7 kwietnia 2014r - Protaras, Cypr.
Muzyka pompowała z głośników
wirujący rytm basów, tak samo jak moje serce tłoczyło nasiąkniętą alkoholem
krew na tle neonowych, ruchomych kolorowych świateł. Unoszące się papierosowe
kłęby papierosowego dymu pomieszane z wysokoprocentowymi trunkami i całą paletą
wonnych kwiatowych zapachów perfum drażniła nozdrza i przyprawiała o mdłości. Wszystkie
decybele, hałasy i brzdęki docierały do mnie zbyt stłumione i przygłuszone, a zamglony
obraz przed moimi oczami podskakiwał i ucinał się, niczym na zepsutej taśmie
odtwarzanego wideo. Bezwładnie poddawałam się pulsującym dźwiękom, tańczącym w
moim ciele, ocierając się o czyjąś równie wijącą się w takt spoconą postać. Czułam
na karku nieznajomy, ciężki oddech, na przedramieniu obcy gorący dotyk, a w
głowie przyjemnie szumiało mi od znanych niepoukładanych uczuć i zduszanego bezgłośnego
płaczu.
Niezmiennie od dzisiejszego
południa za każdym przymknięciem powiek miałam przed oczami jego, Erika. Jego
postać, chwilę zawahania i to jak na mnie patrzył tymi swoimi błękitnymi
tęczówkami ze swoim charakterystycznym filuternym uśmiechem. Nie mogłam przecież
ponownie wpuścić go do swojego życia, pozwolić na choćby jedno małe
nieroztropne i całkowicie przypadkowe przecięcie się naszych ścieżek. Niewybaczalnym
błędem było to, że pozwoliłam mu kiedyś bezpardonowo i nieostrożnie wejść do
mojego serca i pozwolić rozgościć się na długie, zmarnowane lata. Erik Durm.
Przystojny, czarujący, zabawny blondyn o nienagannej aparycji i zabójczych
niebiańskich tęczówkach. Niemal wszystkie inne padały na kolana pod przeklętym
zaklęciem jego nieodpartego uroku, z tym że ja upadłam zbyt nisko, zbyt
boleśnie. Kompletnie się nie szanowałam, ale nie w ten sposób, o którym
Schlierenzauer był święcie przekonany. Pewnie byłby rozczarowany faktem, że nie
upijam się do nieprzytomności i nie rozkładam nóg przed każdym napotkanym mężczyzną.
Mój brak szacunku do siebie polegał na czymś zupełnie innym. Na tym, że kiedyś
całe swoje serce oddałam komuś, kto nim gardził, a ja prosiłam, modliłam się i
żebrałam o to uczucie. Powierzyłam wszystkie moje marzenia i nadzieje, komuś
kto roztrzaskał je na kawałki i nawet nie potrafiłam go za to znienawidzić. Naiwnie
myślałam, że go zmienię, że mojej miłości wystarczy za nas oboje. Idiotka
czytająca Cierpienia Młodego Wertera. Zgnoił, poniżył, pociągnął na samo dno,
sprawił, że czułam się bezwartościowym, niewystarczającym gównem i zapomniał o
mnie z łatwością z jaką zapomina się o twarzach ludzi, z którymi jeździ się
tramwajem. Zabawne, zawsze mi się wydawało, że Konrad z Dziadów Mickiewicza był
moim alter ego.
Mężczyzna, który obejmuje mnie
namiętnie i natarczywie na parkiecie, muska przelotnie moje wargi, które smakują
rumem, miętą i brzoskwiniowym winem. Wiem, że na tym się skończy. Nikomu nigdy
nie pozwalałam na więcej. Moje ciało było tak zabawnie i naiwnie wierne i
oddane tylko Erikowi, jakby już na zawsze miało być przypieczętowane tylko
szyfrem jego dłoni. Moje nagie ciało należało do tego, któremu oddałam swoją
duszę, dopóki nie pojawił się Morgenstern, który uparcie przypominał mi Niemca
w każdym najmniejszym detalu. Mimo wszystko chcę się dzisiaj zgnoić, wytańczyć
ból i nie czuć nic, nawet tej przeraźliwej pustki. By wpływające z pamięci jak
topielec uczucie do Durma, tak cholernie nie bolało.
Poczułam kurczliwy uścisk na
przedramieniu i mocne szarpnięcie, pod wpływem którego rozmazana twarz mojego
niezidentyfikowanego kompana dzisiejszej nocy zniknęła wśród tłumu. Tłumu,
który opuściłam ciągnięta wprost do wyjścia. Zostałam brutalnie niemal rzucona
o zimną ścianę, do której przylegały moje nagie plecy i dopiero teraz
zarejestrowałam z jaką wezbraną złością, ciemne źrenice Gregora torpedowały
moje żałosne i rozbawiona oblicze.
- Co ty wyprawiasz?! – lekko
wstrząsnął moimi ramionami, podnosząc szorstki głos - Szukam cię po całym
mieście, a ty po prostu obściskujesz się tutaj z jakimś obleśnym typem!
