6 kwietnia 2014r - Protaras, Cypr.
Precyzyjne i ostrożne posunięcie
kremową pomadką przy kąciku dolnej wargi, które wykonałam przed wiszącym na
ścianie sporych rozmiarów lustrem białej, hotelowej łazienki, było ostatnim
elementem owocnie spędzonej godzinnej pracy nad swoją nienaganną aparycją
dzisiejszego wieczora. Włożyłam kawałek papieru pomiędzy wargi i odcisnęłam na
nim nadmiar intensywnie czerwonego produktu. W lustrzanym odbiciu dostrzegłam
smukłą postać mojego nieszczęsnego towarzysza wakacyjnej beztroski. Stał
niechlujnie oparty o framugę drzwi z rękoma skrzyżowanymi na poziomie swojej
klatki piersiowej, przesłoniętej starannie wyprasowaną, białą koszulą z dwoma
rozpiętymi guzikami. Nawet czułam na sobie jego palący, niezrozumiały dla mnie nienawistny
wzrok, który wędrował aż od metalowej szpilki kremowych butów, przez gładkie,
opalone, smukłe nogi, umięśnione uda, aż po jędrny, zgrabny i dość sporych
rozmiarów tyłek, na którym opinała się na ostatnich szwach, prosta, kusa i
gładka czerwona sukienka. Przestąpiłam z nogi na nogę by poruszyć
uwypukleniami, na których ostentacyjnie zatrzymał się jego wzrok. Zacisnął
mocno szczękę, wykrzywiając twarz w grymas i spojrzał w taflę lustra, gdzie
spotkały się nasze spojrzenia. Moje niezrozumiałe i jego przepełnione odrazą.
- Co się gapisz? – warknęłam, gniotąc
w dłoni brudną chustkę i obracając się w jego stronę, aby bezbłędnie rzucić
papierem do kosza – Nie podoba ci się? – spytałam prześmiewczo, choć doskonale
znałam odpowiedź. Za każdym razem zaczynałam się zastanawiać jakim niedorzecznym
zrządzeniem wylądowałam z nim na wakacjach, które miał spędzić ze swoim bratem,
Lukasem. I do tej pory nie mogę rozstrzygnąć, kto był bardziej pijany. On,
proponując mi wyjazd, czy ja reflektując to zaproszenie. Jedno jest pewne. Ktoś
z nas do tej pory jeszcze nie wytrzeźwiał, skoro obydwoje żyjemy i żadne z nas
się nie pozabijało.
- Nie bardzo – mruknął, przesuwając
po mnie swoim spojrzeniem – Znowu idziesz do klubu?
Gregor Schlierenzauer brzmiał
całkiem żałośnie i co najmniej niewiarygodnie za każdym razem, kiedy odgrywał
rolę zatroskanego brata połączoną z nieprzejednanym ojcem nastoletniej i
niepełnoletniej córki, zbulwersowanym zbyt wyuzdanym strojem. Zapomniał tylko,
że jestem już dorosła, a on wbrew pozorom nie jest za mnie odpowiedzialny pod
żadnym względem.
- Tobie też by się w końcu
przydało. Jesteś jakiś taki spięty, jak agrafka – zaśmiałam się z przekąsem,
poprawiając materiał sukienki.
- Raczej – odchrząknął - unikam
takich miejsc – dodał sceptycznie – Dziewczyny są za bardzo napalone, prawie
jak pod skocznią. Wciskają swoje numery telefonów, albo krzyczą adres hotelu i
numer pokoju. Żałosne – pokręcił głową rozbawiony na niejedno wspomnienie,
jakie stanęło mu przed oczami.
- Nikt ci nie każe wpychać się jednorazowo
pomiędzy każde rozłożone nogi umysłowych ameb.
Jego piwne tęczówki zabłysnęły, a
spoglądając na mnie wybuchnął śmiechem, który uroczo zagnieździł się w
dołeczkach na jego pociągłej twarzy o ostrych rysach, nieco ocieplając jej
wyraz. Śnieżnobiały kolor zębów stapiał się z kolorem koszuli, a starannie
ułożone, nieco dłuższe niż zazwyczaj brązowe włosy idealnie dopełniały
wkomponowaną całość, której wyraziłam niezauważalny zachwyt cichym
westchnięciem, które to zarejestrowałam dopiero po fakcie.
- Mam w takim miejscu znaleźć kogoś
wartościowego? – zakpił przesadnym tonem – W końcowym rozrachunku wszystkie na
koniec i tak zawsze lecą na moją kasę. Sandra była inna. Poznała mnie na długo
przed moją wielką karierą, w dodatku pochodziła z zamożnej rodziny i nie
traktowała mnie wyłącznie, jak bankomat.
Cały, chwilowy i niespodziewany
czar, który rzucał szatyn pękł, niczym bańka mydlana. Wylazł stary, kpiarski,
butny Schlierenzauer. Cofnęłam się o parę kroków, wpadając na umywalkę i
pozwalając by kran wpijał się w moje ciało, gestykulując przy tym w nieco
przerysowany sposób, jakbym traciła równowagę.
