czwartek, 23 lutego 2017

05. "Cholera, czy on musiał być taki dwuznaczny?"


7 kwietnia 2014r - Protaras, Cypr.

Muzyka pompowała z głośników wirujący rytm basów, tak samo jak moje serce tłoczyło nasiąkniętą alkoholem krew na tle neonowych, ruchomych kolorowych świateł. Unoszące się papierosowe kłęby papierosowego dymu pomieszane z wysokoprocentowymi trunkami i całą paletą wonnych kwiatowych zapachów perfum drażniła nozdrza i przyprawiała o mdłości. Wszystkie decybele, hałasy i brzdęki docierały do mnie zbyt stłumione i przygłuszone, a zamglony obraz przed moimi oczami podskakiwał i ucinał się, niczym na zepsutej taśmie odtwarzanego wideo. Bezwładnie poddawałam się pulsującym dźwiękom, tańczącym w moim ciele, ocierając się o czyjąś równie wijącą się w takt spoconą postać. Czułam na karku nieznajomy, ciężki oddech, na przedramieniu obcy gorący dotyk, a w głowie przyjemnie szumiało mi od znanych niepoukładanych uczuć i zduszanego bezgłośnego płaczu.
Niezmiennie od dzisiejszego południa za każdym przymknięciem powiek miałam przed oczami jego, Erika. Jego postać, chwilę zawahania i to jak na mnie patrzył tymi swoimi błękitnymi tęczówkami ze swoim charakterystycznym filuternym uśmiechem. Nie mogłam przecież ponownie wpuścić go do swojego życia, pozwolić na choćby jedno małe nieroztropne i całkowicie przypadkowe przecięcie się naszych ścieżek. Niewybaczalnym błędem było to, że pozwoliłam mu kiedyś bezpardonowo i nieostrożnie wejść do mojego serca i pozwolić rozgościć się na długie, zmarnowane lata. Erik Durm. Przystojny, czarujący, zabawny blondyn o nienagannej aparycji i zabójczych niebiańskich tęczówkach. Niemal wszystkie inne padały na kolana pod przeklętym zaklęciem jego nieodpartego uroku, z tym że ja upadłam zbyt nisko, zbyt boleśnie. Kompletnie się nie szanowałam, ale nie w ten sposób, o którym Schlierenzauer był święcie przekonany. Pewnie byłby rozczarowany faktem, że nie upijam się do nieprzytomności i nie rozkładam nóg przed każdym napotkanym mężczyzną. Mój brak szacunku do siebie polegał na czymś zupełnie innym. Na tym, że kiedyś całe swoje serce oddałam komuś, kto nim gardził, a ja prosiłam, modliłam się i żebrałam o to uczucie. Powierzyłam wszystkie moje marzenia i nadzieje, komuś kto roztrzaskał je na kawałki i nawet nie potrafiłam go za to znienawidzić. Naiwnie myślałam, że go zmienię, że mojej miłości wystarczy za nas oboje. Idiotka czytająca Cierpienia Młodego Wertera. Zgnoił, poniżył, pociągnął na samo dno, sprawił, że czułam się bezwartościowym, niewystarczającym gównem i zapomniał o mnie z łatwością z jaką zapomina się o twarzach ludzi, z którymi jeździ się tramwajem. Zabawne, zawsze mi się wydawało, że Konrad z Dziadów Mickiewicza był moim alter ego.
Mężczyzna, który obejmuje mnie namiętnie i natarczywie na parkiecie, muska przelotnie moje wargi, które smakują rumem, miętą i brzoskwiniowym winem. Wiem, że na tym się skończy. Nikomu nigdy nie pozwalałam na więcej. Moje ciało było tak zabawnie i naiwnie wierne i oddane tylko Erikowi, jakby już na zawsze miało być przypieczętowane tylko szyfrem jego dłoni. Moje nagie ciało należało do tego, któremu oddałam swoją duszę, dopóki nie pojawił się Morgenstern, który uparcie przypominał mi Niemca w każdym najmniejszym detalu. Mimo wszystko chcę się dzisiaj zgnoić, wytańczyć ból i nie czuć nic, nawet tej przeraźliwej pustki. By wpływające z pamięci jak topielec uczucie do Durma, tak cholernie nie bolało.
Poczułam kurczliwy uścisk na przedramieniu i mocne szarpnięcie, pod wpływem którego rozmazana twarz mojego niezidentyfikowanego kompana dzisiejszej nocy zniknęła wśród tłumu. Tłumu, który opuściłam ciągnięta wprost do wyjścia. Zostałam brutalnie niemal rzucona o zimną ścianę, do której przylegały moje nagie plecy i dopiero teraz zarejestrowałam z jaką wezbraną złością, ciemne źrenice Gregora torpedowały moje żałosne i rozbawiona oblicze. 
- Co ty wyprawiasz?! – lekko wstrząsnął moimi ramionami, podnosząc szorstki głos - Szukam cię po całym mieście, a ty po prostu obściskujesz się tutaj z jakimś obleśnym typem!
- A ty, co? Jesteś zazdrosny? – parsknęłam wesoło i beztrosko wzruszyłam ramionami – Przyznaj, że jednak ci się podobam – spojrzałam na niego podejrzanie spode łba.
- W ogóle – skwitował natychmiast – I to co sobą teraz reprezentujesz też mi się nie podoba – wysyczał przez zaciśnięte zęby tuż nad moim uchem.
- Jest mi tak bardzo przykro, że nie spełniam twoich oczekiwań – prychnęłam, pocierając z udawaną troską policzek, po czym wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem, gdyż wypity alkohol skutecznie poprawiał mój humor
– Jesteście siebie warci z Morgenternem – jego ponętne wargi zadrżały w kwaśnym grymasie - Temu Erikowi od którego dzisiaj uciekłaś, też wpakowałaś się do łóżka?
Jego brutalne i ostre niczym sztylet słowa wbiły się, dźgając moje płuca. Nagle poczułam jak z sekundy na sekundę powoli traciłam oddech, niewidzialna obręcz zaciskała moje gardło, skutecznie mnie przyduszając, a w kącikach oczu niezrozumiale zaczęły napływać słone łzy. Bolało. Odwróciłam głowę, unikając jego spojrzenia, które chłostało moje ciało i odeszłam, zostawiając go tam bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia.


21 listopada 2014r. – Klingenthal, Niemcy.