- A ty, co? Jesteś zazdrosny? –
parsknęłam wesoło i beztrosko wzruszyłam ramionami – Przyznaj, że jednak ci się
podobam – spojrzałam na niego podejrzanie spode łba.
- W ogóle – skwitował natychmiast –
I to co sobą teraz reprezentujesz też mi się nie podoba – wysyczał przez
zaciśnięte zęby tuż nad moim uchem.
- Jest mi tak bardzo przykro, że
nie spełniam twoich oczekiwań – prychnęłam, pocierając z udawaną troską
policzek, po czym wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem, gdyż wypity alkohol
skutecznie poprawiał mój humor
– Jesteście siebie warci z Morgenternem
– jego ponętne wargi zadrżały w kwaśnym grymasie - Temu Erikowi od którego
dzisiaj uciekłaś, też wpakowałaś się do łóżka?
Jego brutalne i ostre niczym
sztylet słowa wbiły się, dźgając moje płuca. Nagle poczułam jak z sekundy na
sekundę powoli traciłam oddech, niewidzialna obręcz zaciskała moje gardło,
skutecznie mnie przyduszając, a w kącikach oczu niezrozumiale zaczęły napływać
słone łzy. Bolało. Odwróciłam głowę, unikając jego spojrzenia, które chłostało
moje ciało i odeszłam, zostawiając go tam bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia.
21 listopada 2014r. – Klingenthal,
Niemcy.
Jak dotąd spięte i błyszczące od
balsamów i oliwki łydki Eisenbichlera rozluźniły się, co zostało skwitowane
przez niego ewidentnym błogim westchnięciem z tożsamą i wyrysowaną na twarzy
ulgą. W poczuciu dobrego spełnienia swojej powinności, poczęłam składać wielkie
łóżko do masażu o starszym numerze kolekcji, w porównaniu do tego, którym
dysponował Christian. Stęknęłam w wyrazie frustracji, jaka dopadła mnie kiedy
nie mogłam sobie poradzić z zatwardziałą, nieustępującą szprychą na zgięciu.
Siłowałam się wciąż z przerastającym mnie zadaniem, aż finalnie opadłam z sił i
odetchnęłam głęboko, odklejając mokre kosmyki włosów na spoconym czole.
Podparłam ręce o boki i spojrzałam niewdzięcznie na Markusa, który jak
zahipnotyzowany nieprzerwanie wpatrywał się w ekran swojego laptopa, którego
pozwoliłam mu mieć podczas masażu przed jego oczami. Niemal co chwilę
zapowietrzał cię, krzyczał, albo komentował poczynania charyzmatycznej bohaterki
serialu Zbuntowany Anioł. Na domiar złego piosenka rozpoczynająca każdy odcinek
i w rytm, której uciskałam przed chwilą umięśnione plecy skoczka, wciąż godziła
po mojej głowie i nieprzerwanie nękała każdy jej zakamarek. Przewróciłam
zniecierpliwiona oczami i po raz ostatni podjęłam zaciętą próbę walki z
nieugiętym sprzętem, a całości zaczęli się przyglądać, stojący właśnie w
drzwiach Freund i Wank, rechocząc w niebogłosy i pokładając się ze śmiechu z mojej
bezradności.
- Severin – warknęłam, podnosząc na
niego swój wzrok i unosząc pytająco do góry prawą brew – Przypomnij mi proszę,
bo nie pamiętam. Jaki był wynik meczu Polska-Niemcy w październiku na
Narodowym?
Uśmiech z jego twarzy automatycznie
zniknął i wyraz twarzy zrzedł w mgnieniu oka. Z posępną miną, wsunął dłonie do
kieszeni swoich, czarnych spodni i obrażony z uniesioną wysoko głową zniknął
gdzieś w głębi korytarza. Andreas wykazując więcej empatii, podszedł do mnie
rozbawiony i odblokowując zacisk, życzliwie pomógł mi złożyć bordowe łóżko i
zaciągnąć w kąt pozostałej części graciarni. Brunet wskoczył na fotel obok
Eisenbischlera i zaglądnął mu przez ramię, kiedy do pomieszczenia wparował Karl
i Manuel.
- Ej, Markus, a co ty będziesz
oglądał, kiedy skończysz już wszystkie odcinki? – spytał rezolutnie Andreas,
drapiąc się po głowie z zakłopotaniem.
- Przygody Milagros 'Mili'
Esposito-Di Carlo de Miranda Cholito Carlitos Rosario nigdy się nie kończą
amatorze kina! – wyśmiał prześmiewczo swojego kolegę z drużyny, który z
wielkimi, zdziwionymi oczami spojrzał na resztę z przerażeniem.
- Milagros ‘Mili’ Duspito-En Cielo
de co ty kurwa do mnie mówisz?
- Milagros 'Mili' Esposito-Di Carlo
de Miranda Cholito Carlitos Rosario – powtórzył powoli ze stoickim spokojem.
- Eeee, Eisen, ty chcesz mi
powiedzieć, że ty się uczyłeś tego nazwiska na pamięć? Dobrze się czujesz? –
Geiger potrząsnął zniesmaczonym brunetem, który nienawidził, kiedy ktoś śmiał
przerwać mu jego ulubiony seans.