- Co ty robisz? – skoczek ściągnął
brwi i zmarszczył czoło, podrywając się i wsadzając ręce w kieszeni.
- Przygniotła mnie twoja skromność –
wydusiłam głosem spod przyduszającej mocy, po czym natychmiast się wyprostowałam,
kręcąc głową z politowaniem - To dlaczego ona za ciebie nie wyszła, a obecnie w
ogóle z tobą nie jest? – spytałam z udawaną troską, opierając ręce o boki –
Ups, czuły punkt? – syknęłam nietaktownie.
- Nie masz o niczym pojęcia –
rzucił oschle, a jego tęczówki pociemniały ze złości.
- Więc, niech pan ważny w końcu
zrozumie – podeszłam bliżej niego, wbijając dobitnie w niego swój palec - że
nie jest jakimś pępkiem świata i niech przestanie zachowywać się, jak pieprzony
pan wszystkiego, bo wcale nim nie jest, okej?
Spoglądał mnie z góry, świdrując
tymi swoimi przeklętymi, ciemnymi oczami z zaciętym i spiętym wyrazem twarzy,
na który wstępowało rozluźnienie w postaci gorzkiego parsknięcia.
- I ty mnie będziesz pouczać? –
zaśmiał się kpiarsko, unosząc do góry brew – Nie różnisz się zbytnio od swojej
rodaczki, która wieszała się na Ammanie i nie dawała mu spokoju, dopóki jej
porządnie nie przeleciał. Thomasa też prosiłaś? Czuły punkt? Ups.
Nie zarejestrowałam momentu, w
którym moja dłoń wylądowała na jego policzku. Słyszałam tylko dźwięczny plask,
który przeszył wymowną ciszę, która przez dłużą chwilę utrzymywała się w
powietrzu. Instynktownie złapałam za zaczerwienioną rękę, powstrzymując zebrane
w kącikach oka pojedyncze łzy. W głowie wciąż powtarzałam ile czasu spędziłam
na d makijażem oka. Gregor z wciąż przechyloną w bok twarzą, zastygł na moment,
przymykając obciążone winą powieki.
- Wcale nie jesteś lepszy od ludzi,
który oceniasz, Schlierenzauer – starałam się, by mój głos, nie zdradził, jak
bardzo zabolały mnie jego słowa – I nie masz prawa porównywać mnie do jakiejś
wywłoki z Zakopanego – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wymijając nie
potrafiącego spojrzeć mi w oczy Austriaka. Przekraczając
próbg, chwycił mnie za nadgarstek i wygiął moją rękę za plecy, zatrzymując
przy sobie.
- Zasłużyłem – przytaknął głową,
będąc zdegustowanym swoim zachowaniem, a następnie dodał uszczypliwie – Ale to
ty zaczęłaś z Sandrą …
- Ty nawet nie potrafisz szczerze
przeprosić – żachnęłam się, próbując nadaremnie wyrwać się z jego uścisku,
jednak w efekcie, przycisnął mnie bardziej do siebie, a niestosowna bliskość
wzdrygnęła naszymi ciałami - Dlaczego tak bardzo mną gardzisz za to co było z
Morgensternem, masz jakiś problem?
- Nie mogę ci wybaczyć tego, że cię
miał – zarzucił mi zniesmaczony, po dłuższej chwili dogłębnego zastanawiania
się i szukania odpowiedzi w moich nieco przerażonych tęczówkach.
- Słucham?
- Nie powinienem był – rozluźnił uścisk
i uwolnił moją dłoń, a brak jego stanowczego dotyku mnie rozczarował –
Przepraszam.
15 października 2014r. - Plaang,
Monachium, Niemcy.
Nic nie było w stanie zepsuć mi
dzisiaj mojego wyśmienitego humoru i zetrzeć z pogodnej twarzy uśmiechu, którym
obdarzałam przypadkowych ludzi, mijanych w ulicznym tłumie. Ani gnębiące mnie
wyrzuty sumienia po spędzeniu w lipcu kilkudziesięciu minut pustych rozkoszy z
Morgensternem, ani urażony wciąż nieodzywający i niedający się przeprosić
Maciej, którego to zachowanie ponownie pchnęło mnie w wakacje w ramiona
austriackiego skoczka, ani wielka spadająca na mój kark kropla rzęsistego
deszczu, którą to ani przez moment nie przyszło mi na myśl porównać z
półpłynnym, białym, ptasim prezentem.
- Jaki miło was widzieć w taki
piękny dzień! – zaświergotałam uradowana z wielkim uśmiechem na ustach, gdy
tylko wejściowe drzwi automatyczne zdążyły się za mną zasunąć, a moim oczom
ukazało się posępne stado Niemców okupujące hol.
Ups, okupujący Niemcy, ta zbitka
ewidentnie brzmi zbyt niefortunnie.