Jak dotąd spięte i błyszczące od balsamów i oliwki łydki Eisenbichlera rozluźniły się, co zostało skwitowane przez niego ewidentnym błogim westchnięciem z tożsamą i wyrysowaną na twarzy ulgą. W poczuciu dobrego spełnienia swojej powinności, poczęłam składać wielkie łóżko do masażu o starszym numerze kolekcji, w porównaniu do tego, którym dysponował Christian. Stęknęłam w wyrazie frustracji, jaka dopadła mnie kiedy nie mogłam sobie poradzić z zatwardziałą, nieustępującą szprychą na zgięciu. Siłowałam się wciąż z przerastającym mnie zadaniem, aż finalnie opadłam z sił i odetchnęłam głęboko, odklejając mokre kosmyki włosów na spoconym czole. Podparłam ręce o boki i spojrzałam niewdzięcznie na Markusa, który jak zahipnotyzowany nieprzerwanie wpatrywał się w ekran swojego laptopa, którego pozwoliłam mu mieć podczas masażu przed jego oczami. Niemal co chwilę zapowietrzał cię, krzyczał, albo komentował poczynania charyzmatycznej bohaterki serialu Zbuntowany Anioł. Na domiar złego piosenka rozpoczynająca każdy odcinek i w rytm, której uciskałam przed chwilą umięśnione plecy skoczka, wciąż godziła po mojej głowie i nieprzerwanie nękała każdy jej zakamarek. Przewróciłam zniecierpliwiona oczami i po raz ostatni podjęłam zaciętą próbę walki z nieugiętym sprzętem, a całości zaczęli się przyglądać, stojący właśnie w drzwiach Freund i Wank, rechocząc w niebogłosy i pokładając się ze śmiechu z mojej bezradności.
- Severin – warknęłam, podnosząc na niego swój wzrok i unosząc pytająco do góry prawą brew – Przypomnij mi proszę, bo nie pamiętam. Jaki był wynik meczu Polska-Niemcy w październiku na Narodowym?
Uśmiech z jego twarzy automatycznie zniknął i wyraz twarzy zrzedł w mgnieniu oka. Z posępną miną, wsunął dłonie do kieszeni swoich, czarnych spodni i obrażony z uniesioną wysoko głową zniknął gdzieś w głębi korytarza. Andreas wykazując więcej empatii, podszedł do mnie rozbawiony i odblokowując zacisk, życzliwie pomógł mi złożyć bordowe łóżko i zaciągnąć w kąt pozostałej części graciarni. Brunet wskoczył na fotel obok Eisenbischlera i zaglądnął mu przez ramię, kiedy do pomieszczenia wparował Karl i Manuel.
- Ej, Markus, a co ty będziesz oglądał, kiedy skończysz już wszystkie odcinki? – spytał rezolutnie Andreas, drapiąc się po głowie z zakłopotaniem.
- Przygody Milagros 'Mili' Esposito-Di Carlo de Miranda Cholito Carlitos Rosario nigdy się nie kończą amatorze kina! – wyśmiał prześmiewczo swojego kolegę z drużyny, który z wielkimi, zdziwionymi oczami spojrzał na resztę z przerażeniem.
- Milagros ‘Mili’ Duspito-En Cielo de co ty kurwa do mnie mówisz?
- Milagros 'Mili' Esposito-Di Carlo de Miranda Cholito Carlitos Rosario – powtórzył powoli ze stoickim spokojem.
- Eeee, Eisen, ty chcesz mi powiedzieć, że ty się uczyłeś tego nazwiska na pamięć? Dobrze się czujesz? – Geiger potrząsnął zniesmaczonym brunetem, który nienawidził, kiedy ktoś śmiał przerwać mu jego ulubiony seans.
- On jest po prostu wielkim i oddanym fanem Natalii Oreiro, Karl. Nie zrozumiesz – wyjaśnił pocieszająco Neumayer – Marcus jest wielkim fanem jej pieprzyka nad wargą, a ja tych dwóch większych trochę niżej – szepnął konspiracyjnie, niskim rozmarzonym męskim głosem, czym wywołał prymitywny śmiech swoich kompanów. Eisnebichler spojrzał na Manuela nieprzychylnym wzrokiem, jakby ten co najmniej niechybnie wypowiedział się o jego prawdziwej narzeczonej. W tym czasie myłam właśnie dokładnie lepkie od płynnych kosmetyków swoje dłonie i wycierałam je dokładnie w papierowy ręcznik, żyjąc sobie w swoim tyrolskim spokoju, nucąc sobie Cambio dolor. Prawda, że to byłoby zbyt piękne, żeby było prawdziwe?
- Nie sądzicie, że Jasmine jest trochę podobna do Natalii? – wysnuł podejrzliwie Wank, pocierając palcami o szorstki zarost na swojej brodzie. Marcus rzucił na mnie wzrokiem sponad ekranu laptopa przymrużając oczy, a Karl przechylał głowę na boki, to w lewo, to w prawo, przymykając naprzemiennie jednym okiem. Neumayer wydymał jedynie swoje wielkie usta i cmoknął, kręcąc negująco głową. Wskazówki zegara niebezpiecznie tykały w mojej głowie w pełnej napięcia i wyczekiwania ciszy.
- Przestańcie się tak wszyscy na mnie gapić! – wrzasnęłam, oddychając głęboko z ulgą, kiedy potrząsnęli głowami na opamiętanie.
- W sumie trochę podobna – skwitował, dywagując z powątpiewaniem Manuel.
- Gdyby przefarbować ją na rudo – dodał Karl.
- I dodać pieprzyk – wtrącił Marcus, unosząc palec wskazujący do góry.
- Dość! – ryknęłam poirytowana, uderzając ekscentrycznie rękoma o blat stolika, na co wszyscy równomiernie podskoczyli do góry – Za chwilę jedziemy na skocznie. Wypad stąd! Biegusiem, w podskokach, sio! – wstając, pogoniłam całą rozbawioną ferajnę, wychodząc razem z nimi i zatrzaskując drzwi.
- Jas – jęknął przeciągle płaczliwym tonem Eisebichler i obrócił się w moją stronę – Zapomniałem ładowarki!
- Jasimne, weź proszę z łaski swojej te kombinezony na konkurs i zapakuj je do busa – poprosił Tino, podjeżdżając wózkiem z hałdą zapakowanych w worek strojów, a sam popędził w przeciwnym kierunku, wołając za serwismenem niosącym narty.
- Ale moja ładowarka! – utyskiwał Niemiec, kiedy obróciłam się do niego placami. Wywróciłam oczami i głośno westchnęłam, zanim sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam kartę, którą mu podałam. Kiedy upewniłam się, że w wyludnionym na chwile korytarzu mogę sobie na to pozwolić, sięgnęłam do szczelnie zapakowanych i prawie zaplombowanych kombinezonów. Ciekawe czy są od Diora czy Versace. Rozsunęłam powoli zamek, chcąc jedynie rzucić okiem na krój i dotknąć materiału, trochę dokładnie się im przyjrzeć, dogłębnie przeanalizować, bo być może znajdę coś podejrzanego lub niepokojącego.
- Co ty robisz?
Głos Freitaga rozległ się groźnie tuż nad moim uchem, w skutek czego nerwowo przełknęłam ślinę z lekkich zawahaniem.
- Zapinam i zanoszę do busa – wyprostowałam się pewnie mierząc z jego mierzącym mnie podejrzliwym spojrzeniem - Chyba, że nie zamierzacie dzisiaj skakać – dywagowałam zadziornie, unosząc enigmatycznie brwi.
- Zamierzamy dzisiaj wygrać – na twarzy Richarda pojawił się przebiegły uśmiech – Pomogę ci – zaoferował, pozostając nieufnym i własnoręcznie zapinając worek ze strojami, po czym popchnął go wprost do wyjścia.
- Richi – Jesen, grubawy jeden ze sryliona asystentów trenera Schustera podbiegł do naszej dwójki – Doktor Dorfmuller prosi, żebyś jeszcze przed odjazdem się do niego stawił – Freitag skinął porozumiewawczo głową, podążając w poszukiwaniu Marka – A ty oprócz głowy, zapomniałaś też kurtki – zwrócił się do mnie zniecierpliwiony, rzucając we mnie żółtopomarańczowym szeleszczącym materiałem. Złapał za rączki wózka i popchnął go przechodząc przez rozsuwające się drzwi, a ja przemknęłam tuż za jego plecami strojąc do nich całą paletę głupich min. Wykrzywiłam twarz w grymas niezadowolenia i założyłam wierzchnią odzież przeklinając siarczyście w myślach. Za jakie grzechy muszę chodzić w tym okropnym bezguściu? Gdyby nie zimne powietrze, które owinęło moją twarz na zewnątrz i wzdrygnęło zimnym dreszczem, natychmiast rzuciłabym ten łach w najbliższy śmietnik. Musiałam jednak przyznać, że to cholerstwo było bardzo ciepłe i ogrzewało mój zziębnięty tyłeczek. Chmara ludzi wszystkich zespołów zapakowywała do pojazdów całą masę toreb i nart. Gdzieś w oddali ujrzałam gotowych do odjazdu Polaków. W drzwiach busa mignął mi Maciek, Dawid, Piotrek, Janek i Stefan. Potem ruszyli Łukasz ze Zbyszkiem, Gębalą, Winiarskim i Skrobotem, a na końcu przybiegł jeszcze Kłusek. Czyżbym przeoczyła gdzieś Kamila? Przeniosłam wzrok z odjeżdżającej maszyny w przypadkowy punkt, niefortunnie natrafiając na strojącego obok swoich kolegów postać Schlierenzauera. Z pewnością musiał poczuć mój utkwiony, lustrujący go wzrok, gdyż zerknął w moją stronę kątem oka, jednak w chwili, w której podszedł do mnie Wellinger, niespodziewanie całując mnie w policzek na przywitanie.
- Cześć piękna – zamruczał swoim, uwodzicielskim melodyjnym głosem, a ja potarłam lico ze zdziwienia – Przeziębisz się – zmarszczył brwi i z nadmierną troską złapał za połacie mojej kurtki, zapinając zamek i zasuwając go do samej szyi. Spojrzałam instynktownie na Gregora, który przez chwilę przyglądał się  poczynaniom Niemca z wyraźnym zakłopotaniem. Spuścił głowę, dłubiąc butem w kupie śniegu, po czym wybuchnął gromkim śmiechem wraz z całą swoją drużyną i nie spojrzał w moją stroną już ani razu.
- Jak minęła noc?
Cholera, czy on musiał być taki dwuznaczny?
- Całkiem dobrze – przytaknęłam – Nawet śmiem twierdzić, że się wyspałam po wczorajszym intensywnym w waszą regeneracje dniu i mój mózg jest w stanie dzisiaj przetwarzać wszelkie informacje na najwyższych obrotach – próbowałam zaśmiać się, rozładowując nieco namacalnie napiętą między nami atmosferę.
- Czyli spokojnie – podsumował, zagryzając niecierpliwie wargę – Oby tylko, to nie była cisza przed, jak to się mówi, burzą – ponętne wargi blondyna wygięły się w nerwowy uśmiech.
- Dzieciaki, amory po konkursie drużynowym, Andi czysty umysł, czysty – zaordynował rzeczowo Werner, przeciskając się pomiędzy naszą dwójką i podejmując próbę zapanowania nad małym kociołkiem - Hej, ludzie! Szybciej, nie możemy się spóźnić na zawody, w końcu punktualność to ponoć najsłynniejsza cecha Niemców, czy jednak ktoś chciałby mnie wyprowadzić z tego błędu?


