piątek, 28 lipca 2017

07. "Na twoim miejscu byłbym trochę milszy"


Zanurzyła nieśmiało malinowe, gładkie wargi w cieple różanej, herbacianej esencji, łypiąc na mnie wesoło spod kurczliwie trzymanego w dłoniach ocieplanego, szarego kubka, tymi swoimi iście niebiańskimi, łagodnymi tęczówkami. Odwróciła na chwilę głowę, spoglądając przez okienną szybę okutą drewnianą ramą, w której zakamarkach nie można było nawet dostrzec grama zbędnego kurzu. Jej lśniące od drogich olejków i aksamitne od aromatycznych balsamów, proste, długie, niemal złote włosy opadły z ramienia na piersi, a wargi rozciągnęły się w tajemniczym, lekkim uśmiechu. Podążyłam za spojrzeniem blondynki, które z czułością obejmowało kuśtykającego Stocha, odgarniającego niebieską łopatą, dzielnie i prężnie nagromadzony śnieg sprzed ich wspólnej posesji. Zerknęłam z powrotem na Ewę, która położyła łokieć na rancie kuchennego stołu, a dłonią podparła brodę. Jej delikatny uśmiech rozpromieniał nieskazitelnie anielską bladą twarzyczkę, a blask złotej, metalowej obrączki na długim i chudym palcu, jedynie dopełniał jej sielski portret.
- Jestem cholerną szczęściarą, Jaśmina – jej, aksamitny i subtelny kobiecy głos przerwał utkaną ciszę, a ja jedynie potakuję niemo głową z szczerym uśmiechem na ustach – Chociaż los wcale nas nie oszczędza, mamy zmienne szczęście, najpierw to podwójne mistrzostwo olimpijskie, teraz ta paskudna kontuzja i frustrująca przerwa. Euforia i ogromna radość, a teraz rozgoryczenie i smutek. Kamil wciąż jednak jest optymistą i powtarza, że skoki uczą pokory i trzeba sto razy przegrać, żeby …
- … żeby raz wygrać – wchodzę jej w słowo i wspólnie dokańczamy ze śmiechem stochową, życiową mantrę – Ten rok to prawdziwy rollercoaster, prawda? – rzucam nieco prześmiewczo z wzrokiem tempo utkwionym w obłoczkach herbacianej pary, zagryzając na spierzchniętych ustach sączącą się ironię.
- Erik wciąż cię nęka? – zagaiła poruszona, ściągając z niepokojem swoje jasne brwi.
- Durm to po prostu gówno, w które raz wdepniesz, a potem trudno jest je odczepić od buta – skrzywiam się na twarzy – Po prostu mam dość – wypuszczam ze świstem, uprzednio trzymane w płucach powietrze - Mam dość tego ciągnącego się za mną smrodu po Morgensternie, dręczącego mnie Freitaga, przystawiającego się na każdym kroku dzieciaczka Wellingera i Schlierenzauera, który oprócz na nieuleczalny narcyzm, chyba cierpi na jakieś rozdwojenie jaźni, mam dość!
- Och, Jaśminka – szturchnęła mnie w ramię – Jestem przekonana, że po prostu każdy z nich inaczej radzi sobie z wrażeniem jakie na nich wywierasz – zaśmiała się perliście przesłaniając usta dłonią, a na mojej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.
- Obawiam się, że mój Anioł Stróż nie ochroni mnie przed taką dawką wybujałego testosteronu zbyt długo – pokiwałam głową z powątpiewaniem i przewróciłam niecierpliwie oczami, kolejny raz doprowadzając blondynkę do niepohamowanego śmiechu.
- A Maciek? – ożywiła się, spoglądając na mnie niepewnie. Uniosłam ze zdumienia do góry brwi zupełnie zaskoczona faktem, że jego imię spłynęło z jej ust bez grama nienaturalnego drżenia, cichego westchnienia, czy też jakiegokolwiek cierpkiego brzmienia.
- To chyba ja powinnam się ciebie o niego spytać, Ewka.