Przyciągnęłam za sobą sporych
rozmiarów walizkę na kółkach oblepionych błotem, robiąc przy tym zbyt dużo
bałaganu i hałasu, przez który to po kolei moi towarzysze niedoli przebąkiwali
niezbyt wylewne powitanie dość zaspanymi głosami.
- Jas, przecież pada – wytknął mi rezolutnie
Wank z prześmiewczym tonem, po czym ziewnął, zakrywając rozdziawioną buzię
dłonią.
- Och, chłopcy! Co z wami? – jęknęłam
z udawaną troską w głosie i przesuwałam triumfujące spojrzenie po pochmurnych
twarzach Niemców, siedzących w nie przymierzając grobowej ciszy - Wyglądacie,
jakby wczoraj wasza mistrzowska reprezentacja przegrała jakiś mecz w piłkę
nożną – niekontrolowana ironia wdarła mi się na usta, przez co spotkałam się
tylko z niewyraźnym mamrotaniem Freunda, który leżał z zasłaniającą twarz
czapką.
Gdybym miała taką twarz, też by ją
zakrywała.
- Coś mówiłeś, Sevciu? – ściągnęłam
brwi, zakładając ręce na krzyż i pytając z powątpiewaniem.
- Mówiłem, że mieliście tylko dwa
celne strzały, a w dodatku … auua, kurwa Marinus, co mnie trącasz łokciem?
- Nic nie mówił – Kraus spojrzał na
mnie, odrywając na chwilę swój wzrok od telefonu i posłał ciepły, kontrolowany
uśmiech.
- Na twoim miejscu nie cieszyłbym
się za bardzo – zza pleców roześmianego do rozpuku Eisenbichlera wyłonił się kruczoczarny
właściciel, nieprzyjemnego, szorstkiego głosu – Werner, wzywa cię do gabinetu –
dodał oschle Freitag, mrużąc oczy, które patrzyły na mnie nieufnie – Poza tym
we Frankfurcie rozjedziemy was walcem.
- Dobrze, że nie czołgiem –
wymamrotałam po polsku pod nosem, podążając w stronę mahoniowych drzwi, po czym
zagarnęłam włosy za ramię i strzepując wyimaginowany kurz z mojej, czarnej
ramoneski. Zapukałam z lekkim zawahaniem, jednak już po chwili za wyraźną
głośną aprobatą przebijającą się przez drewno, pchnęłam mocno za klamkę.
- Witaj, dobrze, że już jesteś, usiądź
proszę na chwilę – Schuster obrócił się na pięcie, rzucając świstkiem papieru
na szklany blat biurka - Nie podpisaliśmy ostatnio aneksu do twojej umowy –
przygryzł niecierpliwie wargę i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Jakiego aneksu? – spytałam
zdezorientowana, opierając się o poręcze fotela i zaciskając je w kurczliwym
uścisku spoconych dłoni.
Ding – Dong. Coś mi tutaj nie gra.
- W którym liczysz się ze
wszystkimi powodami, dla których możesz zostać zwolniona dyscyplinarnie –
uniósł tajemniczo do góry brwi, stukając nerwowo o blat biurka palcami.
- Mam podpisać dodatkowy świstek,
aby zapewnić, że nie będę romansować z pana podopiecznymi? – żachnęłam się,
kręcąc głową z niedowierzaniem – Bądźmy szczerzy panie trenerze, w każdej
chwili jesteście gotowi mnie pogrążyć za Morgensterna.
Werner oparł się z powrotem o
oparcie i westchnął głośno, po czym przecierając zamaszyście dłonią zmęczoną
twarz, naciągając skórę z policzków i zaprzestając nerwowego kręcenia się na
boki na obrotowym krześle.
- Dopóki sprawa nie wycieknie do
mediów, jesteś całkowicie bezpieczna, chociaż naprawdę nie obchodzi mnie kto
tutaj z kim sypia – splótł ze sobą swoje dłonie i oparł je o kant stołu,
pochylając się konspiracyjnie w moim kierunku - Chodzi mi o umiejętność
dochowania innych tajemnic – na jego twarzy zagościł deprymujący uśmieszek,
zduszony w kącikach ust, a aby wprawić mnie w jeszcze większa konsternację
okrasił swój głos w niezbyt przyjemny ton - powiedzmy lotów najwyższej wagi,
nie chcielibyśmy znaleźć zastosowania naszych rozwiązań u naszej konkurencji,
prawda?
Spuściłam wzrok, przegrywając
konfrontację z jego przeszywającym spojrzeniem i starając się opanować
mimowolne drżenie dłoni w odpowiedzi momentalnie chwyciłam za leżący obok
długopis i bez zastanowienia i uprzedniego przeczytania, złożyłam koślawy
podpis we wskazanym miejscu. Zgarnął biały arkusz sprzed mojego nosa, jakby bał
się, że zdążę się rozmyślić i podrzeć go na strzępy.