Drzwi windy powoli się zamykały, zacieśniając obraz biegnącego pośpiesznie Krafta z rękawicami w zębach. Prawy kącik ust Gregora uniósł się kpiarsko ku górze, gdyż kompletnie nie miał zamiaru przytrzymywać przycisku i w ulubionej i pożądanej przez niego ostatnio samotności, pokonać w odosobnieniu drogę na drugą serię konkursu drużynowego. Stefan wepchnął czubek złożonych nart w ostatniej chwili w szparę zasuwających się drzwi, a szatyn syknął z niezadowolenia. Kiedy brunet wchodził do wnętrza windy, Schlierenzauer imitował dotknięcie guzika rozsuwającego, aby zachować pozory dobrej woli, po czym obdarzył niższego od siebie skoczka nad wyraz sztucznym uśmiechem.
- Nic nie mówiłeś, że znowu jesteś z Sandrą – zagaił Kraft, unosząc swoje niemal czarne oczy ku górze i poprawił jedną ręką, przekrzywiony różowy kask.
- Bo jeszcze nie jestem – westchnął ciężko szatyn, przymykając z zniecierpliwieniem powieki. Zastanawiał się właśnie jak to możliwe, że czas wjazdu tak niemiłosiernie się przedłuża.
- Wczoraj słyszałem …
- To umyj uszy – warknął i przerzucił zręcznie swoje długie Fischery do lewej ręki - Pracuję nad nią, niedługo się złamie i do mnie wróci.
- Mówisz o tym jak o operacji werbującej w konspiracji w czasie wojny, a to jest związek Gregor, uczucia – począł lamentować z wytrzeszczonymi oczami i ekscentrycznie wymachując rękoma, aby dodać jeszcze nieco dramaturgii, wypowiadanym przez niego słowom. W skutek czego ledwo zapanował nad niesfornymi upadającymi nartami, padając na kolana.
- Nie pieprz głupot Stefan – wycedził Schlierenzauer przez zaciśnięte zęby, zduszając parsknięcie śmiechu.
- To ma jakiś związek z Jasmine? – Kraft podniósł się i wyprostował, a dźwięczne piknięcie informowało o zakończeniu podróży - Stary mówiłem ci, żebyś się na niej nie skupiał.
- Skup się lepiej na swojej kulejącej technice – brązowowłosy skoczek założył narty na ramię, przestępując przez rozwierające się drzwi widny - Strasznie spóźniasz – rzucił uszczypliwie i dodał zjadliwie, stojąc w progu poczekalni nad zeskokiem - Może gdybyś nie zajmował swojej malutkiej głowy pierdołami, mielibyśmy większe szansę na dzisiejsze zwycięstwo – zamilkł na chwilę i zmarszczył czoło, po czym dodał z bijącą od niego zuchwałością z nikłym uśmieszkiem na twarzy - Ja niestety skakać za was nie mogę, a szkoda.


- Psia krew! – zaklął siarczyście Christian, kręcąc bezradnie głową – Smarkacz zasrany, chodzi z głową w chmurach i myśli o niebieskich migdałach – fuknął niepocieszony, następnie chwycił mnie za ramię, wciskając mi w ręce narciarskie rękawiczki – Zanieś je proszę Wellingerowi, bo oczywiście zapomniał je zabrać.
Do kurwy nędzy, czy ja dzisiaj jestem jakimś chłopcem na posyłki? Ja naprawdę rozumiem, że na pierwszych zawodach zawsze panuje nieporównywalne zamieszanie, harmider i kupę bałaganu, ale szanujmy się. I jeszcze z uśmiechem na ustach muszę zapindalać w podskokach do tego dzieciucha.
Zacisnęłam zęby, napinając wszystkie mięśnie na zaciętej twarzy i pokiwałam pokornie głową. Zgniotłam materiał w kurczliwym uścisku i ruszyłam w stronę schodków, którymi zamierzałam dostać się na górę. Nie mogłam skorzystać z windy, którą podróżowali zawodnicy, ażeby jej nie blokować, przez co na początku mozolnej drogi bardzo na to wewnętrznie utyskiwałam. Jednak finalnie wzięłam to za dobry omen i zrządzenie losu. Cóż, człowiek z nudów, lub zabicia czasu robi dziwne głupie rzeczy, nawet skrupulatnie przygląda się czarnobiałym rękawicom Andreasa Wellingera. Rozciągnęłam materiał na całej powierzchni, obmacując go także pomiędzy palcami. Szklane drzwi do poczekalni rozsunęły się przede mną w reakcji na czujnik, który wychwycił moją jednak osłupiałą sylwetkę, wpatrującą się w nielegalny element niemieckiej odzieży. Ożesz ty w mordę dupę węża! Przecież to są specjalne ściągacze! Co za oszuści! W mgnieniu oka dopadł do mnie Freitag, który z pewnością zauważył moją rozdziawioną ze zdziwienia buzię i z uzasadnionym niepokojem wyrwał mi rękawice należące do Wellingera.
- Będziesz tak stała i się gapiła? Nie trzeba było się tak spieszyć, przecież Andi w ogóle za chwile nie skacze – warknął nieprzyjemnym tonem – Musiałem mu pożyczyć swoje.
- Mam nadzieję, że niczym się nie różniły – wyszeptałam konspiracyjnie pochylając się nad Richardem, z sączącą się z ust gorzkością. Jego tęczówki zalśniły iskierką złości, która zadrżała zdradziecko również w górnej wardze. W mig pojął moją aluzję, gdyż trzeba przyznać, że jest on tutaj z nich wszystkich najbardziej inteligentną bestią.
- Sprawdź czy cię nie ma na dole – w przypływie nieposkromionej irytacji lekko popchnął moje ramię i nim zdążyłam zareagować, obserwowałam jedynie jak, Schlierenzauer chwytając za ramiona Niemca, odprowadził go spokojnie i powoli z powrotem na jego miejsce. Czym skupił na sobie wzrok wszystkich dotąd zafrasowanych poczynaniami na ekranie.
- Oj, Richi, Richi, nie marnuj swojej energii przed skokiem – westchnął, cmokając z zniecierpliwieniem Gregor – Źle ci się siedziało na wygrzanym, cieplutkim krzesełku? – spytał ironicznie, przechylając delikatnie głowę i poklepując pobłażliwie Freitaga po plecach. Kiedy odwróciłam się na pięcie, nie chcąc już toczyć konfrontacji z nieprzyjemnym i podejrzliwym wzrokiem Richarda, u którego mam już totalnie przesrane, zatrzymało mnie śmiałe chrząknięcie.
- Nie zbyt często fatygujesz swoje zgrabne nóżki na zachcianki Wellingera? Zostałaś jego dziewczynką na posyłki? – kpiarski ton Gregora, na którego spojrzałam przez plecy, kontrastował z jego rozczarowanym, zaszyfrowanym spojrzeniem. Nie mogłam się już połapać w jego nagłych, zmiennych nastrojach. Jeszcze wczoraj miał ochotę powycierać moją personą zagrzybiałe, basenowe kafelki, przed chwilą stanął bądź co bądź w mojej obronie, a teraz po raz kolejny katuje mnie swoimi nieuzasadnionymi pretensjami. Prychnęłam bezsilnie i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Daj mi już spokój, wczoraj chyba wszystko sobie wyjaśniliśmy, lepiej nie wchodźmy sobie w drogę – odparłam słabo, nie siląc się już na żadną złośliwość – A za Richarda, dziękuję.
Opuściłam pomieszczenie, a szklane drzwi skrupulatnie się za mną zasunęły, choć wydawało mi się, że słyszałam jeszcze błagalne wołanie mojego imienia w Gregorowych ustach. Weszłam do windy i nacisnęłam guzik. Na ułamek sekundy podniosłam wzrok na wciąż wpatrującego się we mnie austriackiego skoczka, jednak powoli winda zatrzasnęła się i obsuwając się, ruszyła w dół.
Kiedy tylko zeszłam na dół, postanowiłam przystanąć przed domkami i dokończyć oglądanie konkursu na telebimie wraz z Vetą, Jacobsenem, jakimiś Japończykami, których nigdy nie potrafię odróżnić oprócz Kasaiego i Eisenbichlerem, który ucinał sobie pogawędkę z Kubackim.
- Dawid! – przecisnęłam się przez niewielki tłum, popychając Rune i ocierając się o kurtkę Markusa – Pokaż mi swoje rękawiczki! – bez uprzedniego przyzwolenia, chwyciłam dłoń zdezorientowanego blondyna, skrupulatnie przyglądając się materiałowi.
Nie ma! Ha! Wiedziałam, że my jesteśmy uczciwi!
- Też cię miło widzieć Jaśmina, tak wszystko u mnie w porządku, miło, że pytasz.
- Dejvi – jęknęłam przeciągle i spojrzałam na niego przepraszająco.
- Zajęliśmy dziewiąte miejsce, nikt z nas nie ma dobrej formy, wszystko jest, jak o kant dupę rozbić, a Kamil skręcił kostkę.
Nagle na trybunach rozległ się przeciążający błonę bębenkową hałas, wszystkie uniesione do góry niemieckie flagi trzepotały na wietrze, a wzmożony doping, wybuchnął głośnym okrzykiem radości, kiedy ostatni skaczący Freund wylądował znacznie przekraczając, laserową, zieloną linię. Ku jego wiwatującej radości, podbiegli do niego kolejno Freitag, Wellinger i Eisenbichler, który przed chwilą wyrwał dużym susem, zostawiając za sobą tylko śnieżny pył.
- Chyba właśnie twoja drużyna wygrała pierwszy drużynowy konkurs – zauważył rezolutnie Kubacki – Gratuluję.
- Zajebiście.
Zbiłam od niechcenia piątkę z Wernerem i pozostałymi członkami sztabu, z przymusy dałam się przytulić rozanielonemu Wellingerowi, a w głębi moja dusza płakała i skowyła z żalu. Gdzieś w moim polskim serduszku, zakiełkowało smętne poczucie przegranej i o wiele bardziej od pomagania Niemcom w spakowaniu się i przebraniu, by wejść na podium dzisiejszych zawodów ku uciesze wiwatującej publiczności, interesowało mnie znalezienie gdzieś w wijącym się tłumie Skrobota, by dowiedzieć się co tak naprawdę dzieje się ze Stochem. Rosła we mnie pewna obawa o jego psychiczny stan, żeby po tak dużym sukcesie w minionym roku, nie spadł na niego czasem taki rodzaj ciężaru, którego nie będzie zdołał udźwignąć nawet z Ewką u boku.


Kiedy końcówka niemieckiego hymnu państwowego wybrzmiała wraz z ostatnimi taktami na ustach większości przybyłych kibiców, czwórka stojąca na najwyższym stopniu podium pławiła się w świetle jupiterów i fleszy. Skromnie stojący obok Japończycy, zdawali się nie przejmować puchnącymi z dumy Niemcami, a stojącym na najniższym stopniu podium Norwegowie wygłupiali się, bagatelizując fakt, że są pod ostrzałem paparazzi. Trybuny wokoło zeskoku powoli się wyludniały, a ja zamierzałam pomóc Christianowi w pakowaniu sprzętu, jednak kiedy tylko dostrzegłam sylwetkę przebijającą się slalomem pomiędzy biegającymi dookoła członkami sztabów, raptownie przystanęłam. Niemal wbiło mnie w ziemię i jak wryta, z szaleńczo bijącym sercem pod grubym materiałem odzieży, obserwowałam czarną kurtkę, idealnie opinającą się na sylwetce, podążającego w moim kierunku Durma. Niespodziewany gość, a raczej nieproszony intruz z przewieszoną przez szyję przepustką przybił przelotnie po drodze piątkę z pierwszym, wielkim fanem futbolu, Freundem i zbliżał się do mnie na niebezpiecznie, bliską odległość. Próbuję odwrócić się do niego plecami, jednak sprytnie wykazuje się przebiegłym refleksem i przytrzymuje mnie kurczliwie za przedramię, obracając z powrotem w swoją stronę.
- Jas, nawet się ze mną nie przywitasz? – nuta pretensji nasączyła jego rozbawiony ton głosu. Spojrzałam na niego próbując nie zachwycić się jego idealnymi rysami, gładkiej twarzy, dużymi ponętnymi wargami i zniewalającym spojrzeniem, błękitnych tęczówek, w których niegdyś zatopiłam cały swój rozsądek. Wydawało mi się przez chwilę, że wciąż widziałam, jak pływa w jego okalającej źrenice niebiańskiej toni.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy się znali – sarknęłam w jego kierunku, próbując być silna, wprost odwrotnie proporcjonalnie do słabości wewnątrz mojej skołatanej duszy.
- Przestańmy się w to bawić, daj spokój – zwilżył językiem spierzchnięte wargi i wsunął swoje, nagie dłonie do kieszeni dżinsów. W tamtym momencie nie potrafiłam myśleć o niczym innym, tylko o cieple jego dotyku, którego wciąż przechowywałam gdzieś pod skórą z tęsknym wspomnieniem.
- Mam dużo pracy, Erik.
Nie chciałam mu pokazać, jak spotkanie z nim potrafiło wybić mnie z rytmu, jak wciąż bardzo cierpię. Chciałam mu pokazać, że wszystko jest już tak bardzo nieważne.
- Spotkajmy się w takim razie na kawie – uniósł czarująco do góry obie brwi, obdarzając mnie wyczekującym spojrzeniem.
- Żartujesz sobie – parsknęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem, na jego bezczelność.
- Porozmawiamy na spokojnie, wszystko sobie wyjaśnimy – potarł ze spokojem moje ramię – Tęskniłem za tobą przez ten czas, wiesz? Zawsze byłaś moją najlepszą przyjaciółką.
Dobre sobie, przyjaciółką.
- Nie mam czasu – zgniotłam nieustępliwie wargi, nie do końca przekonana, na ile jeszcze starczy mi wezbranych sił na odmowę. Gdyby tylko wiedział, jak blisko jestem złamania.
- To kiedy będziesz miała? – przechylił błagalnie głowę i uśmiechnął się szelmowsko.
- Nie wiem – wzruszyłam bezwiednie ramionami, a bezsilność rozrywała mi serce, powoli, dokładnie, na kawałki – Dla ciebie chyba nigdy.
- Wiem – złożył zzmarznięte, czerwone dłonie i przyłożył je do ust – Wiem, że kiedyś byłem tym … kim byłem, ale trochę się zmieniło, ja się zmieniłem, Jas.
Chciałam parsknąć niewezbranym śmiechem. Koń by się uśmiał. Ile razy już to słyszałam? Za każdym razem.
- Minęło trochę czasu, chyba dojrzałem, naprawdę.
- Tylko co to ma wspólnego ze mną, Erik?
- Brakowało mi ciebie.
Tak nawinie poszłabym teraz za nim wszędzie i zapewne znowu po jakimś czasie leżałabym potłuczona na ziemi. Miał oczy i uśmiech anioła, przecież nie mógł być diabłem.
- Jaśmina! – krzyk Maćka zasiał istne spustoszenie w moim umyśle, kiedy rozchylałam wargi, aby prawdopodobnie popełnić po raz kolejny ten sam błąd – Werner cię szuka.
Spojrzałam na wzburzonego Kota, prawdopodobnie nigdy wcześniej nie widząc go tak bardzo wściekłego i jednocześnie równie przerażonego co ja.
- Teraz, natychmiast – wysyczał przez zaciśnięte żeby, popychając mną w kierunku, z którego przybiegł.
- Idź – zaordynował Durm domyślając się, że się spieszę i jednocześnie zdając sobie sprawę, że czekam tylko na jego reakcję – Nie chcę, żebyś miała przeze mnie kłopoty – na chwilę przerzucił na Macieja swoje nieufne spojrzenie. Skoczek pociągnął mnie za sobą, jednak blondyn złapał za moje ramię i zanim wyślizgnęłam się ostatecznie z jego uścisku dodał pospiesznie i przekonywująco – Odezwij się do mnie, proszę. Bardzo mi na tym zależy.
Zachłysnęłam się zimnym powietrzem, nie nadążając za zabójczym tempem, jakie narzucił prowadzący mnie brunet, który przed chwilą potrząsnął moja sylwetką.
- Co on tutaj do cholery robił? – zagrzmiał, poirytowany Kot, a kiedy tylko zauważył, że obróciłam się przez plecy, aby jeszcze raz spojrzeć na wciąż stojącego w tym samym miejscu Erika, zatrzymał się gwałtownie przed domkiem Austriaków i złapał za moje ramiona – Wybij to sobie z głowy i nie waż się nawet do niego odzywać, zrozumiano?
Jego cichy, aczkolwiek stanowczy nieprzejednany ton głosu, przeniknął gdzieś w zakamarki mojego rozsądku.
- Maciek – szepnęłam, stęskniona za obecnością mojego przyjaciela, który po raz kolejny próbował mnie ocalić przed samą sobą i bólu, do którego lgnęłam. Znowu poczułam się bezpieczna, czułam Maćkowe, ciepłe oparcie, którego tak cholernie mi brakowało – Przepraszam, za tamto …
- To nic miedzy nami nie zmienia – uciął natychmiast, przerywając mi i pozbawiając zbędnych złudzeń na pojednanie – Po prostu nie pozwolę, by ten dupek znowu cię skrzywdził, to wszystko.
I po prostu mnie zostawił, znowu skazaną jedynie na samą siebie. I znowu poczułam się cholernie bezsilna.