- Przestań, Jaśmina! – skarciła mnie, zniżonym, konspiracyjnym szeptem - Już dawno wszystko sobie wyjaśniliśmy, on naprawdę nie ma już żadnych złudzeń, więc zapomnijmy o całej sprawie, okej? – wymamrotała niezbyt zadowolona, z sugestywnym skinięciem głową w głąb korytarza, w którym dało się słyszeć dźwięk zatrzaskujących się drzwi wejściowych. Dla dobra zespołu, Kamil sukcesywnie pogłębiał swoją niewiedzę o szczeniackich zalotach swojego młodszego, nieszkodliwego kolegi z kadry do swojej małżonki.
- Na sesji Maciej zachowywał się tak jak wszyscy bardzo profesjonalnie i po raz pierwszy od dawna nie zrobił nic niestosownego – ucieła krótko, nie mając już najmniejszego zamiaru kontynuować tematu młodego skoczka, który jeszcze w Sochi daremnie i desperacko próbował pocałować ją wbrew jej woli.
- Skoro tak uważasz – wzruszyłam bezwiednie ramionami, nadsłuchując hałasu jaki Stoch robił w korytarzu zdejmując kurtkę i buty.
- A masz jakieś wątpliwości? – zaniepokojona przełknęła głośno ślinę, a w jej źrenicach pojawiła się jawna wątpliwość. Przygryzłam dolną wargę, umiejętnie grając na zwłokę i rozważając, czy w ogóle powinnam dzielić się z nią swoimi subiektywnymi spostrzeżeniami i obawami.
- Nie – odparłam słabo, po czym odchrząknęłam znacząco – Chyba nie.
- Dziewczyny, mówię wam, pizga jak w głębokiej Finlandii, albo Norwegii – trzęsący się Stoch, przekraczający z uśmiechem na ustach próg kuchennego pomieszczenia, pocierał energicznie zmarznięte dłonie – Jaśminka zbieraj się, jeśli chcesz, żebym podrzucił cię do Tajnera niespóźnioną.
- Jesteś pewien, że możesz prowadzić z tą kostką, Kamil? – zduszam kpiarski uśmiech i unoszę prawą brew z jawnym powątpiewaniem.
- Rehabilitowałem się, lada moment zaczynam treningi i wracam na skocznie, więc nie popadajmy w paranoję, okej? – zgarnął kluczyli z kuchennego blatu i potrząsnął nimi sugestywnie przed moimi nieprzekonanymi oczami.
- Okej! – odrzekałam sugestywnie i uniosłam ręce w geście szybkiej kapitualcji – Po prostu nie chciałam nadużywać waszej gościnności.
- Boże Jaśmina, gadasz jak potłuczona – blondynka skarciła mnie srodze, kręcąc głową z politowaniem – Jedzie do ośrodka, do doktora Winiarskiego, więc i tak ma po drodze.
- Widzisz? Nie masz wyjścia! Naciągaj czapkę na uszy i bieraj swój kożuch, dziewojo – zaświergotał wesoło, po czym pochylił się na licem swojej małżonki, zostawiając na nim przelotny, mokry ślad po ustach. W tej samej chwili mój telefon leżący na drewnianym stole zabrzmiał dźwięcznie, otrzymując powiadomienie. Chwyciłam w dłoń białego huaweia i przesunęłam palcem po ekranie, zupełnie nie spodziewając się okrągłego dymka chatu z messengera, który przedstawiał wątpliwej urody twarz Schlierenzauera.
Gregor Schlierenzauer : Uważaj na tego pięknisia, Jas.
Ja : Andiego?
Gregor Schlierenzauer : No chyba napisałem wyraźnie
Ja : Aha
Gregor Schlierenzauer : Po prostu uważaj, ok?
Ja : Pozdrów Sandrę, Greg.
Gregor Schlierenzauer : Ona nawet nie wie kim jesteś.
- Jaśmina! – potrząsam otrzeźwiająco głową, kiedy słyszysz podniesiony głos Kamila i spoglądam na niego z szeroko otwartymi oczami, mrugając kilkukrtonie nieco zdezorientowana i zbita z pantałyku ta jakże dziwną i pełną nienawistnych stuknięć w klawiaturę ekranu konwersacją.
- No idę, już, no! – blokuję telefon i podnoszę się ekscentrycznie, podążając w stronę wyjścia i słysząc jeszcze jedynie głośny, krzyk Ewki, przez który Kamil przewraca teatralnie oczami.
- Jedźcie ostrożnie, jest ślisko!