- On jest po prostu wielkim i
oddanym fanem Natalii Oreiro, Karl. Nie zrozumiesz – wyjaśnił pocieszająco
Neumayer – Marcus jest wielkim fanem jej pieprzyka nad wargą, a ja tych dwóch
większych trochę niżej – szepnął konspiracyjnie, niskim rozmarzonym męskim
głosem, czym wywołał prymitywny śmiech swoich kompanów. Eisnebichler spojrzał
na Manuela nieprzychylnym wzrokiem, jakby ten co najmniej niechybnie
wypowiedział się o jego prawdziwej narzeczonej. W tym czasie myłam właśnie
dokładnie lepkie od płynnych kosmetyków swoje dłonie i wycierałam je dokładnie
w papierowy ręcznik, żyjąc sobie w swoim tyrolskim spokoju, nucąc sobie Cambio
dolor. Prawda, że to byłoby zbyt piękne, żeby było prawdziwe?
- Nie sądzicie, że Jasmine jest
trochę podobna do Natalii? – wysnuł podejrzliwie Wank, pocierając palcami o
szorstki zarost na swojej brodzie. Marcus rzucił na mnie wzrokiem sponad ekranu
laptopa przymrużając oczy, a Karl przechylał głowę na boki, to w lewo, to w
prawo, przymykając naprzemiennie jednym okiem. Neumayer wydymał jedynie swoje
wielkie usta i cmoknął, kręcąc negująco głową. Wskazówki zegara niebezpiecznie
tykały w mojej głowie w pełnej napięcia i wyczekiwania ciszy.
- Przestańcie się tak wszyscy na
mnie gapić! – wrzasnęłam, oddychając głęboko z ulgą, kiedy potrząsnęli głowami
na opamiętanie.
- W sumie trochę podobna –
skwitował, dywagując z powątpiewaniem Manuel.
- Gdyby przefarbować ją na rudo –
dodał Karl.
- I dodać pieprzyk – wtrącił
Marcus, unosząc palec wskazujący do góry.
- Dość! – ryknęłam poirytowana,
uderzając ekscentrycznie rękoma o blat stolika, na co wszyscy równomiernie
podskoczyli do góry – Za chwilę jedziemy na skocznie. Wypad stąd! Biegusiem, w
podskokach, sio! – wstając, pogoniłam całą rozbawioną ferajnę, wychodząc razem
z nimi i zatrzaskując drzwi.
- Jas – jęknął przeciągle
płaczliwym tonem Eisebichler i obrócił się w moją stronę – Zapomniałem
ładowarki!
- Jasimne, weź proszę z łaski
swojej te kombinezony na konkurs i zapakuj je do busa – poprosił Tino,
podjeżdżając wózkiem z hałdą zapakowanych w worek strojów, a sam popędził w
przeciwnym kierunku, wołając za serwismenem niosącym narty.
- Ale moja ładowarka! – utyskiwał
Niemiec, kiedy obróciłam się do niego placami. Wywróciłam oczami i głośno
westchnęłam, zanim sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam kartę, którą mu podałam.
Kiedy upewniłam się, że w wyludnionym na chwile korytarzu mogę sobie na to
pozwolić, sięgnęłam do szczelnie zapakowanych i prawie zaplombowanych
kombinezonów. Ciekawe czy są od Diora czy Versace. Rozsunęłam powoli zamek,
chcąc jedynie rzucić okiem na krój i dotknąć materiału, trochę dokładnie się im
przyjrzeć, dogłębnie przeanalizować, bo być może znajdę coś podejrzanego lub
niepokojącego.
- Co ty robisz?
Głos Freitaga rozległ się groźnie
tuż nad moim uchem, w skutek czego nerwowo przełknęłam ślinę z lekkich
zawahaniem.
- Zapinam i zanoszę do busa –
wyprostowałam się pewnie mierząc z jego mierzącym mnie podejrzliwym spojrzeniem
- Chyba, że nie zamierzacie dzisiaj skakać – dywagowałam zadziornie, unosząc
enigmatycznie brwi.
- Zamierzamy dzisiaj wygrać – na
twarzy Richarda pojawił się przebiegły uśmiech – Pomogę ci – zaoferował,
pozostając nieufnym i własnoręcznie zapinając worek ze strojami, po czym
popchnął go wprost do wyjścia.