Maciej Kot właśnie podążał flegmatycznym krokiem przez hotelowy korytarz wprost do swojego pokoju z masażu i odnowy u Gębali. Jego zafrasowana twarz w pełni zdradzała kocioł jaki panował w jego umyśle. Nieprzerwanie jego myśli krążyły wokoło Jaśminy, chcąc za wszelką cenę objąć ją niewidzialną ochroną i opieką przed złem w istnym człowieczym wcieleniu Durma. Wciąż zarzucał sobie winę za wszystko to, co nieumyślnie rozpoczął zeszłego roku, nie potrafił przewidzieć, jakie finalnie złe skutki będą miały jego dobre chęci. I zamiast uratować swoją przyjaciółkę, skaże ją na jeszcze większe bagno. Ponoć dobrymi chęciami, to wybrukowane jest piekło i co raz częściej przychylał się do tego stwierdzenia.
- Schlierenzauer – wymamrotał ze zdziwieniem, dostrzegając opartą o drzwi jego pokoju sylwetkę austriackiego skoczka z założonymi na krzyż rękoma – Czemu zawdzięczam audiencję?
- Czego Durm od niej chciał? – bąknął z niezadowoleniem.
Kot wyciągnął z kieszeni kartę, po czym mocno nacisnął na metalową klamkę i naparł na drewniane drzwi.
- To nie jest twoja sprawa – zaoponował, ściągając z niezrozumieniem brwi, jednak ręka Gregora oparła się o framugę i zagrodziła mu przejście przez próg.
-  Odkąd powiedziałeś, że mam ją przed nim chronić na Cyprze, to chyba jednak trochę już moja, nie sądzisz? – spytał z powątpiewaniem, cmokając niecierpliwie i przyglądając się badawczo twarzy Polaka.
- Dziękuję, ale teraz jest już pod moją opieką – sarknął i przepchnął ramieniem Gregora, jednak ten nie zamierzał odpuścić i przytrzymał zamykając się drzwi nogą.
- To chyba nie do końca panujesz nad sytuacją.
- Co masz na myśli? – zagadnął z niepokojem, kiedy słowa jego rozmówcy zasiały w nim ziarno niepewności.
- Może to, że Durm rozmawiał dzisiaj przed zawodami z Wellingerem – dywagował niepewnie, drapiąc się po brodzie – A może to, że wyglądali, jakby naprawdę dobrze się znali, ale to przecież nie jest moja sprawa – wzruszył aktorsko ramionami, a kpiarski uśmiech wpełzł na jego pociągłą twarz.
- Poczekaj! – niecierpliwe westchnięcie Maćka, zatrzymało Austriaka w pół ruchu, a w kącikach jego ust zadomowił się przebiegły uśmiech, kwitujący pewność, że Kot się w końcu złamie.
- To powiesz mi co dokładnie się między nimi kiedyś wydarzyło? – Gregor uniósł enigmatycznie do góry brwi, marszcząc czoło.
- Nie zrozumiesz – Maciej pokręcił głową z powątpiewaniem, rozgrywając w swoim wnętrzu całkiem niesprawiedliwą walkę. Doskonale wiedział, że nie powinien nikomu nic opowiadać bez zgody Jaśminy, jednak może wtedy, jej błędne oskarżenia z Wisły, miałyby jakiekolwiek podstawy.
- Nawet nie dałeś mi na to szansy.
- Jesteś gruboskórny Schlierie, a to raczej dość ckliwa historyjka.
- Zaryzykuj. Może mi nie uwierzysz, ale ja też się o nią martwię.






Chyba nigdy w życiu nic bardziej nie pisałam na siłę, jak ten rozdział.
Sesja wysysa ze studenta wszystko!
MŚ czas start.

niedziela, 12 lutego 2017

04. "I nic między wami się nie wydarzyło?"


15 października 2014r – Innsbruck, Austria.

