelnie jego umięśnionego brzucha, obrysowując obuszkami zarysowane krawędzie, po czym sunę ku dołowi, zahaczając o fakturę dżinsu okalającą metalowy guzik od spodni, zręcznie przebierając palcami przy zapięciu. Jego dziarski, pełny uśmiech i roześmiane błyszczące tęczówki, które otaksowały z tętniącym pragnieniem każdy odkryty fragment mojego ciała, nieco mnie zawstydzały, wylewając różową plamę na policzkach, które usilnie zagryzałam wtedy od środka. Obróciłam się na pięcie podążając w stronę schodów, pociągając go jednocześnie za szlufkę opuszczonych nonszalancko na biodrach spodni. Stanęłam na pierwszym stopniu subtelnie zsuwając ramiączko kombinezonu i zerkając przez plecy na zastygłego w bezruchu szatyna, kusząco przygryzając dolną wargą. Uniósł do góry znacząco swoją brew i natychmiast podążył za mną, wpijając się zachłannie w moje usta. Jedynie dzięki jego wrodzonej lub wypracowanej sprawności uniknęliśmy upadku, kiedy w porę złapał mnie w pasie jedną ręką, a drugą przytrzymał za poręcz. Roześmiał się rozwiewając moje włosy, na co zreflektowałam się cichym chichotem.
- Jas – jego słodki oddech owionął moją twarz – Jesteś pewna, że wiesz co robisz? – jego przeszywający wzrok przyprawił mnie o dreszcze.
- Nie – wplotłam dłoń i jego brązowe włosy, muskając jednocześnie skórę na jego karku – Nie mam pojęcia, ale chcę tego, chcę ciebie tu i teraz, Schlierenzauer – zahaczam o jego górną wargę, jednak on ostrożnie odsunął swoją twarz na kilka centymetrów.
- A jutro, pojutrze i później? – jego niski, pociągający głos pieścił moje zmysły.
- Przekonaj mnie – wyszeptałam ponętnie wprost w jego lubieżny uśmiech. Gregor obdarzył mnie czułym, żarliwym pocałunkiem, który namiętnie pogłębiał z każdą kolejną chwilą, aż do momentu, w którym zaczęło brakować nam tchu. Zaniósł  mnie na swoich rękach wprost do sypialni, którą wskazuje mu palcem i rzuca z impetem na łóżko, błyskawicznie ściągając swoje spodnie. Przygniata mnie swoim ciężarem i jednym płynnym ruchem pozbawia koszuli nocnej a ja jego majtek. Dotykał mnie wszędzie tam gdzie chciałam czuć jego dłoń i robił to w taki sposób, o jakim już dawno zdążyłam zapomnieć. Kochał się ze mną w taki żarliwy sposób, że nie musiałam prosić o więcej. Zakleszczona pomiędzy jego silnymi udami, a jednocześnie kołysana w czułych ramionach podróżowałam po konstelacji gwiazd, odkrywając kolejne układy. Zaborczy i zachłanny w pocałunkach brutalnie profanował moje ciało, a ja oddawałam się z lubieżną rozkoszą czyniąc tą chwilę sacrum dla wszystkich zmysłów i duszy. Przyciskałam go co raz mocniej do siebie, aby jeszcze intensywniej odczuwać naprzemiennie jego dłonie ściskające moje piersi i usta drażniące sztywniejące sutki. Był perfekcyjny w każdym aspekcie i każdej pozycji, którą przybieraliśmy przez ponad godzinę rozpustnej rozkoszy. Ze ściśniętym mokrym materiałem prześcieradła w dłoni, konwulsyjnym wygięciem ciała i jękami przeplatającymi się z jego imieniem na moich ustach, doszłam chwilę po nim.
- Jas – wymamrotał, sunąc mokrymi ustami w okolicy mojego obojczyku, wzdłuż szyi i żuchwy.
- Zostań we mnie, Greg – wyszeptuje pomiędzy naszymi westchnieniami i niemiarowymi unoszeniami klatek piersiowych, przeczesując jego opadającą na spocone czoło grzywkę.
- W tobie, czy z tobą? – podniósł na mnie swoje zamglone pełne pasji spojrzenie – Pytam serio, bo nie dosłyszałem – uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
- Jedno i drugie – przygryzłam ze zdenerwowaniem dolną wargę, w obawie o zbyt pochopną deklarację, która mogłaby go wystraszyć. Mamy co raz więcej lat, a nie do końca wiemy czego chcemy i potrzebujemy. Mimo to, dzisiaj kiedy myślę o tym jednym, ciepłym miejscu, to te w którym zaczynał się nasz dotyk.
Rozłożył ponad głowę moje ręce i splótł nasze dłonie, a pochylając się nade mną, musnął subtelnie mokrymi wargami moje czoło.
- Pomożesz mi, Jas?
- Z czym?
- Ze wszystkim.


Nie obudziły mnie leniwe promienie słoneczne przedzierające się przez szczelinę pomiędzy framugą okna, a zasłoną ani dzwoniący niemiłosiernie budzik, czy też męska dłoń rozchylająca moje uda. Obudził mnie dopiero jego melodyjny głos.
- Gregor, co robisz? – oparłam się na łokciach i podniosłam mozolnie do półleżącej pozycji, pytając ubierającego się w pośpiechu skoczka mało inteligentnie. Obdarzyłam go spojrzeniem, jakie rzuca się wykradającemu się nad ranem namiętnemu kochankowi, który obawia się trzeźwości umysłu i ulatnia się w oparach moralnego kaca.