- Jaśmina, co się dzieje? – troskliwe pytanie, które przed chwilą padło ze stochowych warg, sparaliżowało moją sylwetkę w trakcie odpinania czarnego pasa bezpieczeństwa – Przecież widzę – mocniej zacisnął dłonie na kierownicy, nie ustępując ani na moment z tożsamym na jego twarzy zacięciem. Przymknęłam mocniej drżące powieki, próbując głęboko odetchnąć i poukładać wszystkie rozbiegane myśli przed wylotem do mroźnego Kussamo.
- Nic ważnego – pokiwałam przecząco głową, uciekając wzrokiem gdzieś zza zakurzoną, przymarzniętą szybę. Szukając gdzieś ratunku przed przyduszającym poczuciem bezradności w tym całym cyrku, w którym jestem zwykłym pionkiem, przepychanym przez Tajnera i Schustera. Tak głośno, przez niemy krzyk wołałam o pomoc i nawinie łudziłam się, że w końcu, prędzej czy później ktoś to desperackie nawoływanie usłyszy.
- Trochę się już znamy – zauważył rezolutnie, miażdżąc usta – Pokłóciłaś się z Maćkiem?
Czy naprawdę popełniłam błąd, łudząc się, że tak inteligentny człowiek, jakim był Kamil, mógłby poważnie zastanowić się nad faktem, że podwozi mnie na spotkanie z Apoloniuszem, choć tak naprawdę nie powinnam mieć już z nim nic wspólnego? Że doszuka się kompletnej nielogicznej idei w moim zebraniu z konkurencją? Że nie powinnam spoufalać się z prezesem polskiego związku, będąc zatrudniona w niemieckim. Dlaczego to przeoczył?
- Naprawdę nic – położyłam dłoń na jego ramieniu uspokajająco - Zajmij się sobą, Ewą i widzimy się niebawem na skoczki, Stoch – wymusiłam, na drżących ustach, mało przekonywujący uśmiech i przykładając dwa, wyprostowane palce do czoła, odsalutowałam w jego stronę.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć – wychylił się, kiedy wysiadałam z jego pojazdu, ostrożnie stawiając kroki na śliskiej nawierzchni.
- Wiem. Ty na mnie też. Wyślę na ciebie SMSa w plebiscycie Przeglądu Sportowego – pokiwałam twierdząco głową i zanim zamknęłam za sobą drzwi, zobaczyłam jak z dźwięcznym śmiechem, kręci głową z niedowierzaniem.


Śliska, jednolitego niebieskiego koloru teczka opatrzona rozciągliwą gumką, wylądowała na szklanym stoliku tuż przed moim nosem, potrącając moją szklankę wypełnioną wpół mineralną wodą i pływającym na jej powierzchni plastrem cytryny. Siedzący naprzeciw mnie w hotelowej loży Apoloniusz, niecierpliwie wiercił się na niewygodnym pufiastym fotelu. Nieprzerwanie rozglądał się nerwowo i podrywał za każdym razem, kiedy przez automatycznie rozsuwane hotelowe drzwi przechodzili kolejni goście i turyści z hałasującym bagażem na kółkach.
- Masz tam informacja o sposobach zmianie ślizgu nart i otrzymanych wynikach, zmianach konstrukcji buta i to czym dysponowaliśmy w Rosji, czyli o takiej specjalnej kostce, która spinała buta z wiązaniami. Generalnie założenie było takie, aby zawodnik potrzebował mniej siły, żeby sterować nartami. Wtedy mówili o tym wszyscy, a generalnie bardziej działało to na psychikę rywali, niż faktycznie przynosiło względne rezultaty. Niemniej są to rzeczy, które powinny pozwolić ci na wzbudzenie ich zaufania, przy jednoczesnym, zerowym zagrożeniu dla nas – wyjaśnił naprędce, swoim niskim, konspiracyjnym głosem, operując dość spokojnie opanowanym tonem głosu, nie zdradzającym zbytni zbędnych emocji.
- Zauważyłam, że Niemcy mają specjalne ściągacze na rękawiczkach – położyłam dłoń na niebieskiej teczce i spojrzałam na Tajnera wyczekująco, uważnie przyglądając się jego niemal niewzruszonej mimice twarzy, a właściwie jej braku, przez co nie potrafiłam odczytać z jego twarzy żadnych zmiennych emocji, jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który pozwoliłby mi znaleźć właściwy trop.