- Richi – Jesen, grubawy jeden ze
sryliona asystentów trenera Schustera podbiegł do naszej dwójki – Doktor
Dorfmuller prosi, żebyś jeszcze przed odjazdem się do niego stawił – Freitag
skinął porozumiewawczo głową, podążając w poszukiwaniu Marka – A ty oprócz
głowy, zapomniałaś też kurtki – zwrócił się do mnie zniecierpliwiony, rzucając
we mnie żółtopomarańczowym szeleszczącym materiałem. Złapał za rączki wózka i
popchnął go przechodząc przez rozsuwające się drzwi, a ja przemknęłam tuż za
jego plecami strojąc do nich całą paletę głupich min. Wykrzywiłam twarz w
grymas niezadowolenia i założyłam wierzchnią odzież przeklinając siarczyście w
myślach. Za jakie grzechy muszę chodzić w tym okropnym bezguściu? Gdyby nie
zimne powietrze, które owinęło moją twarz na zewnątrz i wzdrygnęło zimnym
dreszczem, natychmiast rzuciłabym ten łach w najbliższy śmietnik. Musiałam
jednak przyznać, że to cholerstwo było bardzo ciepłe i ogrzewało mój zziębnięty
tyłeczek. Chmara ludzi wszystkich zespołów zapakowywała do pojazdów całą masę
toreb i nart. Gdzieś w oddali ujrzałam gotowych do odjazdu Polaków. W drzwiach
busa mignął mi Maciek, Dawid, Piotrek, Janek i Stefan. Potem ruszyli Łukasz ze
Zbyszkiem, Gębalą, Winiarskim i Skrobotem, a na końcu przybiegł jeszcze Kłusek.
Czyżbym przeoczyła gdzieś Kamila? Przeniosłam wzrok z odjeżdżającej maszyny w
przypadkowy punkt, niefortunnie natrafiając na strojącego obok swoich kolegów
postać Schlierenzauera. Z pewnością musiał poczuć mój utkwiony, lustrujący go
wzrok, gdyż zerknął w moją stronę kątem oka, jednak w chwili, w której podszedł
do mnie Wellinger, niespodziewanie całując mnie w policzek na przywitanie.
- Cześć piękna – zamruczał swoim,
uwodzicielskim melodyjnym głosem, a ja potarłam lico ze zdziwienia – Przeziębisz
się – zmarszczył brwi i z nadmierną troską złapał za połacie mojej kurtki,
zapinając zamek i zasuwając go do samej szyi. Spojrzałam instynktownie na
Gregora, który przez chwilę przyglądał się
poczynaniom Niemca z wyraźnym zakłopotaniem. Spuścił głowę, dłubiąc
butem w kupie śniegu, po czym wybuchnął gromkim śmiechem wraz z całą swoją
drużyną i nie spojrzał w moją stroną już ani razu.
- Jak minęła noc?
Cholera, czy on musiał być taki
dwuznaczny?
- Całkiem dobrze – przytaknęłam –
Nawet śmiem twierdzić, że się wyspałam po wczorajszym intensywnym w waszą
regeneracje dniu i mój mózg jest w stanie dzisiaj przetwarzać wszelkie
informacje na najwyższych obrotach – próbowałam zaśmiać się, rozładowując nieco
namacalnie napiętą między nami atmosferę.
- Czyli spokojnie – podsumował,
zagryzając niecierpliwie wargę – Oby tylko, to nie była cisza przed, jak to się
mówi, burzą – ponętne wargi blondyna wygięły się w nerwowy uśmiech.
- Dzieciaki, amory po konkursie
drużynowym, Andi czysty umysł, czysty – zaordynował rzeczowo Werner,
przeciskając się pomiędzy naszą dwójką i podejmując próbę zapanowania nad małym
kociołkiem - Hej, ludzie! Szybciej, nie możemy się spóźnić na zawody, w końcu
punktualność to ponoć najsłynniejsza cecha Niemców, czy jednak ktoś chciałby
mnie wyprowadzić z tego błędu?
Drzwi windy powoli się zamykały,
zacieśniając obraz biegnącego pośpiesznie Krafta z rękawicami w zębach. Prawy
kącik ust Gregora uniósł się kpiarsko ku górze, gdyż kompletnie nie miał
zamiaru przytrzymywać przycisku i w ulubionej i pożądanej przez niego ostatnio
samotności, pokonać w odosobnieniu drogę na drugą serię konkursu drużynowego.
Stefan wepchnął czubek złożonych nart w ostatniej chwili w szparę zasuwających się
drzwi, a szatyn syknął z niezadowolenia. Kiedy brunet wchodził do wnętrza
windy, Schlierenzauer imitował dotknięcie guzika rozsuwającego, aby zachować
pozory dobrej woli, po czym obdarzył niższego od siebie skoczka nad wyraz
sztucznym uśmiechem.
- Nic nie mówiłeś, że znowu jesteś
z Sandrą – zagaił Kraft, unosząc swoje niemal czarne oczy ku górze i poprawił
jedną ręką, przekrzywiony różowy kask.
- Bo jeszcze nie jestem – westchnął
ciężko szatyn, przymykając z zniecierpliwieniem powieki. Zastanawiał się
właśnie jak to możliwe, że czas wjazdu tak niemiłosiernie się przedłuża.
- Wczoraj słyszałem …
- To umyj uszy – warknął i przerzucił
zręcznie swoje długie Fischery do lewej ręki - Pracuję nad nią, niedługo się
złamie i do mnie wróci.
- Mówisz o tym jak o operacji
werbującej w konspiracji w czasie wojny, a to jest związek Gregor, uczucia – począł
lamentować z wytrzeszczonymi oczami i ekscentrycznie wymachując rękoma, aby
dodać jeszcze nieco dramaturgii, wypowiadanym przez niego słowom. W skutek
czego ledwo zapanował nad niesfornymi upadającymi nartami, padając na kolana.
- Nie pieprz głupot Stefan –
wycedził Schlierenzauer przez zaciśnięte zęby, zduszając parsknięcie śmiechu.
- To ma jakiś związek z Jasmine? –
Kraft podniósł się i wyprostował, a dźwięczne piknięcie informowało o
zakończeniu podróży - Stary mówiłem ci, żebyś się na niej nie skupiał.
- Skup się lepiej na swojej
kulejącej technice – brązowowłosy skoczek założył narty na ramię, przestępując
przez rozwierające się drzwi widny - Strasznie spóźniasz – rzucił uszczypliwie
i dodał zjadliwie, stojąc w progu poczekalni nad zeskokiem - Może gdybyś nie
zajmował swojej malutkiej głowy pierdołami, mielibyśmy większe szansę na dzisiejsze
zwycięstwo – zamilkł na chwilę i zmarszczył czoło, po czym dodał z bijącą od
niego zuchwałością z nikłym uśmieszkiem na twarzy - Ja niestety skakać za was
nie mogę, a szkoda.
- Psia krew! – zaklął siarczyście
Christian, kręcąc bezradnie głową – Smarkacz zasrany, chodzi z głową w chmurach
i myśli o niebieskich migdałach – fuknął niepocieszony, następnie chwycił mnie
za ramię, wciskając mi w ręce narciarskie rękawiczki – Zanieś je proszę
Wellingerowi, bo oczywiście zapomniał je zabrać.
Do kurwy nędzy, czy ja dzisiaj
jestem jakimś chłopcem na posyłki? Ja naprawdę rozumiem, że na pierwszych
zawodach zawsze panuje nieporównywalne zamieszanie, harmider i kupę bałaganu,
ale szanujmy się. I jeszcze z uśmiechem na ustach muszę zapindalać w podskokach
do tego dzieciucha.
Zacisnęłam zęby, napinając
wszystkie mięśnie na zaciętej twarzy i pokiwałam pokornie głową. Zgniotłam
materiał w kurczliwym uścisku i ruszyłam w stronę schodków, którymi zamierzałam
dostać się na górę. Nie mogłam skorzystać z windy, którą podróżowali zawodnicy,
ażeby jej nie blokować, przez co na początku mozolnej drogi bardzo na to
wewnętrznie utyskiwałam. Jednak finalnie wzięłam to za dobry omen i zrządzenie
losu. Cóż, człowiek z nudów, lub zabicia czasu robi dziwne głupie rzeczy, nawet
skrupulatnie przygląda się czarnobiałym rękawicom Andreasa Wellingera.
Rozciągnęłam materiał na całej powierzchni, obmacując go także pomiędzy palcami.
Szklane drzwi do poczekalni rozsunęły się przede mną w reakcji na czujnik,
który wychwycił moją jednak osłupiałą sylwetkę, wpatrującą się w nielegalny
element niemieckiej odzieży. Ożesz ty w mordę dupę węża! Przecież to są specjalne
ściągacze! Co za oszuści! W mgnieniu oka dopadł do mnie Freitag, który z
pewnością zauważył moją rozdziawioną ze zdziwienia buzię i z uzasadnionym
niepokojem wyrwał mi rękawice należące do Wellingera.
- Będziesz tak stała i się gapiła?
Nie trzeba było się tak spieszyć, przecież Andi w ogóle za chwile nie skacze – warknął
nieprzyjemnym tonem – Musiałem mu pożyczyć swoje.
- Mam nadzieję, że niczym się nie
różniły – wyszeptałam konspiracyjnie pochylając się nad Richardem, z sączącą
się z ust gorzkością. Jego tęczówki zalśniły iskierką złości, która zadrżała
zdradziecko również w górnej wardze. W mig pojął moją aluzję, gdyż trzeba
przyznać, że jest on tutaj z nich wszystkich najbardziej inteligentną bestią.
- Sprawdź czy cię nie ma na dole –
w przypływie nieposkromionej irytacji lekko popchnął moje ramię i nim zdążyłam
zareagować, obserwowałam jedynie jak, Schlierenzauer chwytając za ramiona
Niemca, odprowadził go spokojnie i powoli z powrotem na jego miejsce. Czym
skupił na sobie wzrok wszystkich dotąd zafrasowanych poczynaniami na ekranie.
- Oj, Richi, Richi, nie marnuj
swojej energii przed skokiem – westchnął, cmokając z zniecierpliwieniem Gregor –
Źle ci się siedziało na wygrzanym, cieplutkim krzesełku? – spytał ironicznie,
przechylając delikatnie głowę i poklepując pobłażliwie Freitaga po plecach. Kiedy
odwróciłam się na pięcie, nie chcąc już toczyć konfrontacji z nieprzyjemnym i
podejrzliwym wzrokiem Richarda, u którego mam już totalnie przesrane,
zatrzymało mnie śmiałe chrząknięcie.
- Nie zbyt często fatygujesz swoje
zgrabne nóżki na zachcianki Wellingera? Zostałaś jego dziewczynką na posyłki? –
kpiarski ton Gregora, na którego spojrzałam przez plecy, kontrastował z jego
rozczarowanym, zaszyfrowanym spojrzeniem. Nie mogłam się już połapać w jego
nagłych, zmiennych nastrojach. Jeszcze wczoraj miał ochotę powycierać moją
personą zagrzybiałe, basenowe kafelki, przed chwilą stanął bądź co bądź w mojej
obronie, a teraz po raz kolejny katuje mnie swoimi nieuzasadnionymi
pretensjami. Prychnęłam bezsilnie i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Daj mi już spokój, wczoraj chyba
wszystko sobie wyjaśniliśmy, lepiej nie wchodźmy sobie w drogę – odparłam słabo,
nie siląc się już na żadną złośliwość – A za Richarda, dziękuję.
Opuściłam pomieszczenie, a szklane
drzwi skrupulatnie się za mną zasunęły, choć wydawało mi się, że słyszałam
jeszcze błagalne wołanie mojego imienia w Gregorowych ustach. Weszłam do windy
i nacisnęłam guzik. Na ułamek sekundy podniosłam wzrok na wciąż wpatrującego
się we mnie austriackiego skoczka, jednak powoli winda zatrzasnęła się i
obsuwając się, ruszyła w dół.
Kiedy tylko zeszłam na dół,
postanowiłam przystanąć przed domkami i dokończyć oglądanie konkursu na
telebimie wraz z Vetą, Jacobsenem, jakimiś Japończykami, których nigdy nie
potrafię odróżnić oprócz Kasaiego i Eisenbichlerem, który ucinał sobie
pogawędkę z Kubackim.
- Dawid! – przecisnęłam się przez
niewielki tłum, popychając Rune i ocierając się o kurtkę Markusa – Pokaż mi
swoje rękawiczki! – bez uprzedniego przyzwolenia, chwyciłam dłoń
zdezorientowanego blondyna, skrupulatnie przyglądając się materiałowi.
Nie ma! Ha! Wiedziałam, że my
jesteśmy uczciwi!
- Też cię miło widzieć Jaśmina, tak
wszystko u mnie w porządku, miło, że pytasz.
- Dejvi – jęknęłam przeciągle i
spojrzałam na niego przepraszająco.
- Zajęliśmy dziewiąte miejsce, nikt
z nas nie ma dobrej formy, wszystko jest, jak o kant dupę rozbić, a Kamil
skręcił kostkę.
Nagle na trybunach rozległ się
przeciążający błonę bębenkową hałas, wszystkie uniesione do góry niemieckie
flagi trzepotały na wietrze, a wzmożony doping, wybuchnął głośnym okrzykiem
radości, kiedy ostatni skaczący Freund wylądował znacznie przekraczając,
laserową, zieloną linię. Ku jego wiwatującej radości, podbiegli do niego
kolejno Freitag, Wellinger i Eisenbichler, który przed chwilą wyrwał dużym
susem, zostawiając za sobą tylko śnieżny pył.
- Chyba właśnie twoja drużyna
wygrała pierwszy drużynowy konkurs – zauważył rezolutnie Kubacki – Gratuluję.
- Zajebiście.
Zbiłam od niechcenia piątkę z
Wernerem i pozostałymi członkami sztabu, z przymusy dałam się przytulić
rozanielonemu Wellingerowi, a w głębi moja dusza płakała i skowyła z żalu.
Gdzieś w moim polskim serduszku, zakiełkowało smętne poczucie przegranej i o
wiele bardziej od pomagania Niemcom w spakowaniu się i przebraniu, by wejść na
podium dzisiejszych zawodów ku uciesze wiwatującej publiczności, interesowało
mnie znalezienie gdzieś w wijącym się tłumie Skrobota, by dowiedzieć się co tak
naprawdę dzieje się ze Stochem. Rosła we mnie pewna obawa o jego psychiczny
stan, żeby po tak dużym sukcesie w minionym roku, nie spadł na niego czasem
taki rodzaj ciężaru, którego nie będzie zdołał udźwignąć nawet z Ewką u boku.
Kiedy końcówka niemieckiego hymnu
państwowego wybrzmiała wraz z ostatnimi taktami na ustach większości przybyłych
kibiców, czwórka stojąca na najwyższym stopniu podium pławiła się w świetle
jupiterów i fleszy. Skromnie stojący obok Japończycy, zdawali się nie
przejmować puchnącymi z dumy Niemcami, a stojącym na najniższym stopniu podium
Norwegowie wygłupiali się, bagatelizując fakt, że są pod ostrzałem paparazzi.
Trybuny wokoło zeskoku powoli się wyludniały, a ja zamierzałam pomóc
Christianowi w pakowaniu sprzętu, jednak kiedy tylko dostrzegłam sylwetkę przebijającą
się slalomem pomiędzy biegającymi dookoła członkami sztabów, raptownie
przystanęłam. Niemal wbiło mnie w ziemię i jak wryta, z szaleńczo bijącym sercem
pod grubym materiałem odzieży, obserwowałam czarną kurtkę, idealnie opinającą
się na sylwetce, podążającego w moim kierunku Durma. Niespodziewany gość, a
raczej nieproszony intruz z przewieszoną przez szyję przepustką przybił
przelotnie po drodze piątkę z pierwszym, wielkim fanem futbolu, Freundem i
zbliżał się do mnie na niebezpiecznie, bliską odległość. Próbuję odwrócić się
do niego plecami, jednak sprytnie wykazuje się przebiegłym refleksem i
przytrzymuje mnie kurczliwie za przedramię, obracając z powrotem w swoją
stronę.
- Jas, nawet się ze mną nie
przywitasz? – nuta pretensji nasączyła jego rozbawiony ton głosu. Spojrzałam na
niego próbując nie zachwycić się jego idealnymi rysami, gładkiej twarzy, dużymi
ponętnymi wargami i zniewalającym spojrzeniem, błękitnych tęczówek, w których
niegdyś zatopiłam cały swój rozsądek. Wydawało mi się przez chwilę, że wciąż
widziałam, jak pływa w jego okalającej źrenice niebiańskiej toni.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy
się znali – sarknęłam w jego kierunku, próbując być silna, wprost odwrotnie proporcjonalnie
do słabości wewnątrz mojej skołatanej duszy.
- Przestańmy się w to bawić, daj
spokój – zwilżył językiem spierzchnięte wargi i wsunął swoje, nagie dłonie do
kieszeni dżinsów. W tamtym momencie nie potrafiłam myśleć o niczym innym, tylko
o cieple jego dotyku, którego wciąż przechowywałam gdzieś pod skórą z tęsknym
wspomnieniem.
- Mam dużo pracy, Erik.
Nie chciałam mu pokazać, jak
spotkanie z nim potrafiło wybić mnie z rytmu, jak wciąż bardzo cierpię.
Chciałam mu pokazać, że wszystko jest już tak bardzo nieważne.
- Spotkajmy się w takim razie na
kawie – uniósł czarująco do góry obie brwi, obdarzając mnie wyczekującym
spojrzeniem.
- Żartujesz sobie – parsknęłam,
kręcąc głową z niedowierzaniem, na jego bezczelność.
- Porozmawiamy na spokojnie,
wszystko sobie wyjaśnimy – potarł ze spokojem moje ramię – Tęskniłem za tobą
przez ten czas, wiesz? Zawsze byłaś moją najlepszą przyjaciółką.
Dobre sobie, przyjaciółką.
- Nie mam czasu – zgniotłam nieustępliwie
wargi, nie do końca przekonana, na ile jeszcze starczy mi wezbranych sił na
odmowę. Gdyby tylko wiedział, jak blisko jestem złamania.
- To kiedy będziesz miała? – przechylił
błagalnie głowę i uśmiechnął się szelmowsko.
- Nie wiem – wzruszyłam bezwiednie
ramionami, a bezsilność rozrywała mi serce, powoli, dokładnie, na kawałki – Dla
ciebie chyba nigdy.
- Wiem – złożył zzmarznięte,
czerwone dłonie i przyłożył je do ust – Wiem, że kiedyś byłem tym … kim byłem,
ale trochę się zmieniło, ja się zmieniłem, Jas.
Chciałam parsknąć niewezbranym
śmiechem. Koń by się uśmiał. Ile razy już to słyszałam? Za każdym razem.
- Minęło trochę czasu, chyba
dojrzałem, naprawdę.
- Tylko co to ma wspólnego ze mną,
Erik?
- Brakowało mi ciebie.
Tak nawinie poszłabym teraz za nim
wszędzie i zapewne znowu po jakimś czasie leżałabym potłuczona na ziemi. Miał
oczy i uśmiech anioła, przecież nie mógł być diabłem.
- Jaśmina! – krzyk Maćka zasiał
istne spustoszenie w moim umyśle, kiedy rozchylałam wargi, aby prawdopodobnie
popełnić po raz kolejny ten sam błąd – Werner cię szuka.
Spojrzałam na wzburzonego Kota,
prawdopodobnie nigdy wcześniej nie widząc go tak bardzo wściekłego i
jednocześnie równie przerażonego co ja.
- Teraz, natychmiast – wysyczał przez
zaciśnięte żeby, popychając mną w kierunku, z którego przybiegł.
- Idź – zaordynował Durm domyślając
się, że się spieszę i jednocześnie zdając sobie sprawę, że czekam tylko na jego
reakcję – Nie chcę, żebyś miała przeze mnie kłopoty – na chwilę przerzucił na
Macieja swoje nieufne spojrzenie. Skoczek pociągnął mnie za sobą, jednak
blondyn złapał za moje ramię i zanim wyślizgnęłam się ostatecznie z jego
uścisku dodał pospiesznie i przekonywująco – Odezwij się do mnie, proszę.
Bardzo mi na tym zależy.
Zachłysnęłam się zimnym powietrzem,
nie nadążając za zabójczym tempem, jakie narzucił prowadzący mnie brunet, który
przed chwilą potrząsnął moja sylwetką.