- Muszę wracać do Austrii, przecież jutro są mistrzostwa i treningi do Turnieju Czterech Skoczni, głuptasku – wyjaśnił naprędce, zapinając swoje spodnie i posyłając mi pobłażliwe spojrzenie. Oblizuje z rozkoszą wargi i przygryzam je całą swoją uwagę skupiając na półnagim Gregorze szukającym swojej bluzy.
- Została na dole – unoszę do góry prawą brew, a szatyn uśmiech się pod nosem.
- Oczywiście – żachnął się z szelmowskim uśmiechem na ustach – Gdybyś tylko mogła zdarłabyś wczoraj ze mnie wszystko już w progu drzwi – usiadł na skraju łóżka i pochylił się nade mną chcąc pocałować, jednak zreflektowałam się odchylając głowę do tyłu.
- Och, nie pochlebiaj sobie zbytnio Schlierenzauer – zmrużyłam oczy i pokiwałam głową z dezaprobatą.
- To przestań udawać, że nie pamiętasz tamtej nocy na Cyprze.
- Przestaje!
- Pojedź ze mną dzisiaj, co?
- Zwariowałeś? Jutro wracam do łask w Niemieckiej Skakajni, jeśli się spóźnię będą mi kazali prać gacie Freitaga do końca sezonu.
Jego wędrująca powoli dłoń wzdłuż wewnętrznej strony mojego uda skutecznie utrudniała mi prawidłowe i poprawne wysławianie się.
- Nie wytrzymam do Obersdorfu – niemalże wysyczał przez zaciśnięte zęby, a kiedy poczułam jak sprytnie wsunął swoje palce w moje wnętrze niemalże krzyknęłam rozkosznie.
- Gregor, ty sukinsynie! – warknęłam, próbując zagłuszać wydobywające się z mojego gardła dźwięki, spowodowane jego rytmicznie poruszającymi się cholernymi paluchami.
- Będziesz tak krzyczała pod skocznią? – spytał rozbawiony, kiedy skradł mi jeden soczysty pocałunek. Odepchnęłam go od siebie, wyswobadzając się spod terroru jego manualnych zdolności i niemal wyskoczyłam z łóżka.
- Na turniejach, treningach, kwalifikacjach, zawodach, na stołówce i siłowni udajesz, że mnie nie znasz!
- Spokojnie, będziemy się zachowywali jak do tej pory, ale znajdę okazję, kiedy będę mógł być mniej ostrożny – ujął w swoje ciepłe dłonie moją twarz i namiętnie rozsunął swoim językiem moje usta.
- Nikt nie może się dowiedzieć, Greg. Oni mnie wtedy już totalnie zniszczą – westchnęłam nerwowo, zdając sobie sprawę, że lada moment powracam w żarłoczną paszczę lwa i jestem tak samo bezbronna, jak ostatnio.
- Hej! – wierzchem dłoni gładzi uspokajająco mój policzek  - Jestem i nie pozwolę na to, z resztą zapomniałem ci powiedzieć, że ten głupi artykuł zapisany w wersji roboczej do Bilda, już nie istnieje, resztą zajmiemy się w później.
- Ale skąd o tym wiesz, jak…w jaki sposób? – jąkałam się, z wytrzeszczonymi oczami, jednak uciszył mnie pocałunkiem i pozostawił z zagwozdką, komunikując, że naprawdę musi już wyjeżdżać. Zbiegł w pośpiechu ze schodów, przeciągnął przez głowę swoją bluzę i schwytał zamaszyście w dłoń kurtkę. W progu jedynie puścił mi oczko i posłał uspokajający uśmiech, a za nie całą chwilę usłyszałam jak odjeżdża spod mojego domu z piskiem opon. Naciągnęłam na nocną koszulę leżący w przedpokoju sweter, kiedy usłyszałam charakterystyczne pukanie do drzwi. Trzy razy po dwa. Tak puka tylko jedna znana mi osoba na całym świecie. Serce podskoczyło mi do gardła i ze spoconą dłonią nacisnęłam na klamkę, żeby rozwiać swoje wszelkie wątpliwości widokiem Macieja, stojącego w progu moich drzwi. Z posępnym wyrazem twarzy, zblazowanym wzrokiem i dłońmi wsuniętymi w kieszenie czarnych dżinsów niósł ze sobą owiewający chłód grudniowego południa.
- Szybki jest – parsknął wymownie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- O czym ty mówisz?
- Byłem tutaj nad ranem – wyciągnął pęk kompletu moich kluczy, których był pełnoprawnym posiadaczem od lat – ale zobaczyłem niechlujnie porozrzucane ubrania pod schodami i nie chciałem wysłuchiwać jak wykrzykujesz z rozkoszą jego imię.
- Dupek! – popycham gwałtownie mahoniowe drzwi w przypływie nieposkromionej złości,  jednak ręka Kota skutecznie niweluje mój zamiar.
- Mamy do pogadania, nie sądzisz? - żachnął się wymownie i wyminął mnie w przejściu, trącając przy tym ramieniem.
- Księżniczka przestałą się dąsać? – niekontrolowana ironia wdarła się na moje usta.
- Daruj sobie – skarcił mnie wzrokiem - Zrozumiałem, że nazywasz się moim przyjacielem, dlatego, że mówisz prawdę, a nie to co chcę usłyszeć, okej?