- To bez znaczenia, większość tak robi, tak samo jak długość kombinezonów i ich naciąganie, to jest praktycznie nie do ruszenia i podważenia – pokręcił głową z dezaprobatą, zwilżając łapczywie językiem swoje spierzchnięte usta – Czołowa dziesiątka musi być przygotowana na oddanie kombinezonów do sprawdzenia, nie mogą odbiegać wymiarami od norm.
- Jakieś wskazówki? – zmarszczyłam czoło, gorączkowo je pocierając i próbują się skupić.
- Bielizna, nikt nie sprawdza tego co mają pod spodem – oświadczył z oczywistością po chwili głębszego namysłu, opierając splecione dłonie na idealnie wyprasowanej czarnej koszuli, opinającej jego sporych rozmiarów brzuch.
- Jak mam to sprawdzić? Jak w ogóle mam się do takich informacji dostać?
- Powoli, jestem przekonany, że Werner niedługo poprosi cię sprytnie o jakieś informacje, więc pamiętaj masz wzbudzić zaufanie, poczucie, że stoisz po ich stronie, że jesteś na tyle wystraszona, że zrobisz dla nich wszystko.
- Panie Prezesie, ale ja jestem cholernie wystraszona! – podnoszę spokojny dotąd ton głosu, patrząc z lekkim przerażeniem prosto w jego niewzruszone twoim lękiem i obawami oczy - Co jeśli to wszystko się wyda? Upadnie i jebnie, jak Cesarstwo Rzymskie w 476 roku? Ujawnią mój romans z Thomasem i będę skończona! Całkowicie umoczona i totalnie udupiona na długie lata.
- Spokojnie, nie panikuj, wszystko jest pod kontrolą – ściągnął brwi i uniósł uspokajająco rękę - Znalazłaś kogoś komu mogłabyś tam zaufać? – zagaił ewidentnie zaciekawiony, czy wywiązałam się z pierwszego postawionego mi zadania.
- Zaufać Niemcowi? Pan siebie słyszy? – zakpiłam nazbyt nasączonym ironią tonem, czym wywołałam na jego twarzy ewidentny niesmak.
- A ten Eisenbichler? – podrapał się niecierpliwie po brodzie.
- Odjechany. Ma swój świat.
- Freund?
- Przestajemy się dogadywać za każdym razem kiedy przypomni mu się, że przegrali z nami w nogę na Narodowym – zduszam kpiarskie parsknięcie na ustach, widząc żałosną minę Apolla, nie silącego się na żadne zbędny komentarz - A uprzedzając Pana kolejne typy, to Freitag kompletnie mi nie ufa, kontroluje mnie na każdym kroku, jest jak mój cień, jakiś cholerny detektyw, do tego Wellinger się do mnie przystawia i wie o mnie o wiele za dużo.
- Pamiętaj, masz Maćka, on jedyny wie o wszystkim, właśnie po to abyś zawsze mogła zwrócić się o pomoc, kiedy coś będzie cię przytłaczało – pochylił się nad stołem, wbijając swój brzuch w jego półokrągłą krawędź, starając się przybrać troskliwy ojcowski ton.
Maciek, Maciek, Maciek. Maciek ma mnie w głębokim poważaniu.
- Wiem.
- I nie kręć się znowu przy Austriakach.
- Słucham? – mrugnęłam kilkukrotnie kompletnie zaskoczona jego absurdalną uwagą.
- To może być źle odbierane przez Niemców.
- Dziękuję za dobre rady, do widzenia – wstałam energicznie, zgarniając niebieską teczkę i z zaciśniętymi ustami obróciłam się na pięcie, przymykając powieki i zaciskając pięści, aż do zbielałych kłykci.
- Jaśmina, pamiętaj, że jesteśmy po tej samej stronie.
- Jasne.



- Ej, mam dobry kawał – rozentuzjowany Freund klasnął radośnie w dłonie i energicznie potrząsnął głową, rozglądając się na boki, szukając atencji i wyraźnej aprobaty dla jego pomysłu. Odetchnęłam głęboko zduszonym, nagrzanym powietrzem i odkleiłam przyklejony do spoconego czoła kosmyk włosów.
- Dajesz, Severin – westchnął zachęcająco poprzez saunowe opary Wank, a z czubka jego czerwonego nosa spłynęła kropla potu.
- Wiecie dlaczego kobiety tak bardzo kochają buty? – zagaił mało inteligentnie, zduszając kpiarskie parsknięcie na swoich wąskich ustach - Bo bez względu na to ile kobieta przytyje, to buty i tak będą pasować.
Salwa tubalnego, niskiego śmiechu stada baranich samców rozbrzmiała w drewnianym pomieszczeniu, a ja jedynie przewróciłam niecierpliwie oczami, stękając cicho i z zniecierpliwieniem odliczając sekundy do końca ostatniej sesji.
- Eeee, a wiecie, że kobiety zaburzają nawet prawa fizyki – Marcus pstryknął błyskotliwie palcami, przekrzykując ostatnie dźwięczne pomruki wydawane przez swoich kompanów.
- Bo im są cięższe, tym łatwiej je poderwać – Severin wszedł mu bezpardonowo w słowo, klepiąc go po przykrytym ręcznikiem kolanie i pokładając się wraz z towarzyszami z gardłowego śmiechu.
- Boże Freund – warczę nieprzyjemnie końcem drżących z zniesmaczenia warg - nie rechocz, jak ropucha na bagnach, tylko mi lepiej przypomnij jaki był wynik meczu Polska-Niemcy na Narodowym.
- Ty to mi każdy dobry humor potrafisz zniszczyć – blondyn rzucił kąśliwie, wykrzywiając usta w kwaśny grymas, ewidentnie tonując swój nagły wytrysk niepoprawnego humoru.
- Jas, wyluuuzuj, jesteś strasznie spięta – poczułam wścibski łokieć Eisenbichlera gdzieś pomiędzy swoimi żebrami i niemal spiorunowałam go nieprzejednanym spojrzeniem spod przymrużonych ciemnych oczu.  
- Ewidentnie potrzebujesz penisa, Jas – stwierdził Karl z całkowitą powagą w głosie, miażdżąc swoje niewyparzone wargi i kiwając posępnie głową. O ile niedyskretnie ciche podśmiechiwania Wanka byłam w stanie znieść, a zduszone parsknięcie Marcusa udało mi się skutecznie zignorować, o tyle szelmowskie rozciągnięcie kącików ponętnych ust milczącego dotąd Andreasa i buńczuczne uniesienie prawej brwi całkowicie wyprowadziło mnie z wewnętrznej równowagi, jaką starałam się osiągnąć przez poznane techniki relaksacji od fińskiego saunamistrza. Jasne w mniemaniu tego narcystycznego niemieckiego blondynka, potrzebuje tylko i wyłącznie jego przyrodzenia do osiągnięcia apogeum relaksu i spełnienia. Uśmiechnęłam się krzywo w stronę wpatrującego się we mnie jednoznacznie Wellingera, aż jego niebieskie tęczówki zabłysnęły niezrozumieniem i nienawistnym blaskiem iskry. Wysoka temperatura, która miała wpłynąć korzystnie na moją psychiczną kondycję, po przez produkowanie większej liczby endorfin, przyniosła odwrotne skutki. Finalnie podniosłam się z zajmowanego przeze mnie miejsca, podciągając bawełniany biały ręcznik pod pachy i podążając do wyjścia za niemieckimi skoczkami. Z pewnością ciepło przyniosło ulgę przy ich bólach mięśniowych, zakwasach, czy naciągnięciach ścięgien.
- Na twoim miejscu byłbym trochę milszy – męski, niski, szorstki szept rozbrzmiały tuż nad moim uchem, zbiegł się wraz z kurczliwym pociągnięciem za mój łokieć, przez co niemal zderzyłam się z półnagą sylwetką niemieckiego skoczka i niemal odbiłam się od niego stalowych mięśni brzucha - Mogę cię ochronić przed tym całym bagnem, w które wdepnęłaś, pamiętaj o tym – pochylił się nade mną konspiracyjnie, ostrzegając wyciągniętym przed moją zdezorientowaną twarz wskazującym placem i porażającym spojrzeniem niebieskich tęczówek.