- Co on tutaj do cholery robił? –
zagrzmiał, poirytowany Kot, a kiedy tylko zauważył, że obróciłam się przez
plecy, aby jeszcze raz spojrzeć na wciąż stojącego w tym samym miejscu Erika,
zatrzymał się gwałtownie przed domkiem Austriaków i złapał za moje ramiona – Wybij
to sobie z głowy i nie waż się nawet do niego odzywać, zrozumiano?
Jego cichy, aczkolwiek stanowczy
nieprzejednany ton głosu, przeniknął gdzieś w zakamarki mojego rozsądku.
- Maciek – szepnęłam, stęskniona za
obecnością mojego przyjaciela, który po raz kolejny próbował mnie ocalić przed
samą sobą i bólu, do którego lgnęłam. Znowu poczułam się bezpieczna, czułam
Maćkowe, ciepłe oparcie, którego tak cholernie mi brakowało – Przepraszam, za
tamto …
- To nic miedzy nami nie zmienia –
uciął natychmiast, przerywając mi i pozbawiając zbędnych złudzeń na pojednanie –
Po prostu nie pozwolę, by ten dupek znowu cię skrzywdził, to wszystko.
I po prostu mnie zostawił, znowu
skazaną jedynie na samą siebie. I znowu poczułam się cholernie bezsilna.
Maciej Kot właśnie podążał flegmatycznym
krokiem przez hotelowy korytarz wprost do swojego pokoju z masażu i odnowy u
Gębali. Jego zafrasowana twarz w pełni zdradzała kocioł jaki panował w jego
umyśle. Nieprzerwanie jego myśli krążyły wokoło Jaśminy, chcąc za wszelką cenę
objąć ją niewidzialną ochroną i opieką przed złem w istnym człowieczym
wcieleniu Durma. Wciąż zarzucał sobie winę za wszystko to, co nieumyślnie
rozpoczął zeszłego roku, nie potrafił przewidzieć, jakie finalnie złe skutki będą
miały jego dobre chęci. I zamiast uratować swoją przyjaciółkę, skaże ją na
jeszcze większe bagno. Ponoć dobrymi chęciami, to wybrukowane jest piekło i co
raz częściej przychylał się do tego stwierdzenia.
- Schlierenzauer – wymamrotał ze
zdziwieniem, dostrzegając opartą o drzwi jego pokoju sylwetkę austriackiego
skoczka z założonymi na krzyż rękoma – Czemu zawdzięczam audiencję?
- Czego Durm od niej chciał? –
bąknął z niezadowoleniem.
Kot wyciągnął z kieszeni kartę, po
czym mocno nacisnął na metalową klamkę i naparł na drewniane drzwi.
- To nie jest twoja sprawa –
zaoponował, ściągając z niezrozumieniem brwi, jednak ręka Gregora oparła się o
framugę i zagrodziła mu przejście przez próg.
-
Odkąd powiedziałeś, że mam ją przed nim chronić na Cyprze, to chyba
jednak trochę już moja, nie sądzisz? – spytał z powątpiewaniem, cmokając niecierpliwie
i przyglądając się badawczo twarzy Polaka.
- Dziękuję, ale teraz jest już pod
moją opieką – sarknął i przepchnął ramieniem Gregora, jednak ten nie zamierzał
odpuścić i przytrzymał zamykając się drzwi nogą.
- To chyba nie do końca panujesz
nad sytuacją.
- Co masz na myśli? – zagadnął z
niepokojem, kiedy słowa jego rozmówcy zasiały w nim ziarno niepewności.
- Może to, że Durm rozmawiał
dzisiaj przed zawodami z Wellingerem – dywagował niepewnie, drapiąc się po
brodzie – A może to, że wyglądali, jakby naprawdę dobrze się znali, ale to
przecież nie jest moja sprawa – wzruszył aktorsko ramionami, a kpiarski uśmiech
wpełzł na jego pociągłą twarz.
- Poczekaj! – niecierpliwe westchnięcie
Maćka, zatrzymało Austriaka w pół ruchu, a w kącikach jego ust zadomowił się
przebiegły uśmiech, kwitujący pewność, że Kot się w końcu złamie.
- To powiesz mi co dokładnie się
między nimi kiedyś wydarzyło? – Gregor uniósł enigmatycznie do góry brwi,
marszcząc czoło.
- Nie zrozumiesz – Maciej pokręcił
głową z powątpiewaniem, rozgrywając w swoim wnętrzu całkiem niesprawiedliwą
walkę. Doskonale wiedział, że nie powinien nikomu nic opowiadać bez zgody
Jaśminy, jednak może wtedy, jej błędne oskarżenia z Wisły, miałyby jakiekolwiek
podstawy.
- Nawet nie dałeś mi na to szansy.
- Jesteś gruboskórny Schlierie, a
to raczej dość ckliwa historyjka.
- Zaryzykuj. Może mi nie uwierzysz,
ale ja też się o nią martwię.
Chyba nigdy w życiu nic bardziej
nie pisałam na siłę, jak ten rozdział.
Sesja wysysa ze studenta wszystko!
MŚ czas start.