- Jestem twoim przyjacielem, a ty niby wciąż nazywasz się moim? – skrzyżowałam ręce i ze zdenerwowaniem podniosłam głos, który kumulował w sobie całą wczorajszą złość, żal i sączącą się w głosie gorycz.
- Tak, dlatego przyszedłem się o coś spytać, czy w końcu przestaniesz pakować się w romanse w pracy? Ty jesteś taka naiwna, czy głupia, bo ja już nie wiem – ściągnął brwi i spojrzał na mnie z pochmurnymi, niemalże czarnymi jak burzowe chmury tęczówkami, którymi cisnął we mnie gromy.
- Zostawiłeś mnie z tym wszystkim całkiem samą, nie wiedziałam co robić, kto może mi pomóc, już nie dawałam sobie rady, a przecież ponoć to ty kiedyś powiedziałeś mi, żebym pamiętała, że kiedy w moim życiu zrobi się za ciasno, to w twoim zawsze będzie sporo miejsca, nie na dzień ani na miesiąc tyko na lata. I co?
Niemalże się zapowietrzyłam, nie ukrywając lekkiego oburzenia jego słowami, które ugodziły mnie w sam środek serca.
- Tak, znowu obwiniaj mnie, że popchnąłem cię w Austrickie ramiona. Tak jest lepiej, prawda?
- A jeśli tym razem to coś na serio?
- Chyba sama w to nie wierzysz – prycha z rozbawieniem pocierając czoło – Gregor ciągle ściga się w trofeach z Thomasem, a ty chyba dawno nie byłaś z nikim w łóżku, że od razu rozłożyłaś przed nim nogi!
- Wynoś się!
- Nie!
- Powiedziałam, won!
- Zostawiłem cię w tym gównie, przyznaje spieprzyłem, ale nie będę patrzył jak w nim toniesz a za chwilę jedynie zaczniesz bulgotać pod powierzchnią! Jaśmina do cholery, komu masz nie zaufać jak nie mi?
- W takim razie powiedz mi, co macie na Turniej.
- Że co, proszę?
- Chcesz mi pomóc, czy nie?


Obersdorf, Niemcy.

- O, Jas! Właśnie zastanawialiśmy się gdzie się podziewasz – zaczepił mnie przyjazny głos Wanka, stojącego na czele reszty turniejowej gromady.
- Ja zastanawiałem się czy w ogóle żyjesz – wtrącił z przekąsem Richard, nie kwapiąc się nawet na udawaną radość, czy grzecznościowy uśmiech.
- Ja miałem nadzieje, że już do nas nie wrócisz – nadąsał się za to Severin – Twój widok ciągle przypomina mi o tej klęsce w październiku …
- Dobra, daruj sobie wszyscy znają tą historię – wywrócił oczami Eisenbichler, trącając w bark swojego rudawego kolegę – Jednym słowem wszyscy się za tobą stęskniliśmy! – wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, ukazując rząd swoich śnieżnobiałych zębów.
- Mów za siebie!
- Przymknij japę durniu.
- A ty się nie podlizuj!
- Przed chwilą miałeś jaja, jak księżyce Jowisza, a teraz strach cię obleciał?
Wyciągnęłam wibrujący w kieszeni telefon, lekceważąc ich słowne utarczki i zerkając na wyświetlacz.

Gregor : Jesteś, już w hotelu? Chyba trochę się za tobą stęskniłem.

Uśmiechnęłam się pod nosem sama do siebie, zagryzając dolną wargę i czerwieniąc się nieco na twarzy, czego nie zdołałam zakryć odpowiednio włosami przed wścibskim i nad wyraz spostrzegawczym Markusem.
- Ja wiedziałem, że coś jest nie tak! – klasnął ekscentrycznie w swoje dłonie, czym skupił na sobie uwagę przekrzykujących się między sobą skoczków – Coś jest na rzeczy, oczy ci się świecą, skóra zdrowsza, włosy lśniące, zakochał…
- A tak w ogóle to jest to bardzo nie kulturalne, że rozmawiając z nami, korzystasz z telefonu – wtrącił obruszony Freund i obracając się na pięcie ruszył w kierunku windy, a za jego przykładem niczym cień powędrował Freitag.
- Do wieczora, Jas, czeka nas ciężki czas, zamawiam sobie masaż po treningu – Wank pomachał oddalając się w kierunku bufetu i ciągnąc za sobą po ramię Markusa, który przyłożył do swoich oczu dwa palce, a następnie skierował je w moją stronę jasno sygnalizując, że będzie miał mnie na oku.
Mrugnęłam kilkukrotnie, zupełnie zdezorientowana i oszołomiona. Chyba zdążyłam już zapomnieć, jak hałaśliwa, natarczywa i roztargniona bywa niemiecka ekipa i zazwyczaj zawsze pozostawia mnie z niemałą migreną i oczopląsem. Tym razem powrót do równowagi przyniosło mi relaksacyjne oddychanie, której to sztuki uczyłam się z książek fińskiego profesora jeszcze na pierwszym roku studiów. Wtedy jeszcze bardzo pilnie się uczyłam. Na całe szczęście.
- Witaj, miło cię widzieć Jasmine po tak długiej przerwie – czekający na mnie w holu niemieckiego hotelu w Oberstdorfie Christian, przywitał mnie z wymuszonym na ustach uśmiechem, który najwyraźniej sprawiał mu niemały ból – Mam nadzieję, że Andreas długo się na mnie nie gniewał – potarł teatralnie z zatroskaniem swoje dłonie, jakby co najmniej marzł na mrozie.
- Spytaj się jego – wzruszyłam bezwiednie ramionami, obdarzając swojego rozmówcę chłodnym spojrzeniem – Mimo, że prosiłeś mnie, jeśli tak można to nazwać – żachnęłam się – o nowinki Austriaków po Turnieju Czterech Skoczni, mam coś od mojej, narodowej drużyny.
Przełykam głośno ślinę, próbując zatuszować swoją nerwowo drżącą dłoń i podaję mu świstek papieru złożony kilkukrotnie dość niechlujnie i przede wszystkim nierówno.  
- Buty karbonowe i nowe kombinezony, materiał, sposób szycia i taśmy masz tam wszystko opisane – mój głos był stanowczy, a jednocześnie odarty z emocji. Drugi trener przyglądał mi się przez chwilę nieufnie i ze ściągniętymi brwiami, jednak po chwili dogłębnie analizował treść zapisanej przeze mnie kartki, drapiąc się przy tym po brodzie.
- To nie zwalnia cię z pogrzebania w szafie twojego Austriackiego przyjaciela, wiesz o tym? – wycelował we mnie swój gruby i krótki wskazujący palec, w geście wątpliwego ostrzeżenia.
- Wiem.
- Powiesz mi teraz, bo jestem ciekaw, jak smakuje zdrada własnego kraju? – jego cwany, podstępny uśmiech ulokował się na krzywej, parchatej twarzy.
- Mogę już wrócić do swoich sportowych obowiązków? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, równie mocno ściskając swoje dłonie w pięść, aż do zbielałych kłykci.
- Jeszcze jedno – zatrzymał mnie gwałtownym szarpnięciem za łokieć, czym wywołał moje złowrogie syknięcie - Miałaś coś wspólnego z dziwną dyspozycją od Waltera?
Gdzieś za plecami wlepionego we mnie z podejrzliwym spojrzeniem Niemca, dostrzegłam sylwetkę Schlierenzauera, przyglądającą się nam z zaciśniętą szczęką i napiętymi wszystkimi mięśniami twarzy.
- Nie rozumiem – pokiwałam niemal w panicznym odruchu głową w stronę skoczka, który nagle zaczął podążać w moim kierunku.
- Nic nowego – skwitował parskając śmiechem, na co przewróciłam jedynie oczami i wyrwałam się z kurczliwego uścisku, który zaczął sprawiać mi ból – Dziwnym trafem Hofer postanowił rychło w czas po romansie Morensterna i tej blondyny zabezpieczyć się przed następnymi takimi wyciekami do mediów, wyciąganiem dziwnych i kosztownych konsekwencji dla związku narciarskiego zatrudniającego taką osobę, skutecznie uniemożliwiając to, że nasz piękny artykuł kiedykolwiek ujrzy światło dzienne, teraz to stało się zbyt ryzykowne, a gra przestała być warta świeczki.
- Nie wiem o czym mówisz, Christian – prostuje pognieciony przez bruneta materiał mojej kurtki na wysokości przedramienia, mając cichą nadzieję, że potrafię kłamać równie dobrze, jak wygrzebywać z zakamarków głowy Maćka stare i nieprzynoszące wymiernych korzyści, nowinki testowane jeszcze przed Igrzyskami.
- Mam nadzieję – odchrząknął znacząco, a ja czułam na swoich plecach, jak uważnie i dokładnie odprowadzał mnie wzrokiem wyjściowych drzwi.
Zapięłam kurtkę aż pod samą brodę, zaciągając się ostrym i mroźnym powietrzem jak dawno nie smakowanym, jagodowym papierosem, wprost do zakamarków płuc. Obserwując zamieszanie przy pojazdach, gnających na złamanie karku serwisantów, czy wymijających się w pośpiechu innych członków sztabu, postanawiałam że kontemplacja pod Schattenbergschanze pozwoli zwolnić chociaż moim myślom. Myślom, które torpedowały mnie z szybkością większą, niż przekrzykujący się przed chwilą niemieccy skoczkowie. Majestat wielkiego obiektu w tle potężnych oblodzonych masywów górskich, które kryją w sobie mistyczną tajemnicę i uczą pokory, zawsze dawał azyl moim wszystkim rozterkom i wątpliwościom. Przechodząc przez jeszcze pusty obiekt, właśnie zdaję sobie sprawę, że ostatni mój melancholijny wypad pod metalowe barierki w Planicy skończył się spotkaniem dziabniętego Schlierenzauera, który zabrał mnie na najbardziej pomylone wakacje w moim życiu. Więc może to nie jest wcale taki dobry pomysł z tą przechadzką, z której znowu mogłoby wyniknąć coś co będzie się za mną ciągnęło przez następne miesiące.
- Jas – dopadł mnie przeszywający, jak zimne powietrze, szept gregorowego głosu. Złapał mnie za rękę i niemalże wciągnął do austriackiego domku. Przycisnął mnie ciężarem swojego ciała do pomalowanych drewnianych ścian, przenikając mnie swoimi tańczącymi w źrenicach iskierkami.
- Gregor – skarciłam go, wyglądając nerwowo przez małe okienko – Ktoś tutaj może zaraz przyjść, jeszcze nas zobaczą – położyłam dłoń na połaci jego kurtki przesłaniającej klatkę piersiową – Poza tym trzymaj się proszę z dala od Christiana, co to miało być w holu, co?
- Jeszcze raz zobaczę, że choćby cię dotknął, to połamię mu jego wszystkie przeszczepy, obiecuję – wycelował we mnie swój palec, jego twarz nagle stężała, a wzrok spochmurniał.
- Już wystarczy, że przed świętami Richard oberwał od ciebie nartami po głowie, naprawdę wolę, żebyś spożytkował swój zbyt wysoki poziom testosteronu w inny sposób – uśmiechnęłam się ponętnie i spojrzałam zalotnie, przez co szatyn uniósł enigmatycznie do góry obie brwi.
- Jaki?
- Zaraz ci pokażę – zapewniłam, wplątując swoją dłoń w pasma jego brązowych włosów, sukcesywnie zmniejszając odległość pomiędzy naszymi twarzami i zduszając naelektryzowane i nabrzmiałe od pożądania powietrze. Kiedy tylko dotknął moich spragnionych ust, krew zaczęła szybciej płynąć w całym moim ciele, a ucisk w podbrzuszu czynił moje zmysły jeszcze bardziej czułymi na każdy jego dotyk.
- A jak ktoś tutaj przyjdzie? – wyszeptał pomiędzy żarliwymi pocałunkami, obejmując mnie mocno w tali i przyciskając jeszcze mocniej do swoich bioder.
- To się pospiesz – sapnęłam, szukając zapięcia od jego sportowych spodni, zupełnie zatracając się w pazerności na szybkie, namiętnie uniesienie.







14, 15, krótki epilog i będzie niespodzianka :D 
Happy New Year!

niedziela, 9 grudnia 2018

12. "Więc ściągnij już te rękawice i przestań ze mną walczyć"


- Nie chcesz odebrać za mnie? – zaproponowałam nagle i bezmyślnie, z cichą nadzieją przełamującą cienki, niepewny głosik i przerywając tym samym zastygłą ciszę, zamąconą jedynie dźwiękiem wydobywającym się z mojego wibrującego na drewnianym stoliku telefonu. Blondyn uniósł pytająco do góry swoją prawą brew, zerkając wątpliwie na mój wyświetlacz ukazujący twarz Schlierenzauera.
- Może stary Andi by to zrobił i miałby z tego satysfakcję – szczery, zawadiacki uśmiech zagnieździł się w jego kącikach warg – Ale teraz chyba już nie – podniósł na mnie swoje zatroskane błękitne tęczówki, zgasił radość na twarzy i pokiwał przecząco głową dla potwierdzenia wagi swoich słów.
- Och, rozpoczęliśmy już okres dojrzewania – cmoknęłam z nieco przekłamanym uznaniem, szybko zapominając o nękającym mnie telefonami Austriaku, na co mój opanowany rozmówca żachnął się, uśmiechając nad wyraz spokojnie i przy tym zupełnie do niego niepodobnie.
- Udowodnię ci, że okres dojrzewania mam już dawno za sobą, pozwól mi tylko zdjąć koszulkę i … - Wellinegr ożywił się znacząco, wykonując niezręczny ruch ortezą, jakby ta skutecznie przeszkadzała mu w szybkim pozbywaniu się odzieży.
- Cofam to! – podniosłam lamentujący krzyk, który pozostawił go na ułamek sekundy w bezruchu, zamarłym niczym figura młodego, greckiego boga z opinającą koszulką na wysportowanym ciele. Swoim atakiem paniki, wywołałam u skoczka jedynie satysfakcjonujący chichot. Dałam się podpuścić i wpędzić w maliny, niczym niemowlak, a strach i przerażenie, które pętało się w moich oczach, na pewno długo zapadnie w jego doskonałej pamięci.
- Nie odważyłbym się tak cię onieśmielać, mogłabyś się jeszcze nie powstrzymać swoich skrywanych pragnień, a ja niestety … muszę teraz uważać i nie wykonywać gwałtownych ruchów…
- Andreas! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, sugestywnie rozszerzając oczy.
- Już, skończyłem – uniósł zdrową rękę w geście kapitulacji i odchrząknął znacząco, kiedy tym razem pod wpływem wibracji, mój telefon niespokojnie drżał na andreasowym stoliku mrugając na przemiennie kolejnymi powiadomieniami nieodebranych połączeń i przychodzących wiadomości.
- Co zamierzasz teraz zrobić? – jego ciche, melodyjne westchnięcie i spokojny ton głosu, tak bardzo kontrastowały z tornadem sprzecznych uczyć i piętrzących się myśli w mojej głowie, które spowodował swoim pytaniem.
- A mam wybór? – parsknęłam wymownie, a niesforny kosmyk włosów uniósł się wraz z wydychanym z najgłębszych zakamarków płuc zbolałym powietrzem nad moim czołem.
- Oj, to go bardzo zaboli, Jas – cmoknął znacząco, tłumiąc w kącikach ust rozciągający się satysfakcjonujący uśmiech.
Nie czułam w Andreasowym melodyjnym głosie zatroskania, a nawet mogłabym przysiąść, że wyczułam namacalną płomienną, nieposkromioną lecz dobrze ukrywaną wewnętrzną radość.
Blondyn patrzy na mnie z wyraźnym powątpiewaniem, kiedy kręcę głową z nad wyraz nerwowym rozbawieniem.
 - Dla niego to tylko taka gra, zabawa …
- A dla ciebie to coś więcej, prawda? – spotykam się w przestrzeni z jego przeszywającym, pełnym bezprawnej pretensji nasączonym błękitem spojrzeniem i w tej chwili nie wiedziałam, szczerze zwątpiłam, czy w tej rozgrywce wciąż jest moim sprzymierzeńcem, czy już wrogiem.
Spuszczam wzrok, zawieszam go gdzieś w martwym punkcie usilnie zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi, a wymowna cisza narastająca warstwami pomiędzy mną, a Wellingerem staje się niemym potwierdzeniem. Nawet nie dostrzegam jak Andreas wysuwa z kieszeni swojego iphona i wzdycha ciężko z wyraźnym grymasem na twarzy.
- Sam nie wiem dlaczego to dla niego robię – wymamrotał pod nosem na tyle niewyraźnie, abym go nie zrozumiała, jednak usłyszała.
- Coś mówiłeś? – wyrywam się z marazmu, w jaki popadłam zanurzając swoje myśli gdzieś pod powierzchnię swoich głęboko skrywanych uczuć, niepewności, strachu i lęków.
- Tak – wymusza na sobie uśmiech i nerwowo przeplata kciuki – Tak w ogóle – zamyślił się na chwilę i rzucił z mało inteligentnym spojrzeniem - To gdzie spędzasz święta? W domu, z Maćkiem?
Mam nadzieję, że nie zdradza mnie nerwowym uśmiech, zbicie z pantałyku, zakładam maskę i kłamię jak z nut, jestem przekonywująca i opanowana jednocześnie. W ogóle nie przerażona perspektywą spędzenia tego magicznego, rodzinnego czasu zupełnie sama. Opuszczona przez wszystkich najbliższych w dzień, który prześpię i jak najszybciej wymarzę z pamięci.



Iskrzący od intensywnych promieni słonecznych śnieg trzeszczał pod naporem jego ciężkich, mozolnych kroków, którymi sunął po już dobrze wydeptanej ścieżce. Gryzące go sumienie i niespokojne myśli wciąż nie dawały mu spokoju. Utwierdzał się w przekonaniu, że jego dedukcja i przeczucie go nie mylą i Jaśmina spędza święta w domu Piszczków. Z założonym na głowie kapturem od kurtki, pociągał zaczerwienionym nosem i dopiero wchodząc na teren parkingu podniósł spuszczoną dotąd głowę. Schlierenzauer z założonymi rękoma, oparty o maskę jego auta, cierpliwie i z rozkoszą oddawał się blaskowi zimowego słońca, choć to mróz skutecznie szczypał jego policzki.
- Jezu, Gregor, co ty tu robisz? Bo raczej nie czekasz na mnie, żeby złożyć mi życzenia – zniecierpliwiony polski skoczek, poprawia pas od torby na ramieniu  szeleszcząc przy tym breloczkami przywieszonymi do kluczy od samochodu.
- Spokojnie, zajmę ci tylko chwilkę – zapewnia cierpliwie, a z jego spierzchniętych ust wydobywa się obłoczek pary.
- Oby, wiesz śpieszę się, bo jak każdy wracam do domu na święta i nie chcę stać w korkach do piosenki Mariah Carey! Zlituj się! – przetarł zmęczoną twarz dłonią i westchnął już nieco poirytowany Maciej, który dopiero co musiał łgać i okłamywać przez telefon własną matkę, że Jaśmina wyjeżdża na święta do Dortmundu i dla odmiany w tym roku nie usiądzie z nimi przy Wigilijnym stole. Choć nie miał poza przeczuciami żadnej pewności.  Nie potrafił jej jeszcze wybaczyć, nawet teraz i nie miał zamiaru siedzieć z nią przy wspólnym stole, gdzie mieliby podzielić się opłatkiem i złożyć nawzajem życzenia. Za bardzo zabolały go te słowa i jak zadra utkwiły gdzieś głęboko w krwawiącym sercu.
- Chodzi o Jas – zmiażdżył usta, uciekając nieco speszonym wzrokiem gdzieś ponad sylwetkę młodego, polskiego skoczka.
- Robisz się monotematyczny, wiesz? –  raczej stwierdził z przekąsem, kiwając przy tym głową z dezaprobatą, jednak Gregor puścił tą uwagę mimo uszu, skupiając się jedynie na swoim celu, nie bacząc na konsekwencje. Tego, że zamiast dopiąć swego poprzez podstępny, misternie ułożony plan, obszyty równie błyskotliwą intrygą, to za bardzo się odkrywa i zrobi z siebie melodramatycznego desperata. Zupełnie nie dbał już o pozory i swój tak skrzętnie budowany wizerunek, który krył się za wysoko zbudowanymi murami.
- Widzisz, ona nie odbiera ode mnie telefonów … -
- Widocznie ma jakiś powód – Kot przewrócił niecierpliwie oczami, wypuszczając z poirytowaniem zgromadzone powietrze nosem.
- Gdybyś widział się z nią na święta, czy mógłbyś jej przekazać, że …
- Jaśmina spędza Wigilię u swojej kuzynki w Niemczech, więc nie będę się z nią widział. Coś jeszcze? Nie? To wesołych świąt!
- Jesteś pewien?
- Co cię to wszystko obchodzi, co? – żachnął się wyraźne poddenerwowany, lecz w tonie głosu można było wyczuć zmęczenie - Czego ty od niej chcesz, Gregor? – napięcie nie schodziło z stężonej miny Macieja, a ciemne źrenice świdrowały pretensjonalnie Schlierenzauera niemal na wylot.
- Martwię się o nią – wydukał ściszonym głosem, który uwiązł mu w gardle. Ewidentnie zakłopotany odpowiedzią na ostrzeliwujące go pytanie, nerwowym ruchem poprawił swoje nienagannie ułożone włosy.
 Martwisz – powtórzył za nim niczym echo, pokiwał z przekłamanym uznaniem głową i zadumał się na dłuższą chwilę - Co ty w ogóle o niej wiesz, żeby się martwić? – spytał kpiarsko - Może nawet w końcu strzelisz sobie z nią ten romansik, ale wiesz co? To i tak nie potrwa długo.
- A ty? – parsknął Austriak, wymierzając w swojego rozmówce pretensjonalne spojrzenie i przywdziewając oskarżycielski ton - Zgrywasz się na takiego przyjaciela, a zostawiłeś ją całkiem samą z tym całym bałaganem tutaj.
- Och, w takim razie dobrze, że ma ciebie, na pewno robisz to za darmo – Kot wyraźnie poddał to zdanie kąśliwej wątpliwości - Widzisz nawet nie powiedziała ci, dlaczego jesteśmy pokłóceni, a twojemu koledze Mogrensternowi już tak – oparł dłoń o jego ramię, bynajmniej nie koleżeńsko - Od niego na pewno odebrałaby ten telefon, może spróbuj – powiedział z pełnym przekonaniem, uśmiechając się nieco cynicznie. Nazwisko byłej już gwiazdy skoków, wciąż działało jak przysłowiowa płachta na byka i rozsierdziło wewnętrznie Gregora. Jednak tym razem zacisnął mocno szczękę i dłonie w pięść, aż do zbielałych kłykci.
- Czułeś do niej kiedyś coś więcej, prawda? – szatyn pokiwał głową z niedowierzaniem – Tak, przecież to oczywiste – uśmiechnął się lekko pod nosem, kwitującym tym żałośnie oczywistość, którą jakby nie potrafił nigdy wcześniej dostrzec - Została ci tylko przyjaźń, bo wiedziałeś, że nie jesteś dla niej wystarczająco dobry i nigdy nie będziesz.
- Mylisz się i nie masz pojęcia o czym mówisz. Chociaż w jednym się z tobą zgodzę, nigdy nie będę dla niej wystarczająco dobry, ale wiesz co? Ty też nie Gregor i dobrze o tym wiesz – żachnął się z cierpkim uśmiechem na wąskich ustach, widząc jak pewność siebie na twarzy austriackiego skoczka powoli znika, a na zbolałym obliczu rysuje się konsternacja i niepewność. Maciej pokiwał głową z pogardliwym niedowierzaniem i parsknął wymownie otwierając drzwi swojego samochodu ostatni raz zerkając ostentacyjne w gregorowe tęczówki wypełnione przekonaniem, że słowa Kota są do bólu prawdziwe.




Wypełniająca mnie po krańce nerwów nienazwana tęsknota paliła skórę, a samotność obejmowała mnie szczelnie swoimi ramionami tak, jak w kominku suche drewno płomienie. Za oknem śnieg zdawał się prószyć w rytm świątecznych kolęd, których dźwięki wydobywały się ze zgiełków rodzinnych domów, wypełnionych ciepłem, życzliwością i zapachem wigilijnych potraw. Dźwięczne śmiechy zebranej przy stole rodziny przebijały framugi okien i unosiły się po nie zamąconej dźwiękami aut zasypanej ulicy. Nie potrafiłam już tęsknić za rodzicami, których nawet nie pamiętam, czy bratem, z którego nagłym i niespodziewanym odejściem zdążyłam się już dawno pogodzić. Żalu nie czułam do żyjących, mojej bratowej, która pozostawiając w moich dłoniach pośmiertne odznaczenie po swoim mężu wyjechała z małą Klarą z Europy, aby znaleźć ukojenie i spokój ani do Ewy, która przecież już dawno wyrosła z roli starszej kuzynki opiekującej się nastoletnią Jaśmikną.
Czy mogłam mieć żal do Maćka, że wciąż mi nie wybaczył? Ten frazes o świątecznym zapominaniu swoich win możecie sobie wsadzić pomiędzy bombki a światełka. Może było mi z tego powodu trochę przykro, może właśnie przez to ściskałam mocno piekące od napływających do oczu łez, powieki. Może właśnie tęskniłam za tymi latami zanim zostałam wciągnięta w całe to skoczne bagno, które wywróciło wszystko do góry nogami. Miałam go wtedy przy sobie i nic nie było nas w stanie poróżnić. Może dalej wysłuchiwałabym jego werterowskich cierpień, a on wciąż jak zbrojny rycerz ochraniał przed popadaniem w wyimaginowane melancholijne stany. Może bycie z powrotem silną, twardo stąpającą po ziemi i wciąż walczącą o samą siebie właśnie mnie pokonało. Może po prostu chciałam poczuć się słaba w ramionach, które akceptują wszystkie moje wady, gdzie nie muszę ciągle czegoś udowadniać, udawać kogoś kim wcale nie jestem. Dobić do przystani, zacumować, złapać krótki oddech i po prostu zacząć żyć z dala od fałszywych uśmiechów, sztucznych relacji, próżnych przyjemności i pustych frazesów.
Dzwonek, przeciągły melodyjny, odbijający się echem w mojej głowie i ścianach salonu. Naciągam duży sweter na nocną koszulkę i podnoszę się mozolnie z wygodnego fotela sunąc bosymi stopami po zimnych panelach. Może to jednak Maciej zagryziony przez wyrzuty sumienia przemówi ludzkim głosem? Może kolędnicy, którzy pewnie jeszcze ponad miesiąc temu przebrani byli za chodzącą śmierć, chcieli wyłudzić cukierka, grożąc przy tym psikusem. Może samotny, zabłąkany wędrowiec, dla którego powinnam mieć przyszykowane dodatkowe nakrycie na stole?
Pociągam za klamkę, otwierając na oścież mahoniowe drzwi i zamieram w momencie w którym serce niemal chce wyskoczyć z mojej klatki piersiowej. Nawet w panującym półmroku bezbłędnie rozpoznałam charakterystyczny kształt jego sylwetki. Nie potrafię wydobyć z siebie dźwięku, źrenice rozszerzają się do niebotycznych rozmiarów, a zapach jego perfum skutecznie roztroił moje zmysły.
- Wpuścisz mnie do środka? – jego melodyjny cichy szept, nasączony nieśmiałą nadzieją, jeszcze mocniej zawiązał niewidzialny supeł w gardle. Nie czekając na moje przyzwolenie wyminął mnie w progu i pozwolił zamknąć za sobą drzwi. Przekręciłam zamek w drzwiach i wciąż czując ciężar jego spojrzenia na swoich plecach, odwracam się z przerażającą niepewnością w swoich tęczówkach.
Resztkami sił powstrzymałam się przed wspięciem się na palce i przeczesaniem z płatków śniegu jego brązowych potarganych przez wiatr włosów, a następnie zsunięcie wierzchu swojej dłoni na jego zaczerwienione od mrozu gładkie lico.
- Co ty tutaj robisz, Gregor? – spytałam niemalże bezsilnie, wzdychając przy tym ciężko, zupełnie znużona i zmęczona pozorami, ciągłym rozgrywaniem, udawaniem i powściąganiem emocji.
- Nie odbierałaś ode mnie telefonów i nie odpisywałaś na moje wiadomości, więc przyjechałem tutaj – zmiażdżył usta w wąską kreskę, jakby rozważając i ważąc uważnie słowa, których nie miał wcześniej przygotowanych - Wstałem od rodzinnego wigilijnego stołu, bo … - urwał z wciąż rozwartymi, miękkimi wargami, spoglądając na mnie zbolałym spojrzeniem - Bo to przecież tylko zwykły flirt, gra i zabawa.
- Przestań! – przerwałam mu, czując sączącą się ironie. Chciałam powiedzieć jak bardzo swoją samą obecnością tutaj, skutecznie miesza mi w głowie, lecz jedynie bezsilnie zacisnęłam mocniej powieki.
- Stefan nie miał pojęcia o czym wtedy mówił – jego słowa i melodia głosu rozbijały we mnie kolejne niepewności i zwątpienia - I szkoda, że Manuel nie opowiedział ci o całym kontekście tej sytuacji – prychnął, kręcąc głową z dezaprobatą i uciekając wzrokiem w pustą przestrzeń.
- Jeśli to wszystko co chciałeś mi powiedzieć, to niepotrzebnie się fatygowałeś.
- Nie chciałem, żebyś była dzisiaj sama, Jas. Ale jeśli naprawdę to wszystko nic dla ciebie nie znaczy, to faktycznie powinienem już pójść – nie waha się ani przez chwilę i z zawiedzionym wyrazem twarzy obraca się delikatnie na pięcie.
- To wszystko, czyli co tak naprawdę? – prycham z rozbawieniem i marszczę czoło, tak bardzo chcąc zatrzymać go tymi prowokacyjnymi słowami.
- Może to, że nie potrafię już przejść obok ciebie obojętnie – odparł bezsilnie, rozkładając bezradnie ręce, rozciągając przy tym swoją rozpiętą, puchową kurtkę, którą już po raz kolejny zdzierałam z jego sylwetki w swoich myślach.
- Tak? A ja nie potrafię przejść obojętnie obok wszystkich twoich gierek, Gregor.
- Ale ja w nic nie gram – wycedził przez zaciśnięte zęby i załapał nadgorliwie za moje nadgarstki, jednak kiedy tylko spojrzał głęboko w moje zaniepokojone tęczówki, rozluźnił nieco uścisk – Czy ty tego nie widzisz? – jego słodki oddech owinął moją twarz, a piwne tęczówki odbijały blask usytuowanej w kącie lampy – Nie mogę zdzierżyć tego, że przespałaś się z Morgensternem w Wiśle, nie po tym co zaszło miedzy nami na Cyprze, Jas. Nie chcę nawet myśleć o tym, że on Cię kiedyś miał, że ty go chciałaś. Nie masz pojęcia jak bardzo dręczy mnie myśl, że ten cały Erik wciąż jest dla ciebie ważny i jak bardzo wkurwia mnie ten Wellinger.
- Gregor… - ucisza mnie jego miękki palec przyłożony subtelnie do moich drżących warg.
- Nie zostawię cię samej z tym syfem, słyszysz? – opiera swoje czoło o moje, a niespokojne dotąd bicie mojego serca, dostosowuje swój rytm do jego miarowego oddechu - Nie pozwolę, żeby podstarzali intryganci rozgrywali cię w swojej brudnej grze. Więc ściągnij już te rękawice i przestań ze mną walczyć, Jas.