- Przekaż chłopakom, że wyjeżdżamy
za 20 minut.
- Oczywiście.
Zamknęłam za sobą drzwi nieco zbyt
ekscentrycznie, przełykając z trudem głośno ślinę i próbując spłycić przyspieszony, niespokojny oddech. Nie mogłam
dać po sobie poznać, że to spotkanie wytrąciło mnie z równowagi, a każdy
nerwowy ruch mógł zdradzać mój lęk spowodowanym przecież nieczystym sumieniem.
Będąc pod baczną obserwacją i ostrzałem Richarda, nie mogłam przecież w
najmniejszym stopniu zdemaskować swojego strachu, który narastał za każdym
razem, kiedy przypominałam sobie na jak cienkiej linii nad przepaścią właśnie
zamierzam tańczyć.
Apollo mówił, że mam znaleźć sobie
sojusznika.
Oblizuję spierzchnięte wargi,
dyskretnie się rozglądając i lustruję uważnie po kolei każdą sylwetkę,
skrupulatnie ocieniając komu mogłabym zaufać i na kogo mogłabym bezwzględnie
liczyć. Kraus bez mocnej pozycji, Leyhe się nie liczy, Wank może się przydać,
Freund zdecydowanie odpada, Freitag mi nie ufa, Eisenbichler może mi co
najwyżej podać hasło do darmowych seriali.
- Jak się masz?! – podskoczyłam
gwałtownie, kiedy znajomy głos rozległ się tuż nad moim uchem, wyrywając mnie z
marazmu kotłujących się w mojej głowie myśli.
- Jezus, Andi!
- Sam Andi w zupełności wystarczy –
Wellinger oparł rękę o ścianę nad moją głową i przechylając nieznacznie głowę w
bok, poraził mnie swoim uśmiechem chochlika – Masz coś na sumieniu, że tak
bardzo się wystraszyłaś?
- Całe swoje życie – wymamrotałam
pod nosem, błądząc po nieokreślonym punkcie zamglonym wzrokiem.
- Słyszałaś, że Austriacy lecą na
Cypr? – spojrzałam na niego podejrzanie, a on przeczesał uwodzącym ruchem swoje
błyszczące blond pasma ręką, po czym włożył ją nonszalancko do kieszenie swoich
dżinsów – Nie dość, że Schlierenzauer spędził tam swoje wakacje, to jeszcze
cały obóz – zaśmiał się szczerze, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów, a w moim
gardle urosła niewyobrażalnie wielka gula – Dobrze, że chociaż ty będziesz
miała urozmaicenie i polecisz z nami do Turcji – zniżył ciepły głos do niemal konspiracyjnego
szeptu i niebezpiecznie się nade mną pochylając, nadgorliwie poprawił kosmyk
moich włosów za uchem.
Spojrzałam zaszokowana w jego
niebieskie, chłodne tęczówki, które nie zdradzały żadnych emocji. Jego głębokie
pełne wyrachowania i zachowawczości spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu,
że prowadzone przez niego rozmowa nie jest poddana przypadkowi, a ta piekielnie
diabelska bestia rozpoczyna właśnie swoją prywatną grę, w której chce się
zrewanżować za to, że kiedyś odrzuciłam jego szczeniackie zaloty.
- Też się cieszę – uśmiechnęłam się
nerwowo, siląc się na sztuczny uśmiech.
- Jeszcze ten wczorajszy mecz! –
podniósł swój dźwięczny ton głosu z podekscytowania i trącił mnie delikatnie w
ramię powracając do bezpiecznej granicy odległości naszych ciał – Wasza
reprezentacja miała fuksa w obronie!
- Glika.
- Słucham? – zmarszczył czoło,
nieco zbity z pantałyku.
- W naszej obronie gra Kamil Glik,
a nie fuks – niemal wysyczałam przez zaciśnięte ze złości zęby.
- W każdym razie – machnął
lekceważąco dłonią w powietrzu – Durm ewidentnie zawalił przy drugiej bramce –
uniósł do góry brwi i przyglądał mi się uważnie rejestrując każdą mimiczną
zmianę na mojej twarz. Dostrzegłam w jego oczach niespodziewane ukłucie rozczarowania
i zdezorientowania moim zachowaniem, kiedy niewzruszona słuchałam jego wywodu.
Z pewnością oczekiwał ewidentnego zdenerwowania i przerażenia, które co prawda sparaliżowało
moje ciało, choć nie dałam tego po sobie poznać.
- Ewidentnie – podkreśliłam - to
przegrał siłowe przepchnięcie z Lewandowskim.
– Podobno Erik ma tendencje, aby
zawsze wszystko spieprzyć – drążył, a jego pewność siebie wcale nie uleciała i
nie miał zamiaru dać za wygraną. Miałam świadomość, że ma ku temu podstawy.
Skąd on do diabła, tyle wie? Nie
dość, że jestem szantażowana przez dwa związki, to jeszcze te gówniarz z
bezczelnym uśmieszkiem będzie mnie rozgrywał? Jedno było pewnie mój sojusznik
sam mnie znalazł i nie pozostawił mi wyboru.