- Andi – przełknęłam głośno ślinę, uśmiechając się nerwowo i chcąc wyminąć jego zastawiającą mi drogę sylwetkę – Chcę wziąć prysznic.
- Zawsze możemy wziąć razem u mnie w pokoju – przystanął w miejscu, w którym chciałam wykonać wymijający krok i przytrzymał mnie za okolice bioder. Dotyk jego rozgrzanej dłoni palił moją skórę, a subtelny, słodki oddech owiewał moją twarz, skutecznie próbując mi udowodnić, że śmiało postawiona teza Gaigera ma swoje całkiem racjonalne uzasadnienie i rację bytu. Westchnęłam z drżącym głosem i resztkami sił wyrwałam się spod jego uścisku, panicznie wybiegając przed siebie i kompletnie nie zaważając na tożsamość wymijanych towarzyszy naszej konwersacji. Chwała opatrzności za to, że Niemcy i Austriacy zawsze wybierają ten sam hotel.
- Ty siusiak! – Gregor Schlierenzauer ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku ulatniającego się Wellingera, którego sylwetka zatrzymała się w półobrocie. Zagryzł ze zdenerwowania dolną, nabrzmiałą wargę i syknął z niezadowolenia, odwracając się w stronę z której pochodził głos Austriaka.
- Do mnie mówisz? – Niemiec uniósł figlarnie do góry obie brwi i pytając z prześmiewczym powątpiewaniem, założył ręce na krzyż, prężąc dzielnie swoje muskuły. Jakby co najmniej walczył właśnie z szatynem o przywództwo w stadzie i pokracznie udowadniał niepodważalność swojego pierwotnego instynktu samca alfa.
- Tak – Gregor pokiwał twierdząco głową, miażdżąc swoje usta i marszcząc czoło, spowodowane ściągnięciem brwi - Tak się właśnie składa, że jesteś dla mnie tutaj takim małym srajtkiem w pampersie – pokazał marginalny odstęp pomiędzy swoimi dwoma placami - więc nie będę cię prosił, tylko lojalnie uprzedzam, trzymaj tego swojego przyjaciela piłkarzyka z dala od Jas – wykrzywił twarz i poklepał Andreasa po ramieniu.
- Nie wtrącaj się i nie wchodź mi w paradę – blondyn stanowczo uchylił bark i obrzucił Schlierenzauera nieskrywaną pretensją spod cedzących, zaciśniętych śnieżnobiałych zębów, a przez które co drugie słowo odpryskiwała porcja śliny - Ja byłem pierwszy, ty stań sobie w kolejce, chociaż przecież ona i tak woli mnie.
- Źle się zrozumieliśmy Andi – Gregor prychnął lekko i pokręcił z dezaprobatą głową, przecierając palcami przymknięte powieki - Wykorzystanie tego kolesia to zły pomysł na poderwanie jej – wyraził swoje szczere powątpiewanie, drapiąc się sugestywnie po brodzie i zgrywając kunszt swojego mizernego, aczkolwiek cwanego aktorstwa - A co do tamtego, to jestem jakoś dziwnie spokojny, że nie jest tobą szczególnie zainteresowana.
- Zobaczymy.
- A i jeszcze jedno – wbił swój długi, kościsty wskazujący palec w jego ramię - Ten twój Freitag strasznie się jej czepia, weź coś z tym zrób – przechylił głowę, uśmiechając się sztucznie i poklepał z przekłamanym, przyjacielskim uznaniem zdezorientowanego Niemca po pozbawionym zarostu policzku.










Wróciłam! Dziękuję za cierpliwość! Ze spóźnieniem, ale wróciłam. Och, starałam się, naprawdę, ale nie wyszło mi to jakoś najlepiej i mam tego świadomość.
Ten rozdział miał być dłuższy, ale musiałam go podzielić na dwie części, także więcej Jaśminki i Gregorka będzie w następnym rozdziale, chociaż nie zabranie Andiego, bo przecież pamiętamy ten niewdzięczny upadek w Kussamo.
A teraz uporządkujemy pewne sprawy.
<Oliwia, Stoch i Winiarski > < klik > wystartują zaraz po skończeniu < Leny i Michała>  < klik > ( jeszcze 2, 3 rozdziały )
A tutaj na razie pomysły na pierwsze < jednoparty > <klik>