- Nasze wyrazy współczucia – Manuel podsunął duży kufel zimnego piwa, po którym ostentacyjnie spływała złocista kropla, pod sam czubek nosa przygaszonego blondyna. Jego nieobecny wzrok przenikał gdzieś przez okurzoną i brudną szybę usytuowanego w ścianie okna. Brunet cicho westchnął i poklepał go pokrzepiająco po ramieniu, zajmując miejsce naprzeciw.
- Dzięki – mruknął Morgenstern, podnosząc na Fettnera swoje, przepełnione wdzięcznością, niebieskie tęczówki.
- Jak się trzymasz? – spytał dyskretnie, przerywając skrzętną chwilę ciężkiej ciszy, siedzący w kącie i stukający nerwowo palcami o bordowy stolik Hayboeck. Ktoś strzelił kośćmi, a ktoś inny brzdęknął szkłem, jednak wszyscy poczuli ulgę, gdy frapujące i zduszane na wargach pytanie, w końcu padło z ust Michaela.
- Jest dobrze – skłamał, marszcząc czoło i obejmując niespokojnie dłońmi zimy trunek – Wciąż mam Lilly, to jest najważniejsze.
- A Silvia? Co z nią? – Diethart mlasnął, upijając dość spory łyk chmielowego piwa i wlepił w swojego imiennika wybałuszone, brązowe oczyska sponad potężnego kufla.
- Ehmm – zacisnął mocno wargi i przymknął na chwilę obarczone winą powieki, po czym odchrząknął znacząco – Nie zniosła tego najlepiej. Po poronieniu wpadła w depresję. Chciałem zorganizować jej jak najlepszą opiekę i pomoc, ale jej rodzina oskarżyła mnie, że chcę z niej zrobić wariatkę i odcięła mnie od jakichkolwiek informacji. Nie mam pojęcia co się z nią teraz dzieje – wzruszył bezwiednie ramionami.
- Karma to suka, ale zawsze wraca – Kraft zaśmiał się prześmiewczo, jednak w odpowiedzi spotkał się z nieprzejednanym ostrym wzrokiem Koflera, który jedynie pokręcił deprymująco głową – No, co? – żachnął oburzony i przewrócił zniecierpliwiony oczami – Jestem zatrwożony waszą obłudą i krótką pamięcią. Kristina załamała się przez Silvię, a teraz Silvia przez … - umyślnie zrobił pauzę i zawiesił swój głos, po czym rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę Schlierenzauera - … przez Jasmine.
Podkreślony i zaakcentowany przez bruneta wydźwięk jej imienia obił się echem w ich głowach. Gregor napiął mięśnie twarzy i zacisnął mocno szczękę, uciekając wzrokiem w bok, co nie umknęło bystrej uwadze Morgensterna.
- Stefan! – warknął Andreas, winszując koledze z drużyny delikatności i taktu, których w jego mniemaniu Thomas winien od nich oczekiwać.
- Przecież Wellinger widział ich w Wiśle!
- Zamknij ten niewyparzony ryj, plotkaro!
- W porządku – blondyn strofował ręką w stronę broniącego go przyjaciela, a jego usta zadrżały w półuśmiechu – On ma rację, Andi.
Pewny siebie, cwaniacki uśmieszek wślizgnął się podstępnie na usta Krafta, który ze swoim triumfującym spojrzeniem mierzył się z tym wrogim rzucanym mu przez Koflera.
- Zaraz wrócę – oświadczył rozbawiony Thomas, kiedy wstając z miejsca, dostrzegł zmieszane miny kolegów i ich przepraszające, za zachowanie swojego kolegi z kadry, przebąkiwanie. Jego charakterystyczna sylwetka skrupulatnie odprowadzana, przez przymrużone piwne oczy niezabierającego dotąd głosu właściciela, zniknęła za rogiem w długim i przyciemnionym korytarzu, prowadzącym do łazienki.
- Zaraz wrócę – cichy pomruk rozległ się nad uchem Krafta.
- A ty gdzie? – zdezorientowany, podniósł swoją głowę na wyprostowaną sylwetkę Schlierenzauera, podążającą śladami Morgensterna – Wracaj!
Szatyn lekceważąc paniczne okrzyki swojego kolegi i kwitując je wywróceniem oczami, wsunął swoje dłonie do kieszeni spodni, kierując się pewnym krokiem w stronę męskiej toalety. Nacisnął na klamkę i pchnął lekko uchylone drzwi, dostrzegając pochylonego nad białą umywalką Morgensterna, przemywającego bieżącą wodą swoją szarą, przemęczoną twarz. Przetarł zamaszyście dłońmi po swojej cerze i oparł dłonie na zimnych krańcach metalu. Pozwalał by zimne strugi opadały mozolnie i pojedynczo z rysów jego twarzy. Poczuł na sobie ten znajomy ciężar spojrzenia i przekręcił głową pod pach. Zderzył się z lekko speszonym Schlierenzauerem, który właśnie zorientował się, jak absurdalnie musiał wyglądać przypatrując się Thomasowi. Blondyn zaśmiał się kpiarsko i pokręcił rozbawiony głową.
- Widziałem się z nią w lipcu Wiśle tylko tych kilka godzin, od tamtej pory nie mam z nią żadnego kontaktu – gdy tylko czujnik zarejestrował jego zbliżającą się dłoń, z metalowej obudowy z mechanicznym dźwiękiem wypełzła karykaturalna postać zielonego, papierowego ręcznika, w które to zbyt przesadnie wycierał swoje dłonie.
- Co?
- Jajco! Przyszedłeś tutaj, bo chciałeś spytać o Jasmine – stwierdził z oczywistością, podnosząc na parskającego szatyna swój wzrok.
- Raczej stwierdzić, że żadnej okazji nie przepuścisz i niczego się do tej pory jeszcze nie nauczyłeś – szatyn z wylewającą się wręcz z ust ironią udawał zatrwożonego i niepocieszonego wygłoszonym przez siebie faktem. Założył ręce na krzyż i przez chwilę znowu poczuł się od niego lepszy, znowu torpedował go swoim oceniającym spojrzeniem pełnym pogardy, zaznaczając swoją wyższość. Musiał przyznać, że nic nie równało się z przyjemnością budowania swojego ego na moralności Morgensterna.
- Inna forma, ale intencja ta sama.
- Mam ją gdzieś, gówno mnie obchodzi – warknął, wykrzywiając usta w grymas. Przez ułamek sekundy jego oczy pociemniały ze złości przeszywającej jego ciałem, aż w jego ciemnych źrenicach można było dostrzec istny ogień.
- Czyżby? – Thomas parsknął śmiechem i uniósł enigmatycznie do góry swoją brew. Dźwięk spłuczki i trzaskające od kabiny drzwi pozostawiły ich przez chwilę w powietrznej walce na nienawistne spojrzenia – I nic między wami się nie wydarzyło? – spytał z powątpiewaniem, kiedy, przyglądający się im z nader narzucającym się zaciekawieniem, intruz w końcu opuścił pomieszczenie – Dobry seks nie jest zły, Gregor. Mógł byś kiedyś spróbować, serio.
- Chyba wolałabym zadzwonić po luksusową prostytutkę, niż korzystać z twoich przechodnich zdobyczy.
- W takim razie dobrze, że Gloria to twoja siostra, bo jej też nie mógłbyś już tknąć.
- Ty sukinsynu! – wrzasnął z niepohamowaną złością, która pchnęła go momentalnie w stronę niespodziewającego się niczego blondyna. Pchnął z furią na ścianę sylwetkę Morgensterna i dopadł do niego, łapiąc kurczliwie obiema pięściami za materiał bawełnianej koszulki - Odpieprz się od Glorii!
- Przecież wiesz, że z twoją siostrą to był tylko jeden raz, który w dodatku dość słabo pamiętam. A może to ona była za słaba? – zmarszczył czoło, ewidentnie rozbawiony i usatysfakcjonowany sytuacją, do jakiej umyślnie i z premedytacją doprowadził. Nie zliczoną już ilość razy doświadczał upokarzania ze strony Schlierenzauera przed niemal każdymi zawodami. Młodszy kolega niejednokrotnie chciał go zdeprymować, wybić z rytmu, zdekoncentrować. Bezceremonialnie i krzty empatii grał mu na emocjach i wrażliwości. Ten cholerny ignorant doskonale wiedział gdzie uderzyć, tak aby najmocniej bolało, więc teraz choć przytwierdzony do zimnych kafelek i czujący na sobie jego wściekły oddech, czuł nad nim niemiłosierną przewagę. Jak nigdy dotąd. Choć nie powinien, to przecież nie w jego stylu, by zniżać się do szczeniackich, aroganckich zagrywek tego buca.
- Zamknij się – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Nie krępuj się Gregor, uderz mnie – podjudzał i prowokował przyduszonym głosem - Tylko za Glorie czy za Jas? A może za obie?
Momentalnie rozluźnił uścisk, pozwalając blondynowi zaczerpnąć głębszy haust powierza.
- Nie warto na ciebie brudzić rąk, Morgenstern.

7 kwietnia 2014r - Protaras, Cypr.

Ostre promienie słoneczne intensywnie pieściły moją piekącą mnie od ich natarczywości skórę. Jednak to paradoksalnie przyjemne odczucie kontrastowało z moją pękającą na miliony kawałki głową i pulsującym pod czaszką mózgiem, którego to uderzenia nasilały się wraz z wzmożoną aktywnością jednych z cypryjskich, ulicznych decybeli.
- Nie rób mi zdjęć, zdradziecka łajzo – fuknęłam obruszona, kiedy tylko podrażnił mnie dźwięk przesłony w lustrzance, trzymanej w dłoniach Schlierenzauera. Przystanęłam przed marmurową, wielostopniową fontanną, zasłaniając się pokracznie rękoma, jednak mój spóźniony refleks, tym razem mnie zawiódł. Spojrzałam nieufnie na szatyna, który wpatrywał się w swoje dzieło z głupkowatym, wyszczerzonym, żałosnym obliczem.
Chociaż numerem do jego dentysty i ortodonty bym nie pogardziła.
- Powinno trafić na wystawę do galerii z podpisem „Człowiek kac” – zaśmiał się szczerze, kiedy zapowietrzona ze złości, spoglądnęłam na ekran znad jego ramienia.
- Usuń to! – zażądałam nieustępliwie, grożąc mu palcem, spod przymrużonych oczu.
- Żartujesz sobie? – zakpił, ewidentnie się ze mnie naigrywając – Dopilnuję, żeby to zdjęcie ujrzało światło dziennie w jakiś sociel mediach.
- Ty podła karykaturo człowieka! – sfrustrowana, tupnęłam nogą w twardą kostkę – Dawaj to!
Próbując nadaremnie sięgnąć i wyrwać z jego kurczliwego uścisku jego sprzęt, zwróciłam na siebie uwagę chyba wszystkich przechodniów skupionych na niezwykle zabawniej przedpołudniowej atrakcji. Bezskutecznie starałam doskoczyć do wyciągniętej do góry wraz z aparatem ręki Gregora, warcząc niczym malutki rottweiler. Prawdopodobnie sama śmiałabym się do rozpuku z tej przekomicznie wyglądającej sytuacji, ale zawzięcie robiłam wszystko, aby zetrzeć ten irytujący mnie, cwaniacki uśmiech rozczepiony na jego cholernie pociągłej twarzy.
- Nie skacz, bo jeszcze skręcisz sobie …
- Auuuuuuuuć!
- … kostkę.
Westchnął głęboko, ukrywając twarz w dłoniach i kręcąc załamany głową, kiedy ja nie przymierzając syczałam w poczuciu lekkiego dyskomfortu.
- Sierotka – zironizował - Skręciłaś?
- Bynajmniej – wymamrotałam, przysiadając na zimnym marmurowym kamieniu – Źle stanęłam, zaraz mi przejdzie – stwierdziłam rozmasowując delikatnie podkręcone miejsce.
- Na pewno? – uniósł brew z powątpiewaniem, przysiadając obok mnie – Wyglądało …
- Chyba wiem lepiej – weszłam mu bez pardonu w słowo, posyłając piorunujące spojrzenie, na co odchylił się nieznacznie do tyłu, podnosząc ręce w geście kapitulacji. Nagle do moich uszu dotarły przecinające powietrze dźwięki przeciągłych gwizdów, okrzyków mojego imienia i powitań. Wszystkie dobiegały ze strony machających w moją stroną dwój opalonych brunetów w czarnych, przeciwsłonecznych okularach, siedzących pod parasolem, przy stoliku, jednej z restauracji.
- Gwizdać, to ty sobie możesz na swojego psa, ty kutafonie!
- Jas, przestań – Gregor uśmiechnął się lekko i trącił mój wystający środkowy palec prawej dłoni.
- Bo co? Potępiam seksistowskie i uprzedmiotowiające zachowania!
- To są twoi wczorajsi koledzy z klubu, którym postawiłaś kilka kolejek – wytknął mi prześmiewczo, szepcząc do ucha niskim, pociągającym głosem.
Cholera, od kiedy moje ciało reaguje w gorący dzień zimnym, przebiegającym wzdłuż kręgosłupa dreszczem na jego irytujący, zarozumiały ton? To z pewnością jakaś równie upierdliwa, dziwna, czarna muszka dziabnęła mnie w kark.
- Z jakiej niby okazji, byłam taka hojna? – zlekceważyłam dziwne rozedrganie, pytając posępnie i konsekwentnie nie patrząc w jego utkwione we mnie piwne oczy.
- Wczoraj się zaręczyli – jego usta zadrżały w półuśmiechu w reakcji na moje dość ekscentryczne niedowierzanie – Mało co pamiętasz z wczorajszej nocy, prawda?
- Niewiele – przyznałam, kręcąc głową, a jego zawahanie w głosie i wyczekujące spojrzenie, jakoś mi wtedy całkowicie umknęło.
- Więc co pomaga ci na kaca?
- Góry – widziałam, kiedy lekkie zdziwienie na jego twarzy, ustąpiło pokiwaniu z głową z uznaniem.
- To czeka nas mała wyprawa – stwierdził beznamiętnie i przymknął oko od rażącego słońca. Czułam, że to odpowiedni moment.
- Gregor – zaczęłam, przygryzając dolną wargę z niepewności – Przez co Thomas tak bardzo zaszedł ci za skórę?
- Słucham? – zmarszczył czoło, niedowierzając, czy aby jego narząd słuchu czasem nie sprawił mu psikusa i go podle nie oszukał.
- Mówiłeś w Planicy o Glorii …
- Musiałaś się przesłyszeć.
- Skrzywdził ją? On ją skrzywdził, prawda?
Instynktownie, chcąc go zatrzymać przed ewidentnym podniesieniem się, zacisnęłam dłoń na jego umięśnionym udzie, przez co spojrzał na mnie wyraźnie zmieszany. Gdy tylko utkwił swoje na wpół rozdrażnione i zdegustowane spojrzenie na moją rękę, odsunęłam ją niczym oparzoną. Wydawało mi się, iż rozwarł wargi, aby zaoponować przed moją zbyt gwałtowną reakcją, ale szybko odwrócił głowę, tocząc w swojej głowie ewidentnie ciężki pojedynek.
- Morgenstern wziął kiedyś Glorię ze sobą na jakieś wesele – zaczął, po zduszonym westchnięciu – Ostrzegałem go, że jeśli tylko ją tknie to już więcej nie będzie w stanie wykonać skoku – zaśmiał się kpiarsko – Dał mi słowo, ale oczywiście nie wytrzymał, rano nawet nie pamiętał, czy do czegoś doszło, w przeciwieństwie do mojej siostry. Mówiła, że go kocha i jeśli mu coś zrobię, to przestanę być jej bratem – potrząsnął otrzeźwiająco głową i spojrzał na mój lekko zaniepokojony wyraz twarzy – Niepotrzebnie ci to powiedziałem.
Widziałam, że miał do siebie pretensję, że obnażył przede mną swoją słabość i gdy tylko rozwarłam usta, by wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, przerwał mi dziecięcy głos.
- Przepraszam, czy mogę autograf? – kilkuletni blondynek, mówiący po niemiecku, wypiął się dumnie i wcisnął Schlierenzauerowi kartkę z długopisem.
- Pierwszy, który mnie rozpoznał – filuterny, przebiegły uśmiech znowu dodał szatynowi pewności siebie.
- I ostatni – ostudziłam jego gorący zapęd, gdyż widziałam, jak już puchnie z dumy wraz z każdym oddechem.
- Lubisz skoki? – spytał, oddając mu papier ze swoimi niechlujnym pismem i bazgrołami, które nazywał swoim podpisem.
- Tak, ale wolę piłkę – na jego różowej twarzyczce pojawił się szeroki uśmiech, ukazujący ubytki w uzębieniu.
- Messi czy Ronaldo?
- Wolę Bundesligę – odparł hardo, a ja zaczęłam rozglądać się za jakimkolwiek przejawem, iż w pobliżu są gdzieś jego rodzice – A moim ulubionym piłkarzem jest Lewandowski.
Trochę pokaleczył, ale za bardzo mnie uszczęśliwił, bym mogła mieć do niego pretensję.
- Polska jeden, Austria zero – zaśmiałam się, szturchając niezadowolonego Gregora, zerkającego na mnie zniesmaczonym spojrzeniem.
- Szkoda tylko, że odszedł od nas do Bayernu – zasmucony, zagarnął ręką opadające kosmyki włosów z czoła.
- Jesteś z Dortmundu? – spytałam zaciekawiona.
- Ups, mama mówiła, żebym nie mówił obcym gdzie mieszkam – pacnął się w czoło z otwartej ręki.
- Mąż mojej kuzynki gra w Borussi, Piszczek, kojarzysz?
- Pewnie, znam wszystkich! To kolega mojego wujka, Erika. On też tam gra! – krzyknął rozentuzjowany, a wszystkie moje mięśnie gwałtownie się spięły.
- To jakiś pojedynek na znajomości? – wtrącił zjadliwie skoczek, utyskując na brak zainteresowania swoją przecież zbyt rozpoznawalną osobą.
- Wujek miał ostatnio poważną kontuzję, ale już kończy rehabilitację i zanim wróci na boisko, zabrał mnie i mamusię na krótką wycieczkę.
Nagle poczułam, jak wielka gula stanęła mi w gardle, a niesforne dłonie zaczęły się pocić.
- Hej – zaczął wyliczać Szchlierenzauer na palcach - ja jestem mistrzem świata, zdobywcą kryształowej kuli…
- Nawet tutaj są! – mały klasnął radośnie w rączki.
Muszę uciekać.
- …wygrałem Turniej Czterech Skoczni i mistrzostwa w lotach, a ten twój wujek to w ogóle coś zdobył?
- Mamooo, wuuuujku! Tutaj jestem! – zaczął skakać i machać do pary stojącej dosłownie kilka metrów dalej.
- Dobra mały, zjeżdżaj!
Za późno.
Jego lustrujące mnie w otępieniu spojrzenie, powoli rozrywało mi płuca.
Nie wiem co miałam odczytać z ruchu jego ponętnych, malinowych warg, ale coś niemiłosiernie ukuło mnie boleśnie w żebrach. Serce biło mi jak oszalałe, łomocząc tak głośno i mocno, jakby chciało wydrzeć się z klatki piersiowej, wraz z każdym krokiem bliżej, sunącego co raz szybciej w moją stronę o jednej kuli średniego wzrostu blondyna.
Nie wiem tylko skąd znalazłam w sobie siłę, by wstać i bez zastanowienia ruszyć przed siebie pewnym krokiem, pozostawiając za sobą osłupionego Durma i zdezorientowanego Schlierenzauera.

20 listopada 2014r. – Klingenthal, Niemcy.

- Panie Prezesie mówiłam panu, żeby nie dzwonił pan na ten numer – syknęłam do telefonu, przyciszonym, konspiracyjnym tonem, skrzętnie rozglądając się po korytarzu – Słucham? A skąd mam wiedzieć, że nie jestem na podsłuchu? – wytknęłam oburzona do aparatu, sunąc w basenowych klapkach, do mojej pomarańczowej szafki – Nie, nic konkretnego jeszcze nie wiem – wzruszyłam bezwiednie ramionami i przytrzymałam telefon ramieniem, aby móc swobodnie rozpiąć plecak wrzucony do szafki - Obóz jak obóz. Motoryczny. Robili to co my. Rolki, deski, płyta mocy, siłownia, sala, siatkówka. Może mają lepszy sprzęt, to tyle – streściłam zwięźle, mamrocząc niewyraźnie - Musimy się spotkać po zawodach – zaordynowałam - No co, miałam im dać przecież jakieś ochłapy, a na razie podchodzą do mnie z dystansem – starałam się przekonać oponującego po drugiej stronie Tajnera, który wyraził dezaprobatę dla mojego pomysłu - Jak mam się od nich czegoś dowiedzieć, to muszę wzbudzić ich zaufanie – wywróciłam zniecierpliwiona oczami - Do usłyszenia.
Szybko nacisnęłam czerwony klawisz na ekranie, słysząc znajome męskie, tubalne głosy i wrzuciłam zręcznie aparat do jeden z przegródek, starannie zapinając błyskawiczny zamek.
- Z kim rozmawiałaś? – półnagi Andreas Wellinger z dźwięcznym hukiem obił swoim ramieniem metalową szafkę i ściągnął brwi, parząc na mnie nieufnie.
- Z przyjaciółką – przełknęłam głośno ślinę, siląc się, aby mój głos zabrzmiał naturalnie i spokojnie.
- Mam nadzieję, że mnie nie zdradzasz – mruknął ponuro, chwytając za niesforny kosmyk moich włosów i zakładając go za ucho - Zdążyłem stęsknić się za tym widokiem – pochylił się nade mną, otulając swoim słodkim oddechem - Ciebie w bikini – czułam na sobie jego lustrujące i rozbierające spojrzenie, a jego świdrujące z pożądania niebiańskie tęczówki i niestosowna bliskość, wstrzymywały w moich płucach oddech, przesiąknięty jego nieprzyzwoicie intensywnym zapachem. Nieme westchnięcie zamarło na jego pełnych, dużych i kształtnych wargach.
- Andi, nie zawstydzaj mnie – speszona i zastygła w bezruchu, spuściłam głowę i wbiłam zawstydzony wzrok w czubki swoich palców.
- Oceń proszę swoim fachowym okiem – onieśmielił mnie swoim aksamitnym wzrokiem, uśmiechając się dziarsko - jak myślisz, powinienem bardziej przycisnąć na siłowni? – jego dłoń chwyciła za moją rękę i usytuowała ją na jego, umięśnionym brzuchu. Wypuszczając cicho powietrze, zerknęłam na jego spięte mięśnie, których zarys doskonale czułam pod swoimi opuszkami. Cholerny gówniarz. Zbyt bezczelnie zaczyna sobie ze mną pogrywać. O ile w walce z niemieckim związkiem, mam za plecami Apoloniusza i całą jego świtę, o tyle w walce z Wellingerem, po kłótni z Kotem, jestem zupełnie bezbronna.
Do moich uszu docierały co raz głośniejsze gromkie i szorstkie śmiechy, które ucichły wraz z charakterystycznymi krokami tuż za moimi plecami. Blondyn oderwał ode mnie wzrok i przerzucił go gdzieś ponad moją głowę, a w kącikach jego ust pojawił się mały grymas.
- Nie za szybko przyjechaliście? – spytał, a w tonie jego głosu dało się wychwycić okraszony pretensją zarzut. Odskoczyłam od Niemca jak poparzona, obracając się przez plecy.
- Zawsze tak przyjeżdżamy – odparł z oczywistością zdziwiony Kraft, następnie obrócił się na pięcie i kołysząc biodrami, podreptał w stronę przebieralni.
- Pośpiesz się, Jas – niski, pociągający głos Andreasa zamruczał nad twoim uchem, bym po chwili mogła obserwować jego umięśnione plecy, znikające gdzieś za ścianą.
Popycham drzwiczki drżącymi dłońmi, trzaskając zbyt głośno szafką, a to wszystko spowodowane jest przez osądzające mnie spojrzenie, stojącego obok Schlierenzauera. Spoglądam na jego profil zatrwożona, lustrując jego dawno nie widzianą sylwetkę przeciągle. Idealnie pociągła, gładka twarz, idealnie długie rzęsy okalające piwne tęczówki, idealnie ułożone, nieco przydługie, brązowe włosy. Idealny pieprzony pan wszystkiego. Czułam się, jakby ktoś niespodziewanie podał mi dożylnie środek zwiotczający mięśnie.
- Chciałem cię przeprosić, po tym co dowiedziałem się od Maćka na temat Durma – zaśmiał się z politowaniem dla samego siebie, po czym podzielił się ze mną swoim pochopnie wyciągniętym wnioskom – Pieprzyłaś się w Wiśle z Morgim, teraz dajesz dupy Wellingerowi? – warknął i niespodziewanie nawet dla samego siebie, pod wpływem nieznanego dla mnie impulsu, który nim kierował, stanął naprzeciw mnie i oparł swoje dłonie po obu stronach mojej głowy - Staczasz się z sezonu na sezon.
- Wyjaśnijmy coś sobie Schlierenzauer – rzuciłam rozdrażniona na bezdechu - Gówno ci Maciek powiedział i gówno o mnie wiesz – lustrowałam z niezrozumieniem jego pogardę wymalowaną na opalonej twarzy - Ty masz mnie za dziwkę, a dla mnie jesteś gburowatym i zarozumiałym chamem! Nie będę ci udowadniała, że jest inaczej, bo przestało mi zależeć na tym co o mnie myślisz – prychnęłam, wykorzystując chwilę jego zdezorientowanego spojrzenia i trąciłam jego łokieć, uwalniając się z kleszczy.
- I jeszcze jedno – przystanęłam przed nim, ściągając brwi i kiwając twierdząco głową - Może miałeś rację, może jesteśmy z Morgensternem siebie warci, ale tak już jest, że niegrzecznych chłopców się kocha, za grzecznych wychodzi, a gównianych się zostawia. Widzisz? – parsknęłam ironicznie - Nawet twoja idealna Sandra to zrozumiała.
- I według ciebie, dlatego do mnie wróciła? – zastąpił mi drogę, a jego błyskotliwe spojrzenie wyraźnie mnie poraziło. Zachłysnęłam się powietrzem, a moja rozdziawiona ze zdziwienia buzia, wyraźnie go rozbawiła.
- Wspaniale! – zamrugałam kilkukrotnie, zaskoczona jego słowami - Idealnie do siebie pasujecie. Obydwoje zimni, wyrachowani, egoistyczni. Życzę – zawahałam się przez moment, po czym rzuciłam zjadliwie - szczęścia.
Ruszyłam przed siebie, przepychając go ramieniem i nie wiem dlaczego wydawało mi się, że pozostawiłam go tam z piętrzącą się w jego źrenicach satysfakcją i rozciągającym się butnym uśmiechem.







Porażka, w przeciwieństwie do sukcesów naszych w Japonii.