- Andi – mój głos zadrżał
nienaturalnie, a na dodatek zachłysnęłam się powietrzem – Usiądziesz ze mną w
samolocie?
Potwierdzeniem, a zarazem gwoździem
do trumny był jego triumfujący wyraz twarzy. Wcale nie był zaskoczony takim
obrotem sprawy, dokładnie tego ode mnie oczekiwał i w tej chwili tego się
spodziewał.
- Pewnie, poopowiadasz mi co
słychać u Morgiego! Widziałaś się z nim w Wiśle, prawda? Och, wezmę twoją
walizkę.
W całym tym burdelu wszyscy mieli
rozrysowany, długofalowy plan skrupulatnie przemyślanego działania, jedynie ja
byłam kompletnie pozbawiona logiki działania, a na domiar złego nie miałam w dalekiej
perspektywie żadnego zabezpieczenia, a wizja mojego bezpodstawnego miękkiego
lodowania przestała się już nawet tlić i brutalnie zgasła.
Sięgnęłam po wibrujący w kieszeni
telefon, spoglądając na ekran.
Maciek dzwoni.
Odrzuć.
6/7 kwietnia 2014r - Protaras,
Cypr.
Szumiało mu lekko w głowie, jednak
w porównaniu do chichoczącej, drobnej szatynki, która nie potrafiła
samodzielnie przejść kilku metrów bez zachwiania i zaliczenia spektakularnego
upadku był trzeźwy, jak niemowlę. Był na nią niewyobrażalnie zły, za nieodpowiedzialne
doprowadzenie się do takiego stanu, jednak pijacka czkawka jaka ją ogarnęła i
niezrozumiały bełkot za bardzo go rozśmieszał. Jednocześnie wyglądała tak
słodko i nieporadnie w jego ramionach, że mógłby tą pocieszą istotkę ciągnąć za
sobą jeszcze dalej niż do ich wspólnego apartamentu. Włożył kartę, otwierając
drzwi i niemal siłą wepchnął ją do pokoju, żeby jej błagalnego skomlenia, iż
nie chce jeszcze spać, nie obudziły pozostałych gości. Wypuścił ją dosłownie na
moment z rąk, a ona runęła na ziemię, obijając sobie swój zgrabny tyłek.
- Auć, wywaliłam się – stwierdziła z
oczywistością i wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. Pokręcił z politowaniem
głową patrząc na jej kompletnie żałosne i rozbrajające oblicze, a jego kąciki
ust zadrżały w lekkim uśmiechu. Kucnął przy niej i dopadł do zdradzieckich,
kremowych szpilek od Lluboutin, które jak zdążyła się już pochwalić, dostała na
gwiazdkę od swojej kuzynki, która była żoną jakiegoś polskiego piłkarza, który
gra w Bundeslidze, ale nie zapamiętał dokładnie jego nazwiska. Pomógł jej
wstać, a ona wciąż chichocząc, przegrywała nierówną walkę z grawitacją. Jej ciało
było bezwładne, a ona sama cała nieświadoma otaczającej jej wirującej rzeczywistości.
- Nie chcę spać, Gregor – mruknęła
tuż nad jego uchem, kiedy doprowadzając ją do jej łóżka, schylił się, by
bezpiecznie wylądowała na miękkim materacu – Nie daj mi zasnąć – jej ciepły
oddech, owinął jego zdezorientowaną twarz i jedynie przez wstrzymany oddech
poczuł pomieszany zapach kwiatowych perfum i wszystkich trunków, jakie dzisiaj
w siebie wlała. Bezbłędnie odnalazła jego usta, które nie oponowały, nie
pozostawały bierne, wręcz przeciwnie co raz zachłanniej pochłaniały jej słodkie
od brzoskwini, a kwaśne od wiśni wargi. Pociągnęła go za kurczliwie trzymane w
dłoniach skrawki jego białej koszuli, opinającej się na jego wyrzeźbionej
sylwetce, wskutek czego wylądował na niej, przygniatając ją swoim ciężarem.
- Nie powinniśmy – oderwał się od
niej niechętnie, po przez spowodowany w zakamarkach resztek trzeźwego umysłu
alarm – Jutro wytrzeźwiejesz i o ile będziesz cokolwiek pamiętać, znienawidzisz
mnie za to.
Wsłuchiwała się z niewinnym przejęciem
w jego przyspieszony wraz z oddechem głos, wpatrując się w tańczące w źrenicach
ogniki i za nic nie biorąc pod uwagę jego racjonalnych argumentów. Zgrabnie
przekręciła się na bok, siadając okrakiem na siedzącym na skraju łóżka
szatynem. Zarzuciła bezwiednie swoje dłonie na jego spocony kark i wplotła
swoje dłonie w jego rozczochraną czuprynę. Tak ujmująco wyglądał, kiedy
przerażony czuł, że jest pozbawiany kontroli nad sytuacją.
