piątek, 29 grudnia 2017

09. "Też stoisz przed ścianą, Greg?"



Ciężkie strugi letniej wody spływają po moim karku rozluźniając spięte mięśnie wzdłuż pleców. Przymknęłam bezsilnie powieki i zagryzłam mocno wargi, próbując uspokoić ten kotłujący się w mojej głowie natłok dręczących pytań i drenujących wątpliwości. Przed czym Andreas chciał mnie ostrzec? Czy jego upadek ma z tym jakiś związek? Dlaczego Freitag uważa, że to moja wina? Schuster o wszystkim wiedział? A Sandra wróciła w końcu do tego idioty Schlierenzauera? Tfu! Pokręciłam otrzeźwiająco głową, rozbryzgując krople po całej kabinie. Wróć. To akurat nie ma najmniejszego znaczenia. Przeczesałam mokre włosy, wypuszczając z ciężkim westchnięciem, zebrane w płucach powietrze. Wyłączyłam baterię i przetarłam zaparowane szyby prysznicowej kabiny, zaciskając dłoń w pięść. Mocno. Do zbielałych kłykci, do powodujących łzy w kącikach oczu, wbitych do krwi paznokci na dłoni. Pierwszy wdech był zbyt płytki, przyduszający, jak pod naporem zaciskającej się na szyi liny, drugi łapczywy łaknący zbawiennego powietrza, trzeci spokojny i głęboki. Oparłam dłonie o śnieżnobiałą umywalkę, zaciskając je na rantach i podniosłam głowę wprost w taflę lustra zamgloną od wciąż parującej w powietrzu, nagrzanej wody. Pierwszy raz od bardzo dawna, ta osoba po drugiej stronie zamazanego szkła, wpatrywała się we mnie z bezsilnością, z wypłowiałym tępym wzrokiem, pozbawionej jakiejkolwiek iskry, błysku zawziętości czy chęci walki. Pierwszy raz od bardzo dawna widziałam w jej oczach, że się poddaje, że nie ma już siły.
- Dam radę, muszę! - podniosłam wzrok raz jeszcze i naprawdę chciałam zobaczyć, że sama potrafię w to jeszcze uwierzyć. Naprawdę chciałam.

Ciężkie strugi pomieszanego deszczu z grudami śniegu torpedowały samochodową szybę czerwonej mazdy Wanka. Wpatrywałam się bezrefleksyjnie i beznamiętnie w mijany w pośpiechu zmienny krajobraz. Bo nawet widok psa robiącego właśnie kupę był o wiele bardziej do zniesienia niż siedzący obok mnie Freitag, czy lamentujący do słuchawki Eisenbischler. Z tego co zrozumiałam przez cały dzień naprawiają mu połączenie internetowe, przez które musiał dzisiaj odpuścić oglądanie trzydziestego pierwszego odcinka Zbuntowanego Anioła. Siedzący przede mną Severin oglądał właśnie na tablecie jakiś podrzędny mecz piłki nożnej w Pucharze Niemiec, a prowadzący Andreas skupiał się na drodze, stukając rytmicznie palcami w skórzaną kierownicę do jakiegoś niemieckiego szajsu lecącego w radiu. No może z małymi przerwami na zerkanie w lusterko czy aby czasem nie pozabijałam się z Richardem, który jedynie nerwowo przebierał palcami. Nie mam pojęcia do czego był nam tutaj potrzebny. I naprawdę przestałam rozumieć o co tutaj tak naprawdę chodzi i kto po czyjej stoi stronie, a tym bardziej ile jest tych ciemnych stron mocy. Było po 19, a my właśnie jechaliśmy w największej państwowej tajemnicy odwiedzić Wellingera. W gwoli ścisłości ja jechałam w konspiracji i na całkowitym nielegalu, bo przecież Dorfmuller, jak to powiedział Kraus, dał mi bana. Ale posłuż się do czegoś Wankiem. Od razu wypaplał Freitagowi, który koniecznie musiał jechać z nami. Już nawet nie oponował na moją obecność i nie obwiniał o całe zło tego świata, chociaż może miał na końcu języka oskarżenie o zamach na WTC. No i mamy całą wycieczkę. Wesoły autobus normalnie, już stypa u ciotki Jadźki była bardziej weselsza. Apropos.
- Czemu Marinus nie jedzie z nami?
- Gra mecz w Docie z Ruskimi i musi coś tam, bo coś tam skilksy Invokra, cokolwiek to znaczy.
- Aha.
- A jeśli zjawi się Mark, to co robimy? – pytanie, które padło z ust siedzącego obok mnie skoczka zbiło mnie całkowicie z pantałyku.
- Sztuczny tłum i teatrzyk – westchnął smętnie Wank, przyciszający radio – Przecież nie może się nawet dowiedzieć, że ona tam była, skoro jej tego zakazał – odparł z oczywistością. Czy on coś do cholery wie?
- Swoją drogą to rozumiecie coś z tego? Dorfmuller jest z Andim, a Jas z nami, okej, ale czemu nie może go odwiedzić?
- Mark podejrzewa Jas o sabotaż – wyjaśnił naprędce siedzący obok mnie Richi, zerkając na mnie niepewnie spod swoich długich rzęs, z obawą o moją zbyt gwałtowną reakcję.
- Co?! – niemalże wykrzyknęłam, opluwając wszystkich dookoła, a moje ciemne źrenice przybrały rozmiar pięciozłotówek.
- Wiem Jas, to szaleństwo – Wank łypnął na mnie przez ramię, karcąco kiwając głową – Ale Dorfmuller ubzdurał sobie, że …
- Patrz na drogę – wycedził przez zęby Richard wchodząc mu bez pardonu w zdanie, kiedy auto jadące z naprzeciwka ledwo co zdążyło przeprowadzić manewr wyprzedzania i z powrotem zjechało na swój pas.
Wzięłam głęboki haust powietrza i wstrzymałam go w płucach, mrugając kilkukrotnie rzęsami, popadając w unoszące się opary absurdu. Ciekawe czy doktorek naprawdę sądzi, że mogłabym zrobić coś tak perfidnego, czy ktoś kazał mu tak pomyśleć? Podniosłam do góry brew i spojrzałam spod byka nieufnie na Freitaga, który z pewnością o wszystkim był doskonale poinformowany, jednak ten jedynie zerknął na mnie przelotnie i niewzruszony naporem mojego lustrującego spojrzenia, skrzywił się na twarzy. Dlaczego mi pomagasz Richard? A może jesteś tutaj by mnie totalnie pogrążyć?
- No to jak ona ma tam wejść bez odbijania karty w recepcji? – wtrącił inteligentnie Markus, chowając właśnie telefon do kieszeni spodni.
- No a jak się wchodzi na waleta do akademika? – Freund obrócił się, patrząc z pogardliwym powątpiewaniem na Eisenbichlera.
- A skąd mam wiedzieć jak nigdy nie byłem – wzruszył bezwiednie ramionami, naburmuszony i przetarł zaciągniętym rękawem bordowej bluzy po zaparowanej szybie .
- Markus, kutafonie, zostaw, bo porobisz mojej Margot zacieki!
Boże daj mi cierpliwości, bo jak mi dasz siły, to ich wszystkich tutaj pozabijam.




Zerknęłam za plecy upewniając się, że automatycznie rozsuwane drzwi choć mozolnie w końcu się za mną szczelnie zamknęły. Pomieszczenie ze ścianami wymalowanymi kolorem kości słoniowej przegrodzone było nowocześnie i z finezją ustawionymi turkusowymi i szarymi płytami, oddzielając łóżko pacjenta, od innowacyjnej przestrzeni po operacyjnej i przed rehabilitacyjnej.  Gdzieś pod łóżkiem leżał sprzęt do elektrostymulacji, a obok komputera mikomasażęr i ortezy. Andreas z grymasem bólu wykrzywiającym twarz podciągnął się na łóżku wspierając na niekontuzjowanej dłoni i nieznacznie poprawił poduszkę pod głową.
- Czy ja już jestem w niebie? – spytał z wątłą nadzieją w głosie, sprawiając, że zaśmiałam się cicho pod nosem.
- Słyszałam, że dodatkowe badania wykazały, że źle cię w tym Kuusamo zdiagnozowali – bąknęłam zmartwiona, siadając przy jego łóżku.
- Niestety zachowawcze leczenie ultradźwiękami i elektromagnesem mi nie pomoże i czeka mnie jednak operacja barku – westchnął ewidentnie niepocieszony – Ale po ośmiu tygodniach wracam do treningów i zobaczysz zdążę na Mistrzostwa w Falun – lekki półuśmiech przełamał jego zbolałą twarz, a w niebieskiej toni tęczówek zabłysnęła nadzieja.
- Ponoć popełniłeś błąd po wyjściu z progu - ściągam lekko brwi i obdarzam go wyczekującym spojrzeniem.
- Nie pamiętam już co poszło nie tak, wiem, że dostałem podmuch wiatru i wpięła mi się lewa narta z zapięć, ale i tak miałem kupę szczęścia w nieszczęściu, przecież mogło się skończyć o wiele gorzej – tym razem uśmiechnął się szerzej, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów – Przecież co nas nie zabije to nas wzmocni! - Z jego roześmianych, roziskrzonych oczu płynęła jakaś niewidzialna ciepła energia, która wstrząsnęła całym moim ciałem. Instynktownie zacisnęłam dłoń na jego bezwładnie spoczywającej na rancie łóżka.
- Jas – rozchylił spierzchnięte usta i mocniej zacisnął moją zimną rękę, pocierając ciepłem swojej – Wiem, że zachowywałem się może nieco irytująco, może za dużo sobie pozwalałem – przymknął jedno oko, zabawnie rozważając swoje postępowanie – Ale jak przywaliłem głową w ten twardy beton to zrozumiałem, że trochę przekroczyłem granicę.
- Adni – wzdycham ciężko, jednak skoczek kręci pochopnie głową i skutecznie mi przerywa, pozostawiając zamarłe słowa na moich rozwartych wargach.
- Nie mówię tutaj o moich, jak to nazwałaś szczeniackich zalotach – zaśmiał się perliście – Nie myśl sobie, że się tak łatwo poddam – puścił mi perskie oko, przy czym speszona, spuściłam zawstydzony wzrok. No cóż zbyt seksownie wyglądał półnagi w tym łóżku – Przyznaje może chciałem trochę się zemścić za tego Morgensterna, on to wyjątkowo zalazł mi za skórę – wymamrotał posępnie, a ja wywróciłam teatralnie oczami, na samo wspomnienie – No i jak niechcący podsłuchałem u Schustera, że masz być naszym szpiegiem, to pomyślałem, że mogę to wykorzystać, że wtedy będą twoją ostatnią deską ratunku, rozumiesz? Głupie, co? Wiem – westchnął ewidentnie rozbawiony – Ale przysięgam ci, że z tym Durmem to nie mam nic wspólnego, no poza tym, że znamy się od kilku lat, czasem wyrywaliśmy jakieś laski w klubach, no ale to dopiero od niedawna i naprawdę nie wiedziałem, że się znacie, przecież nie sprowadzałbym sobie konkurencji. Więc z łaski swojej wytłumacz Schlierenzauerowi, że nie odpowiadam za Erika – wyciągnął dłoń jak do przysięgi, a ja potrząsnęłam otrzeźwiająco głową, alby połączyć wszystkie napływające do mojej głowy informacje.
- Schlierenzauerowi? – uniosłam ku górze brwi zupełnie zaskoczona.
- Z wyciągniętą pięścią kazał mi trzymać, że go zacytuję tego piłkarzyka z dala od ciebie i ogarnąć Freitaga, bo podobno strasznie się ciebie czepia, widzisz jak się dla ciebie poświęcam? – westchnął teatralnie, przeczesując szelmowsko swoje blond pasma na głowie i uroczo się uśmiechając.
- No widzę, widzę i bardzo ci dziękuję – zdusiłam parsknięcie na ustach i delikatnie pochyliłam się nad jego zastygłą w ruchu twarzą, składając na zaróżowiałym policzku subtelnego, soczystego całusa. Zdezorientowany wyraz twarzy młodego skoczka długo nie ustępował z jego oblicza.
- No to ja już mogę umierać – stwierdził w końcu rozanielony, a ja spojrzałam na niego z pogardliwym niedowierzaniem – Żartowałem – odchrząknął znacząco, przywołując się do porządku.
- Dzięki Andi, za wszystko – uśmiechnęłam się ciepło – A ty zbieraj siły, bo będzie nam ciebie strasznie brakowało – wstając poczochrałam jego włosy, przed czym choć uparcie się na początku bronił, ale w końcu przestał.
- Jas – jego ciepły, melodyjny szept zatrzymał mnie tuż przed drzwiami – Uważaj. Nie wiem na kogo, ale uważaj.
- Słucham? – obróciłam się na pięcie, zagryzając niepewnie wargę.
- Nikomu nie ufaj, nie wiem kto i dlaczego, ale na koniec oni i tak chcą ujawnić twój romans z Morgim, musisz coś wymyślić.
Gwałtownie spięłam wszystkie mięśnie, analizując i trawiąc sens zastygłych w pomieszczeniu słów Wellingera. Jego tęczówki obejmowały mnie z troską, a ja właśnie poczułam, że straciłam swojego jedynego, prawdziwego sojusznika w tej rozgrywce. Sojusznika, którego jestem przekonana ktoś umyślnie chciał nastraszyć, ale nie przewidział, że natura będzie bardziej okrutna, że podmuch wiatru może go wręcz wyeliminować. Teraz byłam tego pewna. Cholerny Morgenstern, pieprzone dwie noce z jednym słabym orgazmem. Serio to miało się za mną tyle ciągnąć?
- Trzymaj się, Andi – rzucam z bladym, nerwowym uśmiechem stojąc w progu.
- Ty też, Jas – odpowiada, a drzwi zamykają się tuż przed moim nosem.



Tegoroczny konkurs w Lillehammer był chyba najdziwniejszy w swej historii, choćby ze względu, że jego zwycięzca, sam Gregor Schlinerenzauer we własnej osobie, nie fetował w podskokach swojej wiktorii, rzucił do kamery kilka wymuszonych uśmiechów i krzywił się na blask oślepiających go fleszy, kiedy pozował na najwyższym stopniu podium. Podmienili skurczybyka jak nic. Skoro Putin ma swojego klona, to czemu nie może mieć go Gregor? A być może to tylko pierwsze pytanie dziennikarza zaraz po wygranej wybiło go ze swojego gloryfikującego zwycięstwa rytmu? Jakie to uczucie wygrać zawody po tak długiej przerwie? Czy czułeś presję po pierwszej serii? Czy wielki Schlierie wrócił? Czy zła passa została właśnie przerwana? Czy Austria rozpoczyna marsz po Kryształową kulę, kolejnego Orła i kolejny medal MŚ? Dam sobie rękę odciąć, że ta jego pulsująca na głowie żyłka i ta większa na szyi od szczękościsku była na granicy swojej wytrzymałości. No chyba, że jednak Sandra do niego wcale nie chciała wrócić i dlatego się zaparzył. Nie no, serio Galińska? Przecież cię to w ogóle nie interesuje. Weź kobieto ogarnij swoje neurony i po prostu zanieś tą bieliznę skoczków do busa Hermana. Bielizna… Położyłam ostrożnie torbę w bagażniku i przygryzłam ze zdenerwowania dolną wargę, rozważając czy powinnam odpiąć ten cholerny suwak. Apoloniusz uważał, że kluczem w misternych oszustwach jest bielizna, której przecież nikt nie sprawdza. Rozglądam się dyskretnie na boki, obserwując zbyt zajęty sobą tłum ludzi i biorę szczelnie wypełniający całe płuca, rześki haust zimnego powietrza do ust. Dotykam zamka, kiedy nieprzyjemny, ostry i przeszywający wskroś szept, rozlega się tuż nad moim uchem.
- Uwłaczasz naszej inteligencji, Jasmine – natychmiast się wyprostowuje, konfrontując się z chłodnym spojrzeniem Christiana – Pamiętaj, nikt cię tutaj już nie chroni, a my chcemy wiedzieć co Polacy mają na TCS i co tak naprawdę mieli w Sochi – wciska pomarańczową teczkę od Tajnera, którą podrzuciłam im wczorajszym wieczorem do biura - Chyba, że naprawdę chcesz stracić prawo do wykonywania zawodu i odpowiadać za sabotaż, lub podanie dopingu naszemu zawodnikowi.
- Że co? – prychnęłam obudzona, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Pamiętaj, że wszystko da się spreparować i udowodnić – drugi trener wcisnął za czarną gumkę zrobione mi z ukrycia zdjęcie z Tajnerem z tajemniczego spotkania z Zakopanego – Niesubordynacja, lub zdrada też ma swoją cenę, a uwierz mi ten pan z wąsem ci w niczym nie pomoże, on się tutaj nie liczy – parsknął kpiarsko i obdarzył mnie litościwym spojrzeniem - Tylko ty możesz sobie pomóc, wiesz co robić – poklepał mnie dwukrotnie po ramieniu i uśmiechnął się cierpko, zanim schwycił za ucha torby z bielizną i zabrał je do drugiego pojazdu.
- Jas, wszystko w porządku? – zagadnął mało inteligentnie Leyhe, przyglądający się mi z przechyloną głową. Przełknęłam głośno ślinę, która stanęła mi gulą w gardle i nerwowo przycisnęłam do piersi śliska teczkę.
- Tak, po prostu … - zająknęłam się i pokiwałam przecząco głową – Nic mi nie jest.
Stephan wzruszył jedynie bezwiednie ramionami i jako pierwszy wszedł do busa, do którego po kolei poczęli falą wchodzić wszyscy ubrani w te obrzydliwe zgniłożółte, czy pomarańczowe kurtki.


Przesuwam palcem po ekranie, odblokowując graficznym szyfrem swojego białego huaweia. Niewiele myśląc wchodzę w Messengera i szukam w ostatnich perfekcyjnego zdjęcia pociągłej twarzy o ostrych rysach. Kiedy otwiera mi się okno chatu, widzę, że jest dostępny i nie mam już możliwości odwrotu.
Ja : Greg, jesteś?
Wysłano, wyświetlono. Wzdycham ciężko i szybko naciskam przycisk z boku telefonu, blokując sprzęt. Irytujący dźwięk powiadomienia, zmusza mnie do ponownego podświetlenia ekranu.
Gregor : Yyhym
Co jest?
Zastanawiam się przez dłuższa chwilę, po czym szybko wystukuję palcami w klawiaturę cokolwiek co sensownego przychodzi mi na myśl.
Ja : Nic
Chciałam ci tylko pogratulować wygranej
Dobra robota
Trzy szare kropki podskakują przez dłuższy czas, aż w końcu znikają. Znowu się pojawiają i wyświetla się niebieska wiadomość.
Gregor: Dzięki.
Ukrywam zmęczoną twarz w dłoniach zanurzając ją w świeżą, skrochmaloną i pachnącą lawendą pościel hotelowego łóżka, a delikatne pukanie do moich pokojowych drzwi, niechętnie ściągnęło mnie z wygodnego materaca. Nie miałam już dzisiaj siły na wysłuchiwanie od kogokolwiek ze sztabu pogróżek podszytych dobrymi radami. Pociągnęłam nosem i wytarłam mokre od łez kąciki oczu, aby nikt nie zorientował się w ciemności, że mam spuchnięte, czerwone oczy. W rzucającym z korytarza blask świetle bezbłędnie rozpoznałam sylwetkę Gregora. Ubrany był w szarą koszulkę i granatowe dresy, w kieszeniach których trzymał nonszalancko wsunięte dłonie. Niemal przepchnął mnie wchodząc do środka, zamykając za sobą starannie drzwi i zapalając światło, którego jasność i intensywność poraziła mój przyzwyczajony do ciemności wzrok.
- Zwariowałeś? – wrzasnęłam, zasłaniając swoją twarz – Co ty tutaj robisz?
- Czemu płaczesz? – ściągnął swoje krzaczaste brwi i chwycił za mój podbródek, zmuszając mnie bym na niego spojrzała. Jego ciemne, rozświetlone piwne tęczówki przeszywały mnie na wylot, czyniąc bardziej bezradną niż byłam jeszcze przed jego przyjściem. Nawet nie miał pojęcia jak bardzo katował mnie tym gestem.
- Ubolewam nad twoją wygraną – warknęłam, wyswobadzając się z niekomfortowego dla siebie położenia.
- Może nawet bym uwierzył, gdybyś przed chwilą mi jej nie gratulowała – wciąż nie spuszczał ze mnie swojego badawczego wzroku i dodatkowo patrzył na mnie nieufnie – Co się dzieje, Jas? Tylko mi nie mów, że tak się martwisz o tego Wellingera – potarł aktorsko zmarszczone czoło i nasączył nazwisko Niemca przesadną odrazą - Bo naprawdę stan tego kolesia mi wisi i powiewa na miętowo.
Przez dłuższą chwilę lustruję jego pociągłą, zniecierpliwioną twarz, kilkudniowy zarost, całą cholernie idealną sylwetkę, nienagannie, starannie ułożone włosy i prycham głośno, kręcąc z rozbawieniem głową.
- Co? – ściąga brwi z niezrozumieniem.
- Chyba muszę Cię przeprosić za coś co kiedyś o tobie powiedziałam – po dłuższej chwili żrącej ciszy, w której przygryzałam nerwowo zamek od bluzy, Schlierenzauer zerknął jedynie z powątpiewaniem w moją stronę, zdając się zupełnie nieporuszony moim wyznaniem – Ty wcale nie jesteś takim egoistycznym bucem na jakiego się kreujesz – rzekłam niemal odkrywczo, zaskakując samą siebie co przed chwilą dotarło do mnie w ułamku sekundy, a zrozumienie zajęło przeszło cały rok - Nawet wolisz kiedy tak o tobie myślą i mówią. To ci daje przewagę, prawda? – mrużę oczy, przeszywając go trafnym oskarżeniem. Widzę jak gwałtownie spina mięśnie twarzy, dostaje szczękościsku i zaciska instynktownie pięść - Albo nawet komfort. Możesz się za tym obliczem swobodnie schować i ukryć, przed tymi wszystkimi oczekiwaniami, presją i wymaganiami. Przecież teraz, kiedy nie ma już Thomasa znowu możesz być wielkim Schlierenzauerem, jedynym ulubieńcem Austriaków i nie dzielić tego z nikim – zaśmiewam się cicho pod nosem, a on niemal niewzruszony odwraca się do mnie plecami, zapewne zastanawiając się czy wyjść ostentacyjnie, czy może poczekać na jeszcze lepszy moment. Zdzierałam z niego maski, powoli, boleśnie, jedną za drugą, fasadę pozorów. Najpierw zniesmaczony nie chciał mi na to pozwolić, zanim sam nie zrobi tego pierwszy, chciał mnie powstrzymać przed odkryciem czegoś czego on sam jeszcze nie do końca odkrył - Nie chcesz pokazać twoich lęków i słabości, tego, że coś od dwóch lat nie idzie jak zawsze, udajesz silnego wbrew sobie. Bo myślisz, że pokazanie słabości to przegrana, a proszenie o pomoc to jałmużna i litość innych. W tym jesteśmy nawet podobni – śmieję się nerwowo, niemal gardłowo, gorzko i niemal bezwiednie ląduje na skraju materacu - Ale ja już nie mam siły dłużej udawać – mój głos powoli się łamie i brzmię co raz bardziej żałośnie. Wtedy coś w nim pękło, coś pękło w Schlierenzauerze - Wplątałam się w niezłe gówno i powoli zaczynam się w nim bezgłośnie topić i nikt nawet tego nie widzi i nie słyszy – Gregor porusza się delikatnie, na tyle aby mnie nie spłoszyć, nie rozproszyć, nie wybić z rytmu, transu w jaki popadłam z utkwionym gdzieś w martwym punkcie spojrzeniem - Wiem, że tylko ja mogę sobie w tym pomóc, ale już tak cholernie nie mam na to siły, wiesz? – Przechyliłam głowę w jego stronę, kiedy tylko poczułam, że materac obok mnie ugiął się pod dodatkowym ciężarem i czułam każdym krańcem nerwu, jak zatrwożony moimi słowami czuł ich balast każdą cząstką ciała - Po prostu coś się wypaliło, zabrakło paliwa, zgasło, czuję pustkę i ścianę, przez którą powoli się duszę i przez którą już nie przejdę. Czuję, że spadam, a w tej otchłani nawet nie widać dna i to mnie przeraża.
Zawiesiłam głos, laudację, swój depresyjny monolog, który zalegał mi na wątrobie jak przeterminowane jedzenie. Którego nikt inny nie byłby w stanie zrozumieć.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię rozumiem – jego posępne spojrzenie rzucone gdzieś w czubki swoich butów i kpiarskie parsknięcie przerwało chwilę panującej, oczyszczającej powietrze ciszy. Jego słowa były tak prawdziwe i tak naznaczone doświadczeniem jak nigdy wcześniej.
- Też stoisz przed ścianą, Greg?
- I nie mogę już zrobić żadnego kroku naprzód. I nawet ta dzisiejsza wygrana niczego nie zmieniła.
- Zauważyłam … że nie puszyłeś się jak paw i nie świergotałeś do mikrofonu jak zwykle.
Uśmiechnął się szczerze, a kąciki jego ust zagnieździły się w uroczy sposób w dołeczkach.
- Nie możesz mi powiedzieć co się dzieje? – nawilżył spierzchnięte usta i z zawahaniem założył mi za ucho kosmyk opadających włosów, gładząc go kilkukrotnie. Dotyk jego skóry parzył. Zapach tego cholernie dobrego i drogiego żelu pod prysznic bijący od jego ciała powoli otumaniał.
- Nie – wychrypiałam, jak porażona - Nie wiem czy mogę komukolwiek zaufać.
- Nawet na mały paluszek?
Zaśmiałam się perliście.
- Naprawdę możesz na mnie liczyć, Jas, cokolwiek to jest.
Czuję, że mam deja vu, że znowu zostałam z czymś zupełnie sama, a Maciek i jego postawa znowu pchają mnie w austriackie ramiona. Ale tym razem nie tonę w nich jak wtedy jeszcze bardziej bezradna, zagubiona, naiwna i otumaniona. W tych czuję siłę, pierwszy raz od bardzo dawna czuję się silniejsza i lepsza w czyiś ramionach.



Nadrabiamy stracony czas? :)







14 komentarzy:

  1. Szokujace
    Wellingę jednak da się lubić.
    Nie zazdroszczę obojgu miejsca w ktorym się znaleźli.
    Dzięki za powiadomienie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Musiałam nadrobić zaległości. Warto było czekać. Ten rozdział jest chyba moim ulubionym Andi jest tu taki kochany :) ale i tak jeszcze bardziej fascynuje mnie postać Greogora.
    Czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój wydarzeń

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda Wellingera. Irytował mnie praktycznie od początku opowiadania, a tu okazuje się jedynym sojusznikiem Jas. Mam nadzieję, że zwierzy się Gregorowi. Na pewno będzie jej lżej na duszy. Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś się złożyło, że przegapiłam ostatni rozdział, więc miałam dziś podwójną niespodziankę.
    Dużo się zmieniło na przestrzeni tych dwóch rozdziałów..., a głównie moje podejście do niektórych bohaterów. I chyba to z tego powodu nie mogę się doczekać tego, co jeszcze się wydarzy.
    Do zobaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu jakie to jest cudowne ❤️❤️❤️ Chciałoby się czytać więcej i więcej...
    Widzę, że nie tylko mnie lekko zdziwiła postawa Andiego. Nie przypuszczałabym, że może być kimś, komu Jas mogłaby zaufać.
    Zaczyna się robić nieciekawie, coraz więcej problemów, mam nadzieję, że Jaśmina nie zostanie z nimi sama.
    Czekam na nowy rozdział.
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
  6. mam te cholerne łzy w oczach.
    sama nie wiem, ale chyba jakoś bardziej to przeżywam niż wcześniej Michała.
    sama przemiana Gregora - to jest coś co mogę czytać i czytać, a że wyjaśniasz to tak lakonicznie to chłonę to wszystko każdą, zmarzniętą komórką ciała.

    najbardziej wzruszona, ret.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak tylko skończę się urlopować, to wrócę ♥️

    (Twoja zawsze) yummy

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale oni mają się ku sobie. Każdego dnia. Coraz bardziej. A ja czytam z zapartym tchem i uśmiecham się jak gupia, bo przypominam sobie ostatnie skoki Gregora i czuję, że wszystko wraca na swoje miejsce, a ty jako jedyna piszesz mi o tym człowieku, więc to jasne, że będę wyznawać ci miłość. Pamiętam dokładnie tamten czas, tamten dzień. Dzień, kiedy Gregor ostatni raz wygrał w Pucharze Świata, a ja siedziałam w barze ze znajomymi, przewijałam w kółko wiadomości na telefonie i czekałam na tą jedyną i kiedy w końcu dostałam info, że wielki Gregor Schlierenzauer znów wygrał, zamówiłam piwo, które dawno nie smakowało tak wybornie. Tęsknię za tymi czasami. I dlatego musiałam to tutaj napisać. Schlierenzauer robi się zazdrosny, Jas również dostrzega już, że ziomek nie jest jej wcale obojętny. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń. I życzę weny w tym 2018!

    OdpowiedzUsuń
  9. uśmiecham się delikatnie kiedy czytam o ich relacji, która pięknie się zaczyna i chcę, aby pięknie się zakończyło, bo kibicuję im tutaj razem z moimi chorymi zatokami

    OdpowiedzUsuń
  10. Łyknęłam powolutku wszystkie rozdziały szczerze się przy tym dobrze bawiąc (zaprawdę da się dobrze bawić czytając). Opowiadanie jest jednym z lepszych o tej tematyce w blogosferze jakie miałam okazję czytać, a czytam opowiadania o skoczkach już bardzo długo (nie wymienię celowo liczby, aby nie wyjść na blogowego weterana). Postaci się kilku wymiarowe i każda ma coś w sobie do zaoferowanie czytającemu. Jak ludzie, często robią głupie rzeczy, aby się na tym uczyć (a czasami nie) tak i twoi bohaterowie nie są jednobarwni. Oczywiście nie będę wielce odkrywcza kiedy stwierdzę, że lubię Gregora takim jakim go tutaj ukazujesz. Pełnego złości, niemocy zarówno jak chodzi o skoki oraz Jas, goryczy, żalu i ty jedna wiesz jeszcze czego. Czekam na kolejny rozdział, bo nie mogę się doczekać jak to wyłożenie kart na stół pomiędzy nimi się zakończy. Czyżby atmosfera miała się wreszcie oczyścić? Choć lubię te ich sprzeczki, przytyki słowne to jednak bardzo podoba mi się powiedzenie sobie na wzajem co leży im na sercach.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  11. Oooooch.
    W tych ramionach to ja bym odnalazła taką siłę, że hej! Kocham. I Schlieriego i Wellingera. A nasza panienka się pakuje coraz głębiej i głębiej w kłopoty....
    Czekam na dalszy rozwój wydarzeń. I życzę dużo dużo weny. Piszesz w niesamowity sposób. Uwielbiam to opowiadanie.
    Pozdrawiam :)
    Www.niedorosla-milosc.blogspot.com
    Www.love-neverending.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Przeczytane, bedzie pozniej komentowane <3

    yummy

    OdpowiedzUsuń
  13. Kocham takie rozdziały <3

    OdpowiedzUsuń