Przylegam do
jego ciała, układając głowę na klatce piersiowej przesłoniętej bawełnianym
materiałem i mocno zaciskam dłońmi skrawek jego bluzy. Ręce szatyna kurczliwie
obejmują mnie w tali, a ciepły oddech niosący w sobie dźwięk ulgi, rozprasza
pasma moich włosów. Wiem, że lubuje się w ich zapachu piżma i pomarańczy i
przez tą jedną, krótką ulotną chwilę szuka w nich ukojenia.
- Czuję, że
nie muszę przed tobą udawać, nie boję się pokazać, że sobie z czymś nie radzę –
szepnął miękko, a dźwięk jego głosu przyspieszał bicie mojego serca – Może to
egoistyczne, ale nie chcę tego stracić – zmusił mnie do spojrzenia na niego,
kiedy kącik jego ust zadrżały w nieśmiałym półuśmiechu - Wiem, że ty też tak
masz, Jas – jego długa i chuda dłoń dotknęła mojej twarzy, a kciuk gładził
aksamitnie mój rozpalony policzek, demaskując swoją pewnością siebie moją
słabość do jego dotyku. Piwne tęczówki przenikały przez wszystkie warstwy
resztek moich murów, próbując mi uświadomić, że są tym miejscem gdzie mogę zobaczyć
najlepszą wersję samej siebie. W połyskującym odbiciu widziałam siebie o krok
przed postawieniem stopy w przepaść. Wiedziałam, że albo spadnę w jej głębinę,
albo te trzymające mnie wciąż kurczliwie ramiona uratują mnie przed upadkiem.
Nie czułam strachu przed kolejną porażką, bólem i zawodem, bo ja cały czas
żyłam ze złamanym sercem, potłuczonymi marzeniami i spopielonymi nadziejami.
Widziałam w jego twarzy, że ktoś go też wcześniej mocno zranił. I wcale nie
chodziło o sklejanie, czy składanie złamanych serc. Może właśnie chodziło o to,
żeby spróbować pokochać je takimi jakie one były?
- Ja też
ciebie potrzebuje, Greg – wspięłam się na palce i musnęłam jego rozwarte,
miękkie wargi, zaskakując go i pozostawiając w bezruchu. W jego ciemniejących
tęczówkach widziałam płomienie pożądania, które przepalało moją skórę i
przyprawiało o dreszcz biegnący wzdłuż karku.
Moje drżące dłonie
wędrowały po jego torsie, subtelnie sunąc obuszkami palców, aż do ramion. Niepozornie
wsunęły się pod połać kurtki, aby sprytnie zdjąć ją z jego barków i rzucić
ekscentrycznie gdzieś pod same frontowe drzwi. Austriak z buńczucznym na twarzy
uśmiechem popchnął mnie w kierunku ściany i łapiąc mocno za uda, podsadził na
wysokość swoich bioder, które szczelnie zacisnęłam pomiędzy swoje nogi. Szybko odnalazł
moje usta swoimi, które elektryzowały całe moje ciało, a pod ich subtelnym
dotykiem czułam jak rozciągają się w nieśmiały półuśmiech. Wplotłam dłonie w
jego miedziane pasma włosów, sprawiając że napierał na mnie jeszcze mocniej. Jego
sprytny język igrał sobie z moim, doprowadzając do szału moje podniebienie,
przez co moje natarczywe dłonie próbowały jak najszybciej pozbyć się kremowej
gregorowej bluzy. Odrywa się ode mnie z kleistym oddechem, kiedy pomaga w
pozbyciu się jego górnej odzieży i zsunięcia z moich ramion wełnianego swetra.
Dotykam subtelnie jego umięśnionego brzucha, obrysowując obuszkami zarysowane
krawędzie, po czym sunę ku dołowi, zahaczając o fakturę dżinsu okalającą
metalowy guzik od spodni, zręcznie przebierając palcami przy zapięciu. Jego
dziarski, pełny uśmiech i roześmiane błyszczące tęczówki, które otaksowały z
tętniącym pragnieniem każdy odkryty fragment mojego ciała, nieco mnie
zawstydzały, wylewając różową plamę na policzkach, które usilnie zagryzałam
wtedy od środka. Obróciłam się na pięcie podążając w stronę schodów, pociągając
go jednocześnie za szlufkę opuszczonych nonszalancko na biodrach spodni.
Stanęłam na pierwszym stopniu subtelnie zsuwając ramiączko kombinezonu i
zerkając przez plecy na zastygłego w bezruchu szatyna, kusząco przygryzając dolną
wargą. Uniósł do góry znacząco swoją brew i natychmiast podążył za mną,
wpijając się zachłannie w moje usta. Jedynie dzięki jego wrodzonej lub
wypracowanej sprawności uniknęliśmy upadku, kiedy w porę złapał mnie w pasie
jedną ręką, a drugą przytrzymał za poręcz. Roześmiał się rozwiewając moje
włosy, na co zreflektowałam się cichym chichotem.
- Jas – jego
słodki oddech owionął moją twarz – Jesteś pewna, że wiesz co robisz? – jego
przeszywający wzrok przyprawił mnie o dreszcze.
- Nie –
wplotłam dłoń i jego brązowe włosy, muskając jednocześnie skórę na jego karku –
Nie mam pojęcia, ale chcę tego, chcę ciebie tu i teraz, Schlierenzauer –
zahaczam o jego górną wargę, jednak on ostrożnie odsunął swoją twarz na kilka
centymetrów.
- A jutro,
pojutrze i później? – jego niski, pociągający głos pieścił moje zmysły.
- Przekonaj
mnie – wyszeptałam ponętnie wprost w jego lubieżny uśmiech. Gregor obdarzył
mnie czułym, żarliwym pocałunkiem, który namiętnie pogłębiał z każdą kolejną
chwilą, aż do momentu, w którym zaczęło brakować nam tchu. Zaniósł mnie na swoich rękach wprost do sypialni,
którą wskazuje mu palcem i rzuca z impetem na łóżko, błyskawicznie ściągając
swoje spodnie. Przygniata mnie swoim ciężarem i jednym płynnym ruchem pozbawia
koszuli nocnej a ja jego majtek. Dotykał mnie wszędzie tam gdzie chciałam czuć
jego dłoń i robił to w taki sposób, o jakim już dawno zdążyłam zapomnieć. Kochał
się ze mną w taki żarliwy sposób, że nie musiałam prosić o więcej. Zakleszczona
pomiędzy jego silnymi udami, a jednocześnie kołysana w czułych ramionach podróżowałam
po konstelacji gwiazd, odkrywając kolejne układy. Zaborczy i zachłanny w
pocałunkach brutalnie profanował moje ciało, a ja oddawałam się z lubieżną
rozkoszą czyniąc tą chwilę sacrum dla wszystkich zmysłów i duszy. Przyciskałam
go co raz mocniej do siebie, aby jeszcze intensywniej odczuwać naprzemiennie
jego dłonie ściskające moje piersi i usta drażniące sztywniejące sutki. Był
perfekcyjny w każdym aspekcie i każdej pozycji, którą przybieraliśmy przez
ponad godzinę rozpustnej rozkoszy. Ze ściśniętym mokrym materiałem
prześcieradła w dłoni, konwulsyjnym wygięciem ciała i jękami przeplatającymi
się z jego imieniem na moich ustach, doszłam chwilę po nim.
- Jas –
wymamrotał, sunąc mokrymi ustami w okolicy mojego obojczyku, wzdłuż szyi i
żuchwy.
- Zostań we
mnie, Greg – wyszeptuje pomiędzy naszymi westchnieniami i niemiarowymi unoszeniami
klatek piersiowych, przeczesując jego opadającą na spocone czoło grzywkę.
- W tobie,
czy z tobą? – podniósł na mnie swoje zamglone pełne pasji spojrzenie – Pytam
serio, bo nie dosłyszałem – uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
- Jedno i
drugie – przygryzłam ze zdenerwowaniem dolną wargę, w obawie o zbyt pochopną
deklarację, która mogłaby go wystraszyć. Mamy co raz więcej lat, a nie do końca
wiemy czego chcemy i potrzebujemy. Mimo to, dzisiaj kiedy myślę o tym jednym,
ciepłym miejscu, to te w którym zaczynał się nasz dotyk.
Rozłożył
ponad głowę moje ręce i splótł nasze dłonie, a pochylając się nade mną, musnął
subtelnie mokrymi wargami moje czoło.
- Pomożesz
mi, Jas?
- Z czym?
- Ze wszystkim.
Nie obudziły
mnie leniwe promienie słoneczne przedzierające się przez szczelinę pomiędzy
framugą okna, a zasłoną ani dzwoniący niemiłosiernie budzik, czy też męska dłoń
rozchylająca moje uda. Obudził mnie dopiero jego melodyjny głos.
- Gregor, co
robisz? – oparłam się na łokciach i podniosłam mozolnie do półleżącej pozycji,
pytając ubierającego się w pośpiechu skoczka mało inteligentnie. Obdarzyłam go
spojrzeniem, jakie rzuca się wykradającemu się nad ranem namiętnemu kochankowi,
który obawia się trzeźwości umysłu i ulatnia się w oparach moralnego kaca.
- Muszę
wracać do Austrii, przecież jutro są mistrzostwa i treningi do Turnieju
Czterech Skoczni, głuptasku – wyjaśnił naprędce, zapinając swoje spodnie i
posyłając mi pobłażliwe spojrzenie. Oblizuje z rozkoszą wargi i przygryzam je
całą swoją uwagę skupiając na półnagim Gregorze szukającym swojej bluzy.
- Została na
dole – unoszę do góry prawą brew, a szatyn uśmiech się pod nosem.
- Oczywiście
– żachnął się z szelmowskim uśmiechem na ustach – Gdybyś tylko mogła zdarłabyś
wczoraj ze mnie wszystko już w progu drzwi – usiadł na skraju łóżka i pochylił
się nade mną chcąc pocałować, jednak zreflektowałam się odchylając głowę do
tyłu.
- Och, nie
pochlebiaj sobie zbytnio Schlierenzauer – zmrużyłam oczy i pokiwałam głową z
dezaprobatą.
- To
przestań udawać, że nie pamiętasz tamtej nocy na Cyprze.
- Przestaje!
- Pojedź ze
mną dzisiaj, co?
-
Zwariowałeś? Jutro wracam do łask w Niemieckiej Skakajni, jeśli się spóźnię
będą mi kazali prać gacie Freitaga do końca sezonu.
Jego
wędrująca powoli dłoń wzdłuż wewnętrznej strony mojego uda skutecznie
utrudniała mi prawidłowe i poprawne wysławianie się.
- Nie
wytrzymam do Obersdorfu – niemalże wysyczał przez zaciśnięte zęby, a kiedy
poczułam jak sprytnie wsunął swoje palce w moje wnętrze niemalże krzyknęłam
rozkosznie.
- Gregor, ty
sukinsynie! – warknęłam, próbując zagłuszać wydobywające się z mojego gardła
dźwięki, spowodowane jego rytmicznie poruszającymi się cholernymi paluchami.
- Będziesz
tak krzyczała pod skocznią? – spytał rozbawiony, kiedy skradł mi jeden soczysty
pocałunek. Odepchnęłam go od siebie, wyswobadzając się spod terroru jego
manualnych zdolności i niemal wyskoczyłam z łóżka.
- Na
turniejach, treningach, kwalifikacjach, zawodach, na stołówce i siłowni udajesz,
że mnie nie znasz!
- Spokojnie,
będziemy się zachowywali jak do tej pory, ale znajdę okazję, kiedy będę mógł
być mniej ostrożny – ujął w swoje ciepłe dłonie moją twarz i namiętnie rozsunął
swoim językiem moje usta.
- Nikt nie
może się dowiedzieć, Greg. Oni mnie wtedy już totalnie zniszczą – westchnęłam
nerwowo, zdając sobie sprawę, że lada moment powracam w żarłoczną paszczę lwa i
jestem tak samo bezbronna, jak ostatnio.
- Hej! –
wierzchem dłoni gładzi uspokajająco mój policzek - Jestem i nie pozwolę na to, z resztą zapomniałem
ci powiedzieć, że ten głupi artykuł zapisany w wersji roboczej do Bilda, już
nie istnieje, resztą zajmiemy się w później.
- Ale skąd o
tym wiesz, jak…w jaki sposób? – jąkałam się, z wytrzeszczonymi oczami, jednak
uciszył mnie pocałunkiem i pozostawił z zagwozdką, komunikując, że naprawdę
musi już wyjeżdżać. Zbiegł w pośpiechu ze schodów, przeciągnął przez głowę
swoją bluzę i schwytał zamaszyście w dłoń kurtkę. W progu jedynie puścił mi
oczko i posłał uspokajający uśmiech, a za nie całą chwilę usłyszałam jak
odjeżdża spod mojego domu z piskiem opon. Naciągnęłam na nocną koszulę leżący w
przedpokoju sweter, kiedy usłyszałam charakterystyczne pukanie do drzwi. Trzy
razy po dwa. Tak puka tylko jedna znana mi osoba na całym świecie. Serce
podskoczyło mi do gardła i ze spoconą dłonią nacisnęłam na klamkę, żeby rozwiać
swoje wszelkie wątpliwości widokiem Macieja, stojącego w progu moich drzwi. Z
posępnym wyrazem twarzy, zblazowanym wzrokiem i dłońmi wsuniętymi w kieszenie
czarnych dżinsów niósł ze sobą owiewający chłód grudniowego południa.
- Szybki
jest – parsknął wymownie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- O czym ty
mówisz?
- Byłem
tutaj nad ranem – wyciągnął pęk kompletu moich kluczy, których był pełnoprawnym
posiadaczem od lat – ale zobaczyłem niechlujnie porozrzucane ubrania pod schodami
i nie chciałem wysłuchiwać jak wykrzykujesz z rozkoszą jego imię.
- Dupek! –
popycham gwałtownie mahoniowe drzwi w przypływie nieposkromionej złości, jednak ręka Kota skutecznie niweluje mój
zamiar.
- Mamy do
pogadania, nie sądzisz? - żachnął się wymownie i wyminął mnie w przejściu,
trącając przy tym ramieniem.
-
Księżniczka przestałą się dąsać? – niekontrolowana ironia wdarła się na moje
usta.
- Daruj
sobie – skarcił mnie wzrokiem - Zrozumiałem, że nazywasz się moim przyjacielem,
dlatego, że mówisz prawdę, a nie to co chcę usłyszeć, okej?
- Jestem
twoim przyjacielem, a ty niby wciąż nazywasz się moim? – skrzyżowałam ręce i ze
zdenerwowaniem podniosłam głos, który kumulował w sobie całą wczorajszą złość,
żal i sączącą się w głosie gorycz.
- Tak,
dlatego przyszedłem się o coś spytać, czy w końcu przestaniesz pakować się w
romanse w pracy? Ty jesteś taka naiwna, czy głupia, bo ja już nie wiem –
ściągnął brwi i spojrzał na mnie z pochmurnymi, niemalże czarnymi jak burzowe
chmury tęczówkami, którymi cisnął we mnie gromy.
- Zostawiłeś
mnie z tym wszystkim całkiem samą, nie wiedziałam co robić, kto może mi pomóc,
już nie dawałam sobie rady, a przecież ponoć to ty kiedyś powiedziałeś mi,
żebym pamiętała, że kiedy w moim życiu zrobi się za ciasno, to w twoim zawsze
będzie sporo miejsca, nie na dzień ani na miesiąc tyko na lata. I co?
Niemalże się
zapowietrzyłam, nie ukrywając lekkiego oburzenia jego słowami, które ugodziły
mnie w sam środek serca.
- Tak, znowu
obwiniaj mnie, że popchnąłem cię w Austrickie ramiona. Tak jest lepiej, prawda?
- A jeśli
tym razem to coś na serio?
- Chyba sama
w to nie wierzysz – prycha z rozbawieniem pocierając czoło – Gregor ciągle
ściga się w trofeach z Thomasem, a ty chyba dawno nie byłaś z nikim w łóżku, że
od razu rozłożyłaś przed nim nogi!
- Wynoś się!
- Nie!
-
Powiedziałam, won!
- Zostawiłem
cię w tym gównie, przyznaje spieprzyłem, ale nie będę patrzył jak w nim toniesz
a za chwilę jedynie zaczniesz bulgotać pod powierzchnią! Jaśmina do cholery,
komu masz nie zaufać jak nie mi?
- W takim
razie powiedz mi, co macie na Turniej.
- Że co,
proszę?
- Chcesz mi
pomóc, czy nie?
Obersdorf,
Niemcy.
- O, Jas!
Właśnie zastanawialiśmy się gdzie się podziewasz – zaczepił mnie przyjazny głos
Wanka, stojącego na czele reszty turniejowej gromady.
- Ja
zastanawiałem się czy w ogóle żyjesz – wtrącił z przekąsem Richard, nie kwapiąc
się nawet na udawaną radość, czy grzecznościowy uśmiech.
- Ja miałem
nadzieje, że już do nas nie wrócisz – nadąsał się za to Severin – Twój widok
ciągle przypomina mi o tej klęsce w październiku …
- Dobra,
daruj sobie wszyscy znają tą historię – wywrócił oczami Eisenbichler, trącając
w bark swojego rudawego kolegę – Jednym słowem wszyscy się za tobą
stęskniliśmy! – wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, ukazując rząd swoich
śnieżnobiałych zębów.
- Mów za
siebie!
- Przymknij
japę durniu.
- A ty się
nie podlizuj!
- Przed
chwilą miałeś jaja, jak księżyce Jowisza, a teraz strach cię obleciał?
Wyciągnęłam
wibrujący w kieszeni telefon, lekceważąc ich słowne utarczki i zerkając na wyświetlacz.
Gregor : Jesteś, już w hotelu? Chyba trochę się
za tobą stęskniłem.
Uśmiechnęłam
się pod nosem sama do siebie, zagryzając dolną wargę i czerwieniąc się nieco na
twarzy, czego nie zdołałam zakryć odpowiednio włosami przed wścibskim i nad
wyraz spostrzegawczym Markusem.
- Ja
wiedziałem, że coś jest nie tak! – klasnął ekscentrycznie w swoje dłonie, czym
skupił na sobie uwagę przekrzykujących się między sobą skoczków – Coś jest na
rzeczy, oczy ci się świecą, skóra zdrowsza, włosy lśniące, zakochał…
- A tak w
ogóle to jest to bardzo nie kulturalne, że rozmawiając z nami, korzystasz z
telefonu – wtrącił obruszony Freund i obracając się na pięcie ruszył w kierunku
windy, a za jego przykładem niczym cień powędrował Freitag.
- Do
wieczora, Jas, czeka nas ciężki czas, zamawiam sobie masaż po treningu – Wank
pomachał oddalając się w kierunku bufetu i ciągnąc za sobą po ramię Markusa,
który przyłożył do swoich oczu dwa palce, a następnie skierował je w moją
stronę jasno sygnalizując, że będzie miał mnie na oku.
Mrugnęłam
kilkukrotnie, zupełnie zdezorientowana i oszołomiona. Chyba zdążyłam już
zapomnieć, jak hałaśliwa, natarczywa i roztargniona bywa niemiecka ekipa i
zazwyczaj zawsze pozostawia mnie z niemałą migreną i oczopląsem. Tym razem
powrót do równowagi przyniosło mi relaksacyjne oddychanie, której to sztuki
uczyłam się z książek fińskiego profesora jeszcze na pierwszym roku studiów. Wtedy
jeszcze bardzo pilnie się uczyłam. Na całe szczęście.
- Witaj,
miło cię widzieć Jasmine po tak długiej przerwie – czekający na mnie w holu
niemieckiego hotelu w Oberstdorfie Christian, przywitał mnie z wymuszonym na
ustach uśmiechem, który najwyraźniej sprawiał mu niemały ból – Mam nadzieję, że
Andreas długo się na mnie nie gniewał – potarł teatralnie z zatroskaniem swoje
dłonie, jakby co najmniej marzł na mrozie.
- Spytaj się
jego – wzruszyłam bezwiednie ramionami, obdarzając swojego rozmówcę chłodnym
spojrzeniem – Mimo, że prosiłeś mnie, jeśli tak można to nazwać – żachnęłam się
– o nowinki Austriaków po Turnieju Czterech Skoczni, mam coś od mojej,
narodowej drużyny.
Przełykam
głośno ślinę, próbując zatuszować swoją nerwowo drżącą dłoń i podaję mu świstek
papieru złożony kilkukrotnie dość niechlujnie i przede wszystkim nierówno.
- Buty
karbonowe i nowe kombinezony, materiał, sposób szycia i taśmy masz tam wszystko
opisane – mój głos był stanowczy, a jednocześnie odarty z emocji. Drugi trener
przyglądał mi się przez chwilę nieufnie i ze ściągniętymi brwiami, jednak po
chwili dogłębnie analizował treść zapisanej przeze mnie kartki, drapiąc się
przy tym po brodzie.
- To nie
zwalnia cię z pogrzebania w szafie twojego Austriackiego przyjaciela, wiesz o
tym? – wycelował we mnie swój gruby i krótki wskazujący palec, w geście
wątpliwego ostrzeżenia.
- Wiem.
- Powiesz mi
teraz, bo jestem ciekaw, jak smakuje zdrada własnego kraju? – jego cwany,
podstępny uśmiech ulokował się na krzywej, parchatej twarzy.
- Mogę już
wrócić do swoich sportowych obowiązków? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby,
równie mocno ściskając swoje dłonie w pięść, aż do zbielałych kłykci.
- Jeszcze
jedno – zatrzymał mnie gwałtownym szarpnięciem za łokieć, czym wywołał moje
złowrogie syknięcie - Miałaś coś wspólnego z dziwną dyspozycją od Waltera?
Gdzieś za
plecami wlepionego we mnie z podejrzliwym spojrzeniem Niemca, dostrzegłam
sylwetkę Schlierenzauera, przyglądającą się nam z zaciśniętą szczęką i
napiętymi wszystkimi mięśniami twarzy.
- Nie
rozumiem – pokiwałam niemal w panicznym odruchu głową w stronę skoczka, który
nagle zaczął podążać w moim kierunku.
- Nic nowego
– skwitował parskając śmiechem, na co przewróciłam jedynie oczami i wyrwałam
się z kurczliwego uścisku, który zaczął sprawiać mi ból – Dziwnym trafem Hofer
postanowił rychło w czas po romansie Morensterna i tej blondyny zabezpieczyć
się przed następnymi takimi wyciekami do mediów, wyciąganiem dziwnych i
kosztownych konsekwencji dla związku narciarskiego zatrudniającego taką osobę, skutecznie
uniemożliwiając to, że nasz piękny artykuł kiedykolwiek ujrzy światło dzienne,
teraz to stało się zbyt ryzykowne, a gra przestała być warta świeczki.
- Nie wiem o
czym mówisz, Christian – prostuje pognieciony przez bruneta materiał mojej
kurtki na wysokości przedramienia, mając cichą nadzieję, że potrafię kłamać
równie dobrze, jak wygrzebywać z zakamarków głowy Maćka stare i nieprzynoszące
wymiernych korzyści, nowinki testowane jeszcze przed Igrzyskami.
- Mam
nadzieję – odchrząknął znacząco, a ja czułam na swoich plecach, jak uważnie i
dokładnie odprowadzał mnie wzrokiem wyjściowych drzwi.
Zapięłam
kurtkę aż pod samą brodę, zaciągając się ostrym i mroźnym powietrzem jak dawno
nie smakowanym, jagodowym papierosem, wprost do zakamarków płuc. Obserwując
zamieszanie przy pojazdach, gnających na złamanie karku serwisantów, czy
wymijających się w pośpiechu innych członków sztabu, postanawiałam że
kontemplacja pod Schattenbergschanze pozwoli zwolnić chociaż moim myślom.
Myślom, które torpedowały mnie z szybkością większą, niż przekrzykujący się
przed chwilą niemieccy skoczkowie. Majestat wielkiego obiektu w tle potężnych
oblodzonych masywów górskich, które kryją w sobie mistyczną tajemnicę i uczą
pokory, zawsze dawał azyl moim wszystkim rozterkom i wątpliwościom. Przechodząc
przez jeszcze pusty obiekt, właśnie zdaję sobie sprawę, że ostatni mój
melancholijny wypad pod metalowe barierki w Planicy skończył się spotkaniem
dziabniętego Schlierenzauera, który zabrał mnie na najbardziej pomylone wakacje
w moim życiu. Więc może to nie jest wcale taki dobry pomysł z tą przechadzką, z
której znowu mogłoby wyniknąć coś co będzie się za mną ciągnęło przez następne
miesiące.
- Jas –
dopadł mnie przeszywający, jak zimne powietrze, szept gregorowego głosu. Złapał
mnie za rękę i niemalże wciągnął do austriackiego domku. Przycisnął mnie ciężarem
swojego ciała do pomalowanych drewnianych ścian, przenikając mnie swoimi
tańczącymi w źrenicach iskierkami.
- Gregor –
skarciłam go, wyglądając nerwowo przez małe okienko – Ktoś tutaj może zaraz
przyjść, jeszcze nas zobaczą – położyłam dłoń na połaci jego kurtki
przesłaniającej klatkę piersiową – Poza tym trzymaj się proszę z dala od
Christiana, co to miało być w holu, co?
- Jeszcze
raz zobaczę, że choćby cię dotknął, to połamię mu jego wszystkie przeszczepy,
obiecuję – wycelował we mnie swój palec, jego twarz nagle stężała, a wzrok
spochmurniał.
- Już
wystarczy, że przed świętami Richard oberwał od ciebie nartami po głowie,
naprawdę wolę, żebyś spożytkował swój zbyt wysoki poziom testosteronu w inny
sposób – uśmiechnęłam się ponętnie i spojrzałam zalotnie, przez co szatyn uniósł
enigmatycznie do góry obie brwi.
- Jaki?
- Zaraz ci
pokażę – zapewniłam, wplątując swoją dłoń w pasma jego brązowych włosów, sukcesywnie
zmniejszając odległość pomiędzy naszymi twarzami i zduszając naelektryzowane i
nabrzmiałe od pożądania powietrze. Kiedy tylko dotknął moich spragnionych ust,
krew zaczęła szybciej płynąć w całym moim ciele, a ucisk w podbrzuszu czynił
moje zmysły jeszcze bardziej czułymi na każdy jego dotyk.
- A jak ktoś
tutaj przyjdzie? – wyszeptał pomiędzy żarliwymi pocałunkami, obejmując mnie
mocno w tali i przyciskając jeszcze mocniej do swoich bioder.
- To się
pospiesz – sapnęłam, szukając zapięcia od jego sportowych spodni, zupełnie
zatracając się w pazerności na szybkie, namiętnie uniesienie.
14, 15, krótki epilog i będzie niespodzianka :D
Happy New Year!