- Przecież chcesz tego tak samo jak
ja – przygryzła rozkosznie dolną wargę, niespokojnie wiercąc się i ocierając perwersyjnie
o materiał jego spodni – Czuję to – wyszeptała i oparła swoje czoło o jego.
Oddychał niespokojnie, czując jak jego nabrzmiały członek uderza pulsacyjnie o
uwierający go materiał. I choć w jego głowie cicho krzyczał cienki, przeczący
głosik, to pozwolił, by zaprowadziła jego ciepłe, duże, męskie dłonie, pod
dotykiem których niemal cała płonęła, na jej jędrne i kształtne pośladki,
potem sunąc nimi wzdłuż linii bioder, przez talię i zaciskając je na jej piersiach, które trudno było mu objąć. Jęknął wprost do jej dyszących na jego
twarzy ust. Ugiął się pod jej ciężarem, pozwalając by się na nim położyła i
sunęła mozolnie mokrymi ustami w zagłębieniu jego obojczyka. Była całkowicie
bezbronna, przecież nie mógł jej wykorzystać.
- Gdybyś tylko chciała kochać się
ze mną na trzeźwo – wymamrotał w jej rozproszone kasztanowe włosy, pachnące
pomarańczą i piżmem i gładząc je delikatnie. Jej nieruchoma sylwetka i miarowy
charakterystyczny oddech utwierdził go tylko w przekonaniu, że jednak spędzi z
nim resztki tej gorącej i dusznej nocy na Cyprze, śpiąc spokojnie do rana w
jego ramionach. I jakby przeczuwał, że na szczęście, wraz ze wschodem słońca
ona obudzi się z bolącą niemiłosiernie głową i wielką luką w pamięci.
15 października 2014r – Innsbruck,
Austria.
Nie mógł przyznać Kraftowi racji.
To nie byłby w żadnym wypadku najmniejszy przejaw zdrowego rozsądku, ale raczej
wydanie na siebie istnego samobójstwa. Znał Stefana i doskonale zdawał sobie
sprawę, że ten byłby skłonny uwierzyć w swoją nieomylność, zachłysnąłby się
powtarzaniem, że przecież tak mówił, a co najgorsze uznałby się za niepodważalny
autorytet i do końca życia suszyłby mu głowę, że jego rozwiązanie jest jedyne i
słuszne. Tymczasem pozwolił mu tkwić w błogiej nieświadomości, ciągle usiłując
dać mu do zrozumienia, że podejmowane na opak od rad Krafa decyzje są
najlepszymi rozwiązaniami. Musiał jedynie przyznać przed samym sobą, że
nienawiść, którą do niej żywi wynika z tego jednego niezaprzeczalnego faktu –
że mu się cholernie podoba i zawsze podobała, choć nie była w ogóle
ucieleśnieniem jego ideału, niebieskookiej blondynki. Fakt, że romansowała z
Morgensernem, który uwijał się w pocie czoła, żeby ją uwieść i kosztowało go to
nieporównywalnie dużo wysiłku, przekreślał wszystko. Nie mógł tego zdzierżyć i
nie potrafi o tym zapomnieć.
- Daj sobie z nią spokój, Greg –
strofował rozciągający się przy metalowej barierce Kraft – Mówiłem ci od
początku, że to gówniana sprawa.
- Muszę ją przeprosić.
- Serio? – zaśmiał się, szczerząc w
szerokim uśmiechu – A ty chociaż umiesz przeliterować to słowo?
- Zabawne, Krafti – zdzierżył go
nieprzejednanym spojrzeniem – Przeze mnie wróciła wcześniej do siebie i
wyjechała nikomu nic nie mówiąc. Maciek się o nią martwił, a gdyby coś się jej
stało, to by mnie zabił. Przecież to ja byłam tam za nią odpowiedzialny.
- Od kiedy jesteś taki świętojebliwy, Schlierie hmm? Czekaj, mówiłeś, że wyjechała, bo kogoś
tam spotkała – Stefan ściągnął brwi, jakby coś mu się nie zgadzało i naciągnął
czapkę na uszy.
- Tak, ale ja zachowałem się wtedy,
jak kompletny idiota – pociągnął nosem i wsadził dłonie do kieszeni, szarych
dresów.
- Dobra – brunet wywrócił
zniecierpliwiony oczami – A tego, że Silvia poroniła na wakacjach to już nie
słyszałeś, co? – zniżył głos do konspiracyjnego szeptu - Podobno Thomas
przyznał się jej, że spotkał się z twoją niewinną Jasmine i tak jakoś wyszło,
że ją niechcący zdradził – cmoknął przez wydymane usta, wydając dźwięk
pierdzącej trąbki i wzruszył bezwładnie ramionami.
- Co ty chrzanisz, Kraft?
- Nie wierzysz? Sam się go spytaj,
właśnie tu idzie.
A co tutaj się stanęło? :O
To kursorem to przeszłość, jakby ktoś się gubił.
Może tylko jedno słówko wyjaśnienia
– Jaśmina nie jest rozwiązłą panienką, tak jak myśli Schlieri, tylko trochę
pogubioną i zabraniam wam tak myśleć, zanim to wyjaśnię!
Zapraszam do zakładki ‘Geneza” oraz
do ankiety na samym dole. Będzie mi niezmiernie miło dowiedzieć się ilu mam
nieujawniających się czytelników.
Kocham kocham kocham!
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i o mój Boże Schlieri ❤ ja juz wiem za kogo bd trzymać kciuki w tym opowiadaniu i jeszcze Welli 😂😂😂 matko to jest świetne!
Kocham kocham kocham!
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i o mój Boże Schlieri ❤ ja juz wiem za kogo bd trzymać kciuki w tym opowiadaniu i jeszcze Welli 😂😂😂 matko to jest świetne!
Ja ju chce czytać, a ja w pracy jestem! Olaboga! Do domu aleks idz juz!!!!
OdpowiedzUsuńJest w blogosferze jedno jedyne opowiadanie, które kocham całym sercem i do którego będę wracała. Wiadomo, shattered, majstersztyk. Będę wychwalać zawsze i wszędzie, w końcu je nawet wydrukuje i będę wnuką czytać do poduszki za 50 lat... Twoje też bym wydrukowała, postawiła na półce obok tego wcześniej już wspomnianego i czytałabym wnukom, ale chyba nie byłoby to stosowne przez ten rozdział... który mi się podobał, jak jasna cholera i czytałam go w pracy z wypiekami na policzkach!
UsuńGrzesiek co Ty mi robisz z głową? Grzesiek!? Jak już zauważyłam pod poprzednim rozdziałem, ja go będę wielbiła ponad wszystko i za wszystko tak długo, jak długo on będzie tym złym, chorym z zazdrości Grześkiem. I chyba już się domyślam dlaczego on tak w ogóle reaguje na Morgiego i na wszystko, co z Morgim związane... Ale poczekam, co nam zaserwujesz.
Moment Jaśminy i załogi Niemiec, te przezabawne komentarze i ta intryga to majstersztyk. Wellinger będzie drugim, zaraz po Grześkiem, w mym sercu.
Przeczytałam również genezę, tak również w pracy, paliło się w rękach, a ja czytałam - proszę o dwie rzeczy: o rozwinięcie wątku Kocur/Ewa, jak i o obszerny opis śmierci brata, albo chociaż tych nagromadzonych przez to uczuć. Kiedyś napisałam opowiadanie, w którym Strefa Gazy miała wielki udział z Patrykiem Czarnowskim w roli głównej i jestem ciekawa, jak to wszystko potoczyło się u Ciebie.
Czekam na więcej <3
WNUKĄ... no to wnuką :D
UsuńTak, opowieść Emm była jedyna i również moja ulubiona!
UsuńPisałam kiedyś tych sublimacyjnych równolegle z nią, ale dawno poległam i tam były te sceny po stracie brata na misji i nie wiem czy do tego jeszcze w szerszym wymiarze wrócę, ale wątek Kotka i Ewy na pewno będzie :)
Kibicuje bys wrocila <3
UsuńO matko, ale mi się buzia szczerzy. No bo tak bardzo potrzebowałam uśmiechnąć się w końcu po tym upadku Gregora, że ten rozdział to istne wybawienie. Potrzebuje Gregora. Jak najwięcej. Dlatego czekam na następny rozdział i nie wiem w sumie czy dotrwam, bo chciałabym go już, teraz, natychmiast. A najlepiej jego i Jas. Zdecydowanie najlepiej. I uwielbiam Wellingę, no bo czuje, że ta krowa odegra tutaj znaczącą rolę, a przecież krowy trzeba szanować. A tak w ogóle to Morgi kontra Schlieri? Haudhaushuahsuaua. No, tak więc to tyle.
OdpowiedzUsuńWspanialy rozdzial coraz wiecej Gregor :) i jeszcze Andi. Najlepsi z najlepszych.
OdpowiedzUsuńCzytam wiele roznych opowiadan ale Twoj styl pisania to zupelnie cos innego (o wiele lepszego).
Nie moge doczekac sie kolejnego rozdzialu
Matko, dziewczyno, twoje opowiadanie moim życiem po prostu! <3 Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały <3 Masz wielki talent, nigdy jeszcze nie czytałam tak dobrego opowiadania <3
OdpowiedzUsuńOj, Gregor... Masz mnie całą XD Szukałam go całe wieki i w końcu znalazłam, idealnego! Jestem zakochana w tej opowieści.
OdpowiedzUsuńOj, kochana, Ty też masz mnie już całą, na wieki i do końca wszystkich opowieści. Jak dobrze jest wrócić do domu :*
Jeny, jaki ten komentarz jest nieskładny, co dowodzi na to, że wypadłam z wprawy komentowania :D
UsuńTak właśnie myślałam, że Gregor czuje coś więcej do naszej bohaterki! Teraz już sama nie wiem, u boku kogo bym ją chciała widzieć na końcu opowiadania. :/ Scena z Wellingą świetna, szczególnie jak to wszystko sobie wyobraziłam. :D
OdpowiedzUsuńBtw polecasz jakieś skoczne opowiadania? Byłabym bardzo wdzięczna. :)
https://www.blogger.com/profile/14862480344064469728
Usuńhttps://www.blogger.com/profile/07333591536773305476
Dwa pierwsze są linkami do profili moim zdaniem dwóch najlepszych i zdecydowanie moich ulubionych blogo-pisarek, u jednej są dwa skoczne opowiadania, a u drugiej chyba nieco więcej.
A tutaj reszta aktualnie przeze mnie czytanych :
http://someday-again.blogspot.com/
http://ihateyou--dontleaveme.blogspot.com/
http://mojanietwojamilosc.blogspot.com/
http://fly-into-me.blogspot.com/
Dziękuję! ❤
Usuńumarłam i jestem w piekle. jak zmartwychwstanę to skomentuję bardziej logicznie czyt. długi wywód pod numerem 4
OdpowiedzUsuńO rany. Wiedziałam,że Gregor czuje coś więcej do Jaśminy! Akcja z Niemcami mistrzowska. Jaśmina i jej cięty język. Czekan na następny. Pozdrawiam 😀😘
OdpowiedzUsuńMelduję się!
OdpowiedzUsuńO Boziu, kochana... co ty ze mną wyprawiasz. Jeszcze niedawno nadal się smuciłam po tym upadku Gregora, a teraz zamiast szykować się na egzamin, to siedzę jak zaczarowana przed laptopem i szczerzę się do niego jak mysz do sera :D Genialny rozdział! Zresztą, nadal jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak przedstawiasz nam tą historią, bo naprawdę niesamowicie przyjemnie się wszystko czyta.
Wiedziałam, że Gregor będzie czuł coś więcej do naszej Jaśminy, no dałabym się za to ostatnio pokroić, że właśnie tak będzie :D Hmm... no jestem ciekawa, co ona teraz zrobi. Ale trzeba jej przyznać, że charakterku to jej nie ubywa, mistrzyni ciętego języka jest w formie :D
A chłopacy, cóż... cali oni. Wellinger mnie położył na łopatki.
Czekam niecierpliwie na kolejne, ślę wenę!
Buziaki :**
Podczas godzinnego korku, właśnie sublimacyjnie poprawiło mi humor. Odkładając książkę na bok, zaczęłam czytać i skończyłam z rumiencami na policzkach. Gregor święty nie jest, nie będzie się bronił i czułam, że uczucie do Jasminki jest ogromne. Jaśmina przypomina mi Panią prawnik z serii książek o duecie Chyłki i Zordona. Podoba mi się jej charakter i może się zmieniać tak szybko, jak sygnalizacja świetlna dzisiaj to ja będę, bo ją kocham bardziej od zatłoczonego miasta. Ściskam!
OdpowiedzUsuńJasna cholera jak ja to uwielbiam. Znowu nie potrafię się ogarnąć po przeczytaniu i sklecić czegoś mądrego, wybacz. Wskoczyłaś zdecydowanie na podium moich ulubionych historii, co do tego nie mam wątpliwości. To dopiero 3 rozdział, a tutaj już tak dużo się dzieje i bardzo mi się to podoba. Zwłaszcza te wstawki z przeszłości.
OdpowiedzUsuńGregor, jak ja go uwielbiam.
I bardzo podoba mi się Andreas w roli tego, który wie więcej niż wszyscy i próbuje coś dla siebie na tym ugrać. Wszyscy robią z niego, uroczego, nieświadomego dzieciaka, a u ciebie jest inny <3
Czekam na kolejny, ściskam :*
Bardzo, ale to bardzo uwielbiam to opowiadanie <3 Jest dla mnie jak tlen <3 I do tego tak idealnie dobrana muzyka, proszę Cię dziewczyno, pisz jak najwięcej!
OdpowiedzUsuńCzuję się... dziwnie, bo pamiętam, że komentowałam, a mojego komentarza brak :(
OdpowiedzUsuńPamiętam, że stwierdziłam ostatnio, że jest mi ich szkoda..., Jaśminy, bo tak naprawdę tkwi między młotem a kowadłem..., a Gregora, bo widać, jak na dłoni, że się zakochał (a może to tylko moje wrażenie?). No nic, czekam na ciąg dalszy :)
PS. A i jeszcze jeśli chodzi o powiadomienia, to proszę, żebyś mnie powiadamiała jednak tu: http://prowadzmnie.blogspot.com/p/spam.html ;)
Zapraszam na mojego bloga mam nadzieję, że wpadniesz i, że ci się spodoba http://przypadkowaamilosc.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń