Planica, 23.03.2014
Przemknęłam niezauważalnie pomiędzy
roztańczonymi na parkiecie Norwegami, którzy wili się w takt, pompujących z
głośników basów, wypełniających wraz z brzdękiem tłuczonego szkła,
przekrzykujących się głosów i salw tubalnych śmiechów każdy kąt i zakamarek
lokalu, usytuowanego gdzieś w Kranjskiej Gorze. Zarzucając na ramiona, grubą,
puchową, różową kurtkę, uprzednio ledwo zgarniętą w biegu, wyminęłam się w
pośpiechu we frontowych drzwiach z lekko zdezorientowanym Wellingerem, trącając
go niechcący w ramię. Zderzyłam się z przeraźliwie zimną taflą powietrza, która
zaczęła przenikliwie okalać każdą komórkę mojego ciała przesłoniętą jedynie
cienkimi rajstopami i kusą, zasłaniającą pośladki spódniczką. Odetchnęłam
głęboko, zaciągając do płuc haust górskiego powietrza, którego chłód przemknął
przez krtań, aż do płuc, gasząc palący od nadmiaru alkoholu przełyk. W głowie
szumiało mi od alkoholu, niepoukładanych uczuć i bezgłośnego płaczu, więc
potykając się nie poradnie o własne nogi, przystanęłam przed metalową barierką
odgradzającą prywatny teren i w pośpiechu chwyciłam za lodowatą obręcz.
Przymknęłam i zacisnęłam mocniej powieki, a różowe policzki ściskał mróz, mimo
to nie zamierzałam wracać do środka. Nie chciałam tkwić zanurzona w Maćkowych
bezwładnych ramionach ze świadomością, że rzuca przepełnione zazdrością
ukradkowe spojrzenia w stronę rozanielonej, złotowłosej mężatki, spokojnie
sunącej na parkiecie w ramionach nieustannie roześmianego zdobywcy kryształowej
kuli. Nie mogłam już znieść rzewnego poruszenie, jakie wywołało pojawienie się
Thomasa i jego utkwionego we mnie zewsząd przeszywającego spojrzenia
przepełnionego żalem. A tym bardziej nie mogłam zdzierżyć snutych przez Piotrka
dywagacji, czy w zaistniałej sytuacji stosowne jest z jego strony raczenie
Morgesterna obiecanym trunkiem. Iskrzący w świetle rzucanym przez nocną lampę
śnieg trzeszczał pod naporem ostrożnych, powolnych kroków, zdradzając
zakradającą się za moimi plecami postać. Poderwałam się gwałtownie, obracając
przez plecy i dopiero gdy obłączek, nasiąknięty oparami pomieszanych alkoholi,
wydostającej się z moich rozwartych ust rozproszył się, bezbłędnie rozpoznałam
właściciela piwnych tęczówek, zamglonych przez spożyte procenty. Jego świecące
tęczówki zlustrowały moje trzęsące się z zimna ciało i chrzęszczące
przemarznięte do szpiku kości.
- Przeziębisz się – ściągnął brwi,
twierdząc protekcjonalnie i pozbawiając swój ton jakiegokolwiek wydźwięku
troski. Chwycił w swoje duże, męskie dłonie rąbki mojej kurtki i nie czekając
na moje zezwolenie zapiął zamek, sunąc zamaszyście suwakiem do samej brody.
Trwałam w bezruchu zaskoczona jego niespodziewaną postawą i wprawiona w
osłupienie przez jego niestosowną bliskość, do której nigdy nie mnie
przyzwyczajał.
- To ja poprosiłem Silvię, żeby przyjechała
do Sochi – wychrypiał w końcu jednym tchem po chwili jawnego zawahania i
obdarzył mnie wyczekującym spojrzeniem. Błądząc po ostrych rysach jego twarzy
dostrzegłam tożsame z jego emocjami zacięcie w obawie o moją reakcję.
Parsknęłam, kręcąc z rozbawienie głową i zduszając kpiący uśmiech w kąciku ust.
- Chwalisz się, czy żalisz
Schlierenzauer? – uniosłam pytająco do góry brwi, a kiedy po dłużej chwili
świszczącej ciszy wciąż milczał, zaśmiałam się perliście – Przez przypadek
zrobiłeś dobry uczynek i chyba nie najlepiej się z tym czujesz – przechylając
głowę, przygryzłam dolną, spierzchniętą wargę i popatrzyłam na niego z
powątpiewaniem.
- Przyznaję, nie to było moją
główną intencją – przytaknął skinieniem głowy, a przez jego twarz przemknął
tajemniczy, złowieszczy uśmiech – Nie powiedziałby ci, że ona jest z nim w
ciąży ani, że kończy karierę po Igrzyskach.
- Więc go wyręczyłeś, jak na
prawdziwego przyjaciela przystało – rzuciłam prześmiewczo w jego kierunku,
kręcąc głową z niedowierzaniem.
- On nie jest moim przyjacielem – pociągnął
nosem i rzekł cierpkim tonem, przeszywającym głuche powietrze na ćwiartki – Ale
nie mogłem patrzeć na to, jak po raz kolejny ceremonialnie rozpieprza swoje i
tak rozpieprzone życie.
Być może spodziewał się, że będę
mrugać zaskoczona i oszołomiona jego wyznaniem, jednak rzeczywistość panująca
pomiędzy nimi była dla mnie zbyt oczywista.
– Nie rozumiem tylko tego, co tym
razem chciałeś na tym ugrać Gregor, nie zrobiłeś tego z troski – wydymałam
wargi, zakładając ręce na krzyż, a sądząc po jego konspiracyjnej minie, moja
złośliwość nie uszła na próżno jego uwadze.
- Chyba sam tego nie rozumiem –
westchnął z uśmiechem chochlika, obradzając mnie na wpół litościwym na wpół
rozdrażnionym spojrzeniem – Jasmine, może Thomas nie chciał cię uwieść, by
dowiedzieć się jaki sprzęt przygotowaliście do sezonu, ale ...
- Ty chciałeś wiedzieć i namawiałeś
go do tego – weszłam mu bez pardonu w słowo i wbiłam oskarżycielsko swój
wskazujący palec w jego klatkę piersiową, na co wywrócił zniecierpliwiony
swoimi pochmurnymi oczami.
- Przy okazji – wysyczał,
wykrzywiając usta w grymas i strącając moją dłoń, którą zamknął w kurczliwym
uścisku – Zrobił to dla sportu, żeby nie wyjść z formy – dodał szorstko - Dałaś
mu się wykorzystać Jas, to było strasznie – obrzucił mnie pretensją i zrobił
pauzę, szukając odpowiedniego słowa, które wyrażałoby jego rozemocjonowanie –
irytujące.
Prychnęłam, wyrywając palec spod
jego rozluźnionego objęcia, niedowierzając w wyrachowaną cyniczność sącząca się
z ust Austriaka, który kipiał niezrozumiałą złością z zaciśniętymi zębami.
- Co on takiego właściwie ci zrobił,
Gregor? – spytałam frasobliwie, podchodząc bliżej i łapiąc delikatnie za jego
niebieską połać kurtki – Za co go tak bardzo nie lubisz? - Z każdym moim
kolejnym krokiem bliżej wrogość i odraza z jaką dotąd patrzył na mnie
Schlierenzauer przy każdej okazji topniała, sublimując w zwężający źrenice
paraliżujący go strach. Przełknął głośno ślinę, a po chwili ewidentnego
zawahania i kalkulacji uciekł wzrokiem w bok.
- Rywalizowaliśmy ze sobą od
pierwszego dnia, gdy tylko pojawiłem się w kadrze i zawsze był lepszy.
Wizualnie, medialnie i nawet sportowo – wyliczył, śmiejąc się pod nosem
ironicznie – Sponsorzy go kochali, tłumy uwielbiały, a ja widziałem co się
działo z Silvią, jaką cenę zapłaciła za to wszystko Kristi. Wtedy nie był taki
wspaniały.
- On też zapłacił. Po prostu
popełnił kiedyś błąd i trochę się pogubił, chyba nawet jestem w stanie go
zrozumieć – żachnęłam się, kręcąc głową z politowaniem dla samej siebie. Nie
potrafiłam nawet zdefiniować prawdziwego źródła ostrego bólu wraz z każdym
przepalającym oddechem. Nie wiedziałam czy był nim Thomas, w którym
podświadomie chciałam odnaleźć cząstkę kogoś, przed kim kiedyś Maciek ocalił
mnie w każdym możliwym tego słowa znaczeniu, a może właśnie była to wciąż
pulsującą mi w skroniach przeszłość, ciągnącą mnie na samo dno. Przeszłość
mierząca ponad metr osiemdziesiąt, o lazurowym kolorze tęczówek, zawadiackim
uśmiechu i ciemniejszych blond pasmach.
- Co wy wszystkie w nim widzicie? –
mruknął wyraźnie nieobecny Schlierenzauer – Nawet Gloria… - syknął, gdyż ugryzł
się w efekcie niespodziewanego przypływu świadomości w język.
- Twoja siostra?
Umyślnie zignorował moje pytanie,
po czym potrząsnął otrzeźwiająco głową i zmarszczył czoło, jakby coś mu się nie
zgadzało.
– A ty zamiast go bronić, nie powinnaś
teraz wylewać morza łez i mieć rozmazane te wszystkie makijaże?
Roześmiałam się niebywale szczerze,
ze sposobu w jaki zaakcentował ostatnie słowo i komicznego gestykulowania
wokoło swojej twarzy, czym niespodziewanie wywołałam na jego ustach lekki
uśmiech.
- Wiesz co jest najlepsze w
złamanym sercu? – spytałam, a on wzruszył jednie bezwiednie ramionami, przymykając
prawe oko w reakcji na zbyt gwałtowny powiew wiatru, który artystycznie
rozburzył jego starannie ułożone brązowe włosy – To, że nie można go złamać
ponownie, dlatego nie będę ci płakać w rękaw z powodu Thomasa.
Poklepałam go pocieszająco po
ramieniu, a on zreflektował się wymownym, ironicznym parsknięciem.
- Nie miałem zamiaru marnować
swojej nowej wodoodpornej kurtki – naciągnął rękawy wierzchniego ubrania, dla
podkreślenia powagi w swoim głosie, którą przełamywało namacalne naigrywanie –
na słone łzy po Morgim, szanujmy się, tak?
Zaśmiałam się perliście, strzelając
zębami i wciąż chybocząc z zimna, które chłostało mnie po drepczących w miejscu
nogach.
- Chcesz wrócić? – szatyn skinął
podbródkiem w stronę rozświetlanego wewnątrz neonami lokalu.
- Żartujesz? – prychnęłam wraz ze
świszczącym powietrzem – Mam ochotę uciec jak najdalej stąd.
- Jak daleko?
- Jak najdalej od nich wszystkich.
- To poleć ze mną jutro na Cypr.
Wisła-Malinka. 13.07.2014
- Powiedziałeś mu? – wycedziłam przez
zęby z paraliżującym mnie niedowierzaniem, raptownie przystając na samym środku
zatłoczonego miejskiego chodnika, wstrzymując płynny uliczni ruch.
- Musiałem! – Kot wzniósł ręce ku
górze w geście kapitulacji, nie robiąc sobie wiele z bluzgów rzucanych w naszą
stronę przez właścicieli trącających na zewsząd łokci – Gregor był tam z tobą,
na miejscu – wyraźnie zaakcentował, elokwentnie próbując pozbawić mnie
racjonalnych argumentów - Jak miałem cię ochronić na odległość, pomyśl?
- Nie miałeś prawa, Maciek!
- Jaśmina – warknął, kiedy wezbrana
złość wzdrygnęła jego wargami – Zniknęłaś w obcym kraju po spotkaniu z Durmem,
wiesz jak cholernie się martwiłem? – załapał kurczliwie za moje ramiona,
wlepiając to swoje karcące i nasiąknięte troską i strachem spojrzenie - Zresztą
Gregor też.
- Akurat! – prychnęłam nazbyt
emocjonalnie, wskutek czego niechcący oplułam jego twarz – On nie widzi niczego
poza czubkiem swojego aroganckiego, krzywego nosa. I nie zniknęłam, tylko się
spakowałam i wyjechałam! Bynajmniej nie przez spotkanie z Erikiem, tylko dlatego,
że miałam tego zarozumiałego chama Schlierenzauera po kokardki! A ty nie
szczędząc szczegółów opowiedziałeś o wszystkim, co powinnam wiedzieć tylko ja i
ty, temu bucowatemu gnojkowi – fuknęłam z niepohamowaną złością, uderzając na
oślep ściśniętymi do zbielałych kłykci piąstkami w maćkowy tors, jednak
zaprzestałam tego, gdy zdałam sobie sprawę, że ani mi nie przynosi to żadnej
ulgi ani jemu dostatecznego bólu - Tak się nie robi przyjaciołom – wymamrotałam
bezsilnie.
- Ty też wygadałaś się Morgiemu o
Ewie – zarzucił impertynencko, puszczając głowę i patrząc na mnie spod byka,
jednocześnie wsuwając dłonie do kieszeni dżinsów.
- Słucham? – moje rozszerzone
tęczówki musiały w tamtej chwili dosłownie przypominać autentyczne pięciozłotówki
- Sam się domyślił, bo nie jest ślepy! W sumie dziwię się, że Kamil ze swoją
wrodzoną inteligencją do tej pory się nie zorientował, że wzdychasz
platonicznie do jego żony – zniżyłam głos do konspiracyjnego szeptu, uprzednie
dyskretnie rozglądając się na boki - Chyba tylko dlatego, że nie jesteś dla
niego żadną konkurencją, spójrz na siebie – zmierzyłam go powierzchownym
spojrzeniem, a gorycz spływała mi po ustach - Jesteś wiecznie naburmuszonym,
rozpieszczonym niespełnionym skoczkiem, nie umywasz się do Stocha w
najmniejszym stopniu.
- Przegięłaś, Jaśmina – stwierdził po
chwili zastygłej ciszy, która paliła mnie przez skórę bardziej od intensywnych,
lipcowych promieni słońca zawieszonego na najwyższym punkcie bezchmurnego nieba
– Zmieniłaś się.
Jego zranione spojrzenie
towarzyszyło mi nawet w momencie, w którym obserwowałam już tylko jego
oddalająca się sylwetkę. Jego spojrzenie biło mi żalem w każdym, głośnym biciu
serca w klatce piersiowej. Zagryzłam wargi niemal do krwi, chcąc zagłuszyć ten
nie fizyczny ból skowytu duszy i zaciskając mocno powieki ruszyłam przed siebie
rzewnym krokiem. Byłam wciąż niewyobrażalnie zła na bruneta za jego bierność i
wciąż tlące się w nim niespełnione uczucie do Bilan-Stoch , które to nie tak
dawno przecież pchnęły mnie w ramiona Morgensterna. Wezbrana i płynąca w moich
żyłach złość spotęgowała się kiedy z niemałym impetem wpadłam na brukowanej
kostce przed kawiarnią wprost w czyjeś męskie ramiona.
- Jasmine – jego zaskoczony lecz czuły,
melodyjny głos wraz z połączeniem drogiego żelu pod prysznic zaszumiał mi w
głowie. Nie spostrzegłam się, nim jego ciepła, męska dłoń, której dotyk wciąż
żarliwie elektryzował moja skórę, ocierała mój mokry kącik oka – Wszystko w
porządku?
Jego
ciepły, kleisty oddech muskał subtelnie moją skórę, stymulując zimny dreszcz
przebiegający wzdłuż linii kręgosłupa. To paradoksalne odczucie kontrastowało z
ciężkim i dusznym lipcowym powietrzem, przedostającym się przez szczeliny
uchylonego, lecz szczelnie zasłoniętego okna. Nasze rozgrzane, spocone ciała znów
dzieliło jedynie spętane, białe prześcieradło, choć czułam, że dzieli was coś
więcej niż zamarły, przeminięty czas, czy zbyteczne dziś cisnące się na usta
słowa żalu i pretensji.
Jeszcze
przed chwilą wstrzymywałam drżący oddech, lustrując jego tors przesłonięty
białą, bawełniana koszulką i dłonie, które poprawiały bardziej z przekory, niż
z potrzeby nienaganne przeciwsłoneczne okulary. Właśnie przed chwilą spojrzałam
na niechlujnie porozrzucane ubrania, zdejmowane w pośpiechu. Jego miękkie usta
zatopiły się w zagłębieniu mojego obojczyka, kreśląc namiętne, mokre ślady z
tęsknym, nie fizycznym bólem, który czułam przez skórę.
- Po co
przyjechałeś do Wisły? – mój nikły, pretensjonalny szept, przerwał cichy jęk
ulotnej przyjemności, której zaprzestał zaraz zanim moje słowa na dobre zawisły
w gęstej pajęczynie dusznego powietrza.
- Może
właśnie po to – przechylam gwałtownie głowę, zderzając się z jego wyczekującym
przeszywającym spojrzeniem - A ty? – zmarszczył brwi, jak gdyby coś mu się nie
zgadzało – Nie dlatego jesteś teraz tutaj ze mną?
Nie
odpowiedziałam, uciekłam jedynie pustym wzrokiem w bok, usilnie próbując
odpowiedzieć sobie szczerze na to frapujące pytanie.
- Nie
wiem – nie kontrolowałam bezwładnego wzruszenia ramionami i zsunęłam bose stopy
na drewniane deski, które uginają się pod ich ciężarem, wydając przeszywający
powietrze skrzypiący dźwięk.
-
Zdecydowałaś za nas oboje, Jas.
Prychnęłam,
kręcąc głową z niedowierzaniem, na jego pretensjonalny ton.
- Nie
dałeś mi wyboru, Thomas – zacisnęłam dłonie na krańcach materacu, spoglądając na
Morgensterna przez plecy i obdarzając go kpiarskim uśmiechem. Jego rozwarte
wargi zamarły na chwilę przed spuszczaniem głowy. Bezszelestnie zgarnęłam
kolejne części bielizny, po czym włożyłam, zwiewną letnią sukienkę, jeszcze nie
tak dawno brutalnie potraktowaną przez niecierpliwe palce Austriaka.
- To ty
nie chciałaś ze mną rozmawiać ani w Sochi, ani w Planicy. Nie mogłem nic
wyjaśnić, wytłumaczyć – gwałtownie podniósł się, przystając naprzeciwko mnie w
samych majtkach i wciąż obrzucał mnie pretensją i niezrozumieniem.
- Co
chciałeś wyjaśnić Thomas? – zamrugałam kilkukrotnie zaskoczona jego
podniesionym głosem – To, że od początku chodziło tylko o zabawę i seks? A może
to, że o zakończeniu twojej kariery miałam dowiedzieć się z gazet? Chociaż nie!
Na pewno chciałaś mi wytłumaczyć jak doszło do poczęcia twojego i Silvi dziecka
podczas rehabilitacji po twoim upadku w Bad Mitterndorf – zakpiłam z nazbyt
emocjonalnym tonem, doskonale zdając sobie sprawę jak w wiele czułych punktów
trafiłam ciosami poniżej pasa. Wymowna, brzemienna cisza i jego wygaszony wzrok
pozbawiony niegdyś ulubionych iskier w źrenicach pchnął mnie powoli w kierunku
drzwi.
- A
może ty mi opowiesz z kim bawiłaś się na Cyprze? I dlaczego był to Schlierenzauer?
Moja dłoń zamarła na
metalowej klamce, tak samo jak moje serce w klatce piersiowej.
Piękny dzień, sesja zapasem,
musiałam się odstresować.
Zapraszam do zmodyfikowanej zakładki z bohaterami, gdzie w krótkich wywidach uchylają rąbka tajemnicy o sobie.
Zapraszam do zmodyfikowanej zakładki z bohaterami, gdzie w krótkich wywidach uchylają rąbka tajemnicy o sobie.
Nie jestem jakoś specjalnie dumna z
tego tutaj powyżej i mam tego świadomość, a sądząc po spadku zainteresowania
pierwszego rozdziału względem prologu, postaram się bardziej poprawić.
Jestem dumna natomiast z Kamilka i
zarazem przerażona tym co nas czeka, jeśli przestanie spóźniać te skoki :D
Piotrek, Dawid, Janek i Maciek również trzymali poziom w Zakopanem, oby tak do
Mistrzostw Świata.
PS. Wiem, moja wymyślona ciąża
Silvi, wypada bardzo blado na tle naszego polskiego royal baby. Dużo zdrowia
dla pani Ani!
PS2. Muszę tutaj wcisnąć jakoś
obecną partnerkę Morgiego, serio Sabriny tutaj nie przewidywałam.
PS3. To już koniec akcji w Wiśle,
przeniesiemy się do września, października i do